Ekspedycja „Orzeł”: ruszyły badania wraku
Pierwszy krok do poznania wojennej tajemnicy zrobiony. Punktualnie o godz. 13 załoga ORP „Lech” rozpoczęła badania wraku okrętu podwodnego, który odkryty został na Morzu Północnym. – pisze polska-zbrojna.pl. Przedstawiciele Marynarki Wojennej podejrzewają, że może to być legendarny ORP „Orzeł”.
Badanie znaleziska podzielone zostało na kilka etapów. - Pierwszy wiąże się z wypuszczeniem sondy, która dokładnie określi położenie wraku. Chodzi o to, by nasz okręt zajął wobec niego jak najlepszą pozycję. To ułatwi kolejne prace - wyjaśnia kmdr ppor. Piotr Adamczak, zastępca rzecznika Marynarki Wojennej.
Tak zwane pozycjonowanie okrętu to operacja skomplikowana i czasochłonna.
- Może potrwać nawet pięć-sześć godzin - podkreśla kmdr ppor. Adamczak. Kiedy załoga zbierze niezbędne dane, okręt stanie na czterech kotwicach, a z pokładu zostanie opuszczona kolejna sonda. W ślad za nią pod powierzchnię zejdą dwa pojazdy podwodne: Seaeye Falcon i SeaBotix.
- Materiał, który zbiorą, zostanie szczegółowo przebadany i zweryfikowany - zaznacza kmdr ppor. Adamczak. Na koniec wrak zlustrują też nurkowie. - Pod wodę zjadą w specjalnym dzwonie nurkowym. Dzięki niemu będą mogli pracować tam przez około pół godziny - tłumaczy kmdr ppor. Adamczak. Gdyby takiego sprzętu nie mieli, na głębokości 70 metrów - bo tak głęboko spoczywa wrak - mogliby przebywać zaledwie kilka minut. - Nurkowie pracują parami. Jeden zostaje w dzwonie i ubezpiecza kolegę, który może odejść od niego na odległość 25-30 metrów - wyjaśnia kmdr ppor. Adamczak.
Badanie wraku to spore wyzwanie. Okręt zaplątany jest w sieci. Poza tym na Morzu Północnym nurkowie będą się musieli zmagać z silnymi prądami. - Ich prędkość może sięgać półtora węzła - tłumaczy kmdr ppor. Adamczak. Według wstępnych założeń prace powinny potrwać trzy dni. Wszystko jednak zależy od pogody. Na szczęście ta - jak podkreślają marynarze - na razie jest dobra.
ORP "Orzeł" wszedł do służby w 1939 roku. Był wówczas jednym z najnowocześniejszych okrętów podwodnych na świecie. Wziął udział w wojnie obronnej przeciwko Niemcom, a następnie został internowany w Estonii. Załoga zdołała jednak wyprowadzić jednostkę z portu w Tallinie i przedrzeć się do Wielkiej Brytanii. Było to nie lada osiągnięcie, biorąc pod uwagę fakt, że trwała wojna, okręt zaś został niemal całkowicie pozbawiony uzbrojenia i map.
Potem ORP "Orzeł" walczył z nazistami u boku Brytyjczyków. Zdołał m.in. zatopić niemiecki transportowiec "Rio de Janeiro", który wiózł żołnierzy przygotowujących się do inwazji na Norwegię. Pod koniec maja "Orzeł" wyszedł na kolejny patrol po Morzu Północnym. W porcie miał się zameldować 8 czerwca. Stracono z nim łączność. Po kilku dniach okręt trzeba było uznać za utracony. Do dziś nie wiadomo, co się tak naprawdę stało. Według części historyków ORP "Orzeł" mógł wpłynąć na pole minowe, o którym Brytyjczycy nie zdążyli jego załogi powiadomić. Inni dowodzą, że jednostka została omyłkowo zatopiona przez brytyjski samolot bądź holenderski okręt podwodny.
ORP "Orzeł" bardzo szybko zyskał status legendy. Po wojnie powstał film fabularny poświęcony jego losom. Okrętu szukały zarówno ekspedycje cywilne, jak i Marynarka Wojenna. Na początku tego roku dzięki współpracy polskich i brytyjskich służb hydrograficznych udało się namierzyć wrak, który może być "Orłem".
- Polecenie, by mu się przyjrzeć, otrzymała załoga niszczyciela min ORP "Czajka", która akurat wracała z Belfastu - wspomina kmdr Henryk Nitner, szef Biura Hydrograficznego Marynarki Wojennej. W poniedziałek z portu w Gdyni wyszedł okręt ratowniczy ORP "Lech", który przeprowadzi bardziej szczegółowe badania.
- Trzeba się jednak przygotować i na taką ewentualność, że ekspedycja nie da natychmiastowej odpowiedzi na pytanie, czy mamy do czynienia z wrakiem "Orła". Być może zebrany na Morzu Północnym materiał trzeba będzie poddać kolejnym szczegółowym analizom - zapowiada kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik Marynarki Wojennej.
Łukasz Zalesiński