Henryk Walezy: Książę sodomy na tronie Polski
Gdy przybył z Francji do Krakowa, brać szlachecka była w szoku. Ów cudak nosił rajstopy oraz kolczyki, a na jego twarzy widniał makijaż - i właśnie miał zostać królem Polski...
Henryk pochodził z królewskiego francuskiego rodu Walezjuszów. Był czwartym synem Henryka II i Katarzyny Medycejskiej - szanse na tron w ojczyźnie miał więc raczej nikłe. Przedsiębiorcza matka postanowiła znaleźć mu inną "posadkę". Wkrótce nadarzyła się okazja w dalekim kraju dumnych potomków Sarmatów...
Zygmunt II August - ostatni władca z dynastii Jagiellonów - umarł w 1572 roku, nie doczekawszy się męskiego potomka. Polsce groziła anarchia. Aby do niej nie dopuścić, szlachta zdecydowała się na wybór monarchy z zewnątrz. Rzeczpospolita była wówczas potężnym terytorialnie państwem i miała status regionalnego mocarstwa, więc kandydaci byli znamienici.
Do walki o koronę przystąpili m.in. Ernest (syn cesarza Maksymiliana II Habsburga), król Szwecji Jan III Waza, car Rosji Iwan IV Groźny oraz właśnie młody Henryk Walezjusz. Pierwsza wolna elekcja, we wsi Kamień pod Warszawą, zgromadziła rekordową liczbę ok. 40 tysięcy przedstawicieli polskiej szlachty. Ostatecznie, dzięki zakulisowym działaniom Francuzów, panowie bracia postawili na ich kandydata, i to mimo obaw o możliwość eskalacji konfliktu religijnego. Walezjusze byli bowiem uwikłani w noc św. Bartłomieja - rzeź hugenotów (francuskich kalwinów) dokonaną przez katolicką ludność Paryża. Życie straciło wtedy ok. pięciu tysięcy osób, a Henryk osobiście zaangażował się w działania zbrojne.
Szlachta nad Wisłą przymknęła na to oko, uspokojona zobowiązaniem kandydata do uszanowania tzw. artykułów henrykowskich i pacta conventa - zbioru praw gwarantujących jej "złotą wolność" oraz ograniczających władzę monarchy. I tak 11 maja 1573 roku pierwszym królem elekcyjnym Rzeczpospolitej Obojga Narodów został Henri de Valois. Dwudziestotrzylatek wyruszył do Krakowa dopiero w listopadzie. Ale nic dziwnego, że młodemu Francuzowi do Polski się nie spieszyło. W zamian za objęcie tronu zobowiązał się bowiem nie tylko do respektowania wolności szlacheckich, ale i do ożenku z Anną Jagiellonką - damą starszą od niego o niemal trzy dekady...
Walezy ostatecznie przybył nad Wisłę dwa miesiące później. Nigdy nie wywiązał się z obietnicy ślubu, podobnie zresztą jak z wielu innych. Po uroczystej koronacji na Wawelu, która przebiegła w atmosferze skandalu, wyłgał się od zaprzysiężenia artykułów henrykowskich oraz uszanowania zapisów tzw. konfederacji warszawskiej, gwarantujących wolność religijną. I to mimo że wcześniej w paryskiej katedrze Notre Dame dawał słowo, iż ją przyjmie...
Faceci w rajtuzach
Jego zapał do rządzenia w obcym kraju osłabł wkrótce po objęciu władzy. Henryk nie znał ani słowa po polsku, a jego wygląd budził powszechne rozbawienie. Jak na nadwiślańskie standardy, przywiązywał zbyt dużą wagę do ubioru. Poza tym używał perfum, układał wyszukane fryzury, nosił kolczyki, rajtuzy, a nawet makijaż. Według kronikarzy miał słabość do damskich elementów garderoby.
"Zdaje się on delikatnym i zniewieściałym; gdyż poza bogatymi sukniami, które nosi, pokrytymi całkowicie złocistym haftem, drogimi kamieniami i perłami najwyższej ceny, ukazuje jeszcze nadzwyczajną dbałość o swą bieliznę i o ułożenie włosów. Ma zwykle na szyi podwójną kolię z oprawionej w złoto ambry; chwieje się ona na jego piersi i wydaje słodki zapach" - wspominał nuncjusz apostolski we Francji, Gianfrancesco Morosini.
Dla otoczenia, w którym dominowały podgolone głowy, sumiaste wąsy, podbite futrem wierzchnie okrycia oraz obszerne kontusze, wygląd i styl bycia monarchy wydawały się wprost z innej planety. Plotkowano o homoseksualizmie króla. Polaków raził też jego dwór. Walezy przywiózł ze sobą pokaźną świtę tzw. minionów (fr. les mignons) - specyficzną gwardię przyboczną, na którą składali się mężczyźni w pludrach (sięgających kolan bufiastych spodniach), kusych kubraczkach i z makijażem na twarzach. Ich zadaniem było zapewnianie władcy rozrywek (m.in. werbowali kurtyzany), ale w razie potrzeby mieli walczyć, a nawet umrzeć za Henryka. Dlatego też, mimo że postrzegani jako zniewieściali dziwacy, bardzo sprawnie posługiwali się rapierami. W XVI-wiecznym Krakowie nieraz musieli z tych umiejętności korzystać. O ile królowi nic nie groziło, o tyle "pięknisie" dość często mieli zatargi z miejscowymi.
