Łódź. Obóz dla dzieci, które nie były wystarczająco aryjskie
W 1942 roku Niemcy, na wydzielonym z łódzkiego getta obszarze, stworzyli miejsce bez precedensu w dziejach okupacji ziem polskich – obóz przeznaczony dla najmłodszych Polaków. Przetrzymywane w nim dzieci przechodziły prawdziwą mękę.
Po inwazji III Rzeszy na Polskę w 1939 roku, Łódź została wcielona do państwa niemieckiego (region Kraj Warty) i wkrótce otrzymała nową nazwę: Litzmannstadt. Tym samym miasto zaczęło przechodzić transformację w niemiecki ośrodek miejski. Wkrótce założono getto dla żydowskiej społeczności Łodzi, ale surowe restrykcje objęły także ludność polską. W grudniu 1942 roku ostrze niemieckiego terroru wycelowano w szczególną grupę: najmłodszych przedstawicieli narodu polskiego.
Zarządzeniem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (departament Kripo) zadecydowano o stworzeniu miejsca odosobnienia dla dzieci. Chodziło o najmłodszych Polaków żebrzących na ulicach, dopuszczających się drobnych przestępstw, a także tych, których rodzice zginęli bądź trafili do obozów lub zostali wysłani na roboty do Niemiec.
Małe piekło w cieniu getta
Teoretycznie nowy obiekt (zarządzany przez policję kryminalną Kriminalpolizei i oficerów SS) miał być dla polskich dzieci czymś na kształt ośrodka prewencyjno-wychowawczego. Jak głosiły oficjalne wytyczne władz, odosobnienie jest konieczne: "aby nie zagrażały one swoim zachowaniem dzieciom niemieckim". Rzeczywistość była jednak o wiele bardziej brutalna - niemiecka administracja stworzyła dla tej młodzieży istne piekło w postaci obozu pracy przymusowej. W praktyce jedynym realnym kryterium umieszczenia w nim stanowiła narodowość polska.
Ośrodek zlokalizowano w północno-wschodniej części łódzkiego getta, którą uprzednio z niego wyłączono. Znalazł się on pomiędzy ulicami: Bracką, Emilii Plater, Górniczą a murem cmentarza żydowskiego (od strony wschodniej). Nazwa, która do niego przylgnęła: "obóz przy Przemysłowej", wzięła się od lokalizacji głównej bramy. Stanęła ona w miejscu, gdzie obóz stykał się ze strefą "aryjską".
Znaczną część terenu zajmował ośrodek dla chłopców, jednak w rogu wydzielonego obszaru powstał także mniejszy obóz dla dziewczynek. Oba zostały oddzielone murem, a cały teren ogrodzono drewnianym płotem bez szczebli, co miało zabezpieczyć teren przed ewentualną próbą ucieczki.
Od 1943 roku funkcjonowała filia obozu położona w miejscowości Dzierżązna, k. Zgierza pod Łodzią, gdzie przyuczano młode dziewczęta do rolnictwa. Według relacji dzieci panowały tam nieco lepsze warunki niż przy Przemysłowej, a przemocy nie stosowano aż na taką skalę jak w obozie głównym.
Dziecięcy obóz koncentracyjny?
Pewien problem stwarza klasyfikacja obozu przy Przemysłowej. Pomimo, że przyjęło się mówić o nim "obóz koncentracyjny" (i tak określają to miejsce niektóre opracowania naukowe), to jest to termin dość kontrowersyjny. Wynika to z kwestii potocznego używania tej nazwy jako synonimu w stosunku do niemieckich obozów zagłady z okresu II wojny światowej.
Faktem jest, że pod względem rygoru i dyscypliny miejsce to posiadało charakter obozu koncentracyjnego. Między innymi obowiązywały tu jednolite stroje oraz numery obozowe zamiast nazwisk. Strażnicy stosowali również przemoc. Kary, takie jak: chłosty, zamykanie w piwnicy, zmuszanie do spania na gołej posadzce - w dodatku często wymierzane bez żadnego powodu - były tu na porządku dziennym.
Jednocześnie obóz przy Przemysłowej nie był miejscem zinstytucjonalizowanej, fizycznej eksterminacji małoletnich więźniów. Dzieci umierały, ale na skutek niewolniczej pracy, a nie zorganizowanego mechanizmu unicestwienia (jak działo się to np. w Birkenau). Wydaje się więc, że względnie najlepsze - z punktu widzenia odbioru potocznego - byłoby nazwanie tego miejsca obozem pracy dla dzieci. Na ziemiach polskich istniały również inne ośrodki izolacji dla najmłodszych (m.in. w Lubawie czy w Pogrzebieniu). Jednak centralnym i największym z nich był właśnie omawiany obóz w Łodzi.
