Czy zrozpaczony Szpilman próbował popełnić samobójstwo?
- Minęły dwa tygodnie... Ledwo mogłem wstać i dowlec się po wodę. Gdyby przyszło gestapo, nie miałbym nawet sił, by się powiesić - wspomina straszne chwile podczas ucieczki Władysław Szpilman. - Zaczęła mi już puchnąć twarz, ręce i nogi...
Kiedy jesienią 1939 roku naziści zajmują Polskę, wirtuoza fortepianu Władysława Szpilmana (1911-2000) czeka taki sam los, jak tysiące innych Żydów w Warszawie - getto. Tylko dzięki przypadkowi udaje mu się w sierpniu 1942 roku uniknąć deportacji do obozu koncentracyjnego. W lutym 1943 roku ucieka do "aryjskiej“ część miasta.
Bez przyjaciół nie ma szans
Najpierw ukrywa się u znajomego, Andrzeja Boguckiego (1904-1978), by po dwóch tygodniach przenieść się do należącej do jego byłego kolegi z radia, Czesława Lewickiego, kawalerki na ulicy Puławskiej. Tu odnajduje na kilka miesięcy potrzebny spokój.
- Ubieraj się szybko! Wczoraj wieczorem gestapo zapieczętowało mój pokój u Malczewskich, w każdej chwili mogą przyjść też tutaj! - przybiega z zaskakującą wiadomością Lewicki pewnego czerwcowego dnia 1943 roku.
Szpilman jednak nie chce stąd odejść. Na dalszą ucieczkę nie ma sił, dlatego żegna się z Lewickim i zostaje w kawalerce. Gestapo tu wprawdzie nie dotrze, ale wystraszonemu uciekinierowi kończy się jedzenie. Szpilman decyduje się więc na ryzykowny krok - 18 czerwca wychodzi na ulicę, gdzie kupuje sobie bochenek chleba.
Ten wystarcza mu na całe dziesięć dni, po których znów zaczyna nękać go głód. W tragicznej sytuacji Szpilmana ratuje brat Lewickiego, który przynosi mu jedzenie i organizuje potrzebnego mu łącznika.
W jaskini lwa
- Łącznik jednak pojawiał się zawsze dopiero w momencie, kiedy zupełnie wyczerpany z głodu leżałem na łóżku w przekonaniu, że tym razem na pewno już umrę. Za każdym razem co prawda coś przynosił, ale tylko tyle, bym nie umarł i miał siły, by dalej się męczyć - wspomina Szpilman po wojnie swojego pomocnika, na którym nie można było polegać.
W sierpniu 1943 roku, kiedy walczący z żółtaczką pianista stoi na krawędzi śmierci, do drzwi jego pokoju puka znajoma Lewickiego. Natychmiast przynosi mu zapasy jedzenia i załatwia lepszego łącznika. Mimo to Szpilman nie cieszy się zbyt długo spokojem. Dowiadują się o nim wystraszeni sąsiedzi, dlatego musi uciekać z kamienicy.
- Tym razem ukrywałem się w samym sercu niemieckiej części Warszawy - wprost w jaskini lwa - mówi Szpilman.
Tabletki nasenne nie działają
W sierpniu 1944 roku w Warszawie wybucha powstanie przeciwko okupantom. Kiedy do budynku przy alei Niepodległości wkraczają esesmani, Szpilman ucieka na strych. Do mieszkania wraca dopiero po zmroku.
Wyjść stamtąd nie może, ponieważ niższe piętra objął olbrzymi pożar. - Spodziewałem się tego, że Niemcy mogą mnie zamknąć, torturować, a w końcu zastrzelić. Nigdy by mi jednak nie przyszło do głowy, że spłonę żywcem - opisuje swoją sytuację bez wyjścia.
W rozpaczy połyka tabletki nasenne i kładzie się na łóżko. Śmierci jednak udaje mu się uniknąć - tabletki nie działają, a ogień zatrzymuje się na piętrze pod jego mieszkaniem. Po zapadnięciu zmroku przemyka przez ulicę do niemieckiego magazynu, gdzie znajduje spleśniałą skórkę od chleba, na której leży truchło myszy, przy czym ledwo udaje mu się ujść uwagi krążących wszędzie Niemców.
Szybko wraca do spalonej kamienicy i z odnalezionym woreczkiem sucharów zajmuje jedno ze spalonych mieszkań na trzecim piętrze. Jesienią 1944 roku miasto zaczynają bombardować radzieckie samoloty.
Nokturn na gruzach
Warszawa pustoszeje, a Szpilman z rosnącym strachem czeka na zimę. W listopadzie 1944 roku zarośniętego i brudnego pianistę odkrywa jeden ze spóźnionych Niemców. Szpilman ucieka w ostatniej chwili i kryje się na strychu w sąsiedniej kamienicy. - Czego pan tu szuka? - słyszy za plecami niemiecki głos, kiedy kilka dni później na parterze próbuje znaleźć coś do zjedzenia... Niemiecki oficer Wilm Hosenfeld (1895-1952) nie zabija uciekiniera, ale każe mu zagrać nokturn Chopina na pianinie.
Nie pozbawia go życia nawet wtedy, kiedy Szpilman zdradza mu, że jest Żydem. Zamiast tego pomaga mu znaleźć lepszą kryjówkę na strychu kamienicy, gdzie regularnie przynosi mu jedzenie. 12 grudnia 1944 roku Szpilman widzi swego wybawcę po raz ostatni. Do zbombardowanego miasta zbliża się armia radziecka i Niemcy poddają się bez walki.
15 stycznia 1945 roku ciszę przerywa polski głos z megafonu, który przynosi wiadomość o zdobyciu Warszawy przez Armię Czerwoną. Szpilman szybko zakłada na siebie niemiecki płaszcz i zbiega na dół na ulicę. - Nie strzelajcie, jestem Polakiem! Młody oficer w polskim mundurze na szczęście zachowuje spokój i opuszcza swoją broń ku ziemi...
Miłosz Urlowski