"Rzadki dzień, kiedy kilku Francuzów albo naszych nie zabito" - relacjonował poseł i kronikarz Joachim Bielski.
Krakowski spleen
Zderzenie z innym światem okazało się dla młodego monarchy męczące. Robił co mógł, by wyłgać się od obowiązków. Potrafił dwa tygodnie przeleżeć w łóżku, symulując chorobę. Do matki pisał listy o pobycie wśród "dzikich Scytów". Narzekał na surowy klimat, jednostajną kuchnię i samych Polaków, którzy według niego byli uparci, kłótliwi, chętnie sięgali po szable i nie umieli się bawić. Szlacheckie pijatyki nie przypadły mu do gustu.
Wolał bardziej wyszukane rozrywki, często o charakterze erotycznym. Na przyjęciach organizowanych przez Henryka jego "pięknisie" i damy wykonywali wyuzdane tańce - bywało, że bez bielizny. Król lubował się też w hazardzie, całymi nocami grywał w karty. Te zabawy sporo kosztowały skarb państwa. A Francuz nie tylko nie wypełnił finansowych zobowiązań z elekcji, ale wręcz wciągał dwór w długi.
Nie to jednak było najgorsze. Podejrzewano, że Walezy... współżyje ze swoimi minionami.
"Noce bezsennie trawiąc, w dzień najwięcej spoczywał; wyuzdany na wszystkie rozwiązłości, nie tylko Francuzki wszetecznice do pięknego ogrodu koło Zwierzyńca sprowadzał, ale nadto włoskim ohydnym nałogom nie przepuścił" - pisał Stanisław Orzelski w swym dziele Bezkrólewia ksiąg ośmioro.
Po całym Krakowie krążyły drukowane paszkwile o dziwnych skłonnościach "księcia Sodomy", jak go zwano. Czy na polskim tronie rzeczywiście zasiadał erotoman i biseksualista? Tego nigdy się nie dowiemy. Sama rozpusta władcy nie była natomiast niczym dziwnym - oczywiście jak na standardy francuskie. Posiadanie kochanków czy nawet korzystanie z kurtyzan wśród elit nad Sekwaną stanowiło normę. Walezy po prostu przywiózł te obyczaje nad Wisłę.
Zabrał widelce... i uciekł
Wytrzymał w Polsce niecałych pięć miesięcy. W nocy z 18 na 19 czerwca 1574 roku w towarzystwie najbliższej świty przedostał się z zamku wawelskiego na krakowski Zwierzyniec. Tu już czekały na niego konie. Ucieczkę przygotowywał od dwóch tygodni - wszystko po liście od matki, która błagała go o powrót do kraju. Jego starszy brat umierał na gruźlicę i przed Henrykiem stanęła realna możliwość objęcia tronu Francji.
"Dezercja" króla błyskawicznie wyszła na jaw. Za monarchą ruszył pościg - oddział kilkuset Tatarów z kasztelanem Janem Tęczyńskim na czele. Dogonili zbiega pod Pszczyną na Śląsku - już poza granicami kraju. Henryk był głuchy na prośby i błagania o powrót do Krakowa. Obiecał jednak, że pojawi się za parę miesięcy, gdy uporządkuje sprawy w ojczyźnie. Nie zrobił tego, choć do końca życia tytułował się królem i Francji, i Polski.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie wszystko się Walezjuszowi u nas nie podobało. Wielkie wrażenie zrobił na nim Wawel i jego wyposażenie. Władcy w Paryżu, choć żyli w przepychu, nie znali wychodków - dworzanie załatwiali swoje potrzeby wprost na zamkowych korytarzach! Te, podobnie jak kominki, niektóre komnaty czy wazy, były tak "nasycone" ekskrementami, że co jakiś czas król i arystokraci udawali się w podróż tylko po to, by służba mogła posprzątać wnętrza. To dlatego po powrocie do Francji Henryk rozkazał budowę toalety podobnej do tej, z jakiej korzystał w Krakowie. Niestety, stało się to przyczyną jego zguby, gdyż zginął zasztyletowany w niej przez fanatycznego mnicha...
Sporo manipulacji jest natomiast w stwierdzeniu, jakoby z Polski przywiózł zwyczaj jedzenia widelcem. Co prawda rzeczywiście zabrał z Wawelu komplet sztućców, z których we Francji wówczas nie korzystano, ale nie do końca było to zasługą naszych rodaków. Nad Wisłę sprowadziła je bowiem Włoszka Bona Sforza - żona króla Zygmunta Starego.
Eksperyment z Walezjuszem na tronie ostatecznie się nie udał, a jego ucieczka pokazała po raz pierwszy wady wolnej elekcji, która jedynie zwiększała niestabilność państwa. Niestety, ówczesne elity Rzeczpospolitej nie umiały wyciągnąć z tego wniosków...
Marcin Moneta