Skradzione dzieciństwo
Kto trafiał do piekła przy ulicy Przemysłowej? Według oficjalnych dokumentów dzieci narodowości polskiej między 8 a 16 rokiem życia. Istnieją jednak świadectwa mówiące, że przez obóz przeszły także o wiele młodsze dzieci - ponoć nawet dwuletnie(!). Co istotne, kierowani tu byli mali Polacy zarówno z ziem wcielonych do Rzeszy, jak i z sąsiedniego terenu Generalnego Gubernatorstwa.
Typowy obozowy dzień koncentrował się wokół ciężkiej, fizycznej pracy wykonywanej przez dzieci zgodnie z narzuconymi normami wyrobu. Trwała ona nawet ponad 12 godzin dziennie. W zestawieniu z dramatycznie niskimi racjami żywnościowymi nie trudno wyobrazić sobie jak osłabieni byli mali więźniowie. Nie jest znana dokładna liczba wszystkich przetrzymywanych w obozie (IPN mówi o łącznej liczbie więźniów w okolicach trzech tysięcy osób), ani jego ofiar. Pewne jest jednak, że zginęło w nim co najmniej kilkaset polskich dzieci.
Tak wspominała swój pobyt w obozie Maria Wiśniewska (rocznik 1928), której udało się przeżyć dziecięcy koszmar:
"Dzieci były (...) wycieńczone. Częstym i charakterystycznym objawem były owrzodzenia na całym ciele, u chłopców charakterystyczne mieszkowate owłosienie dookoła ust. (...) Głównym naszym zajęciem w obozie była praca. Chłopcy wyrabiali buty ze słomy, koszyki z wikliny, paski do masek gazowych oraz skórzane części do plecaków. (...)
Jakie były metody wychowawcze naszych dozorczyń charakteryzuje następujący fakt: 10-letnia Teresa Jakubowska z Poznania pod wpływem głodu skradła koleżance kawałek chleba, za co została pobita i w dodatku nie otrzymała jedzenia. Nic dziwnego że głodna znów skradła chleb (...) Kierowniczka Bayer kazała ją wynieść na śnieg, kilkakrotnie polać zimną wodą, aż na skutek zbicia, głodu i przeziębiania Jakubowska umarła."
Inne relacje mówią o szczególnie okrutnej formie znęcania się nad dziećmi, jaką było "zaprzęganie" ich - niczym koni - do wozów przewożących ciężkie materiały budowlane. Te, które wykonywały pracę zbyt wolno lub zwyczajnie nie potrafiły poradzić sobie z ciężarem były traktowane batem.
Poza zgonami z wycieńczenia i tymi wywołanymi brutalnością ze strony obozowych nadzorców, swój morderczy plon zebrało także kilka epidemii. Najsłynniejszą z nich była plaga tyfusu w 1943 roku. Do jej zwalczenia zaangażowano nawet lekarzy z sąsiedniego getta (obawiając się rozprzestrzenienia zarazy na teren żydowskiej dzielnicy). Małoletni więźniowie, którzy przetrwali obozowe piekło i doczekali w nim swoich szesnastych urodzin, kierowani byli do pracy przymusowej na terenie Niemiec.
Życie w cieniu dramatu
Obóz przy Przemysłowej funkcjonował przez ponad dwa lata i został zlikwidowany dopiero wraz z końcem okupacji niemieckiej w Łodzi w styczniu 1945 roku. W czasie ewakuacji terenu zaginęła znaczna część jego dokumentacji, przez co trudno jest dziś ustalić wiele szczegółów dotyczących funkcjonowania ośrodka, administracji oraz liczby przetrzymywanym tam osób.
Paradoksalnie wiele z wyzwolonych dzieci szybko powróciło na teren obozu. Nie potrafiły bowiem odnaleźć się w zwyczajnym życiu. Pamiętały tylko realia obozowe i nie były przystosowane do funkcjonowania w społeczeństwie. Powojenni opiekunowie wspominali, że młodzież ta początkowo wykazywała niezwykłą agresję - przede wszystkim łapczywie pożądała jedzenia w obawie, że może go w każdej chwili zabraknąć. Dopiero po czasie dzieci zaczynały uczyć się "normalności", pozbawionej nieustannego lęku.
Część z pracowników obozu udało się ukarać - m.in. w latach 70-tych XX wieku aresztowano i osadzono w więzieniu jedną z najokrutniejszych strażniczek, Genowefę Pohl. Budziła ona tak silne emocje, że gdy po latach jedna z byłych więźniarek spotkała ją przypadkowo na ulicy, to na sam widok kobiety zemdlała. Zresztą wiele z dzieci osadzonych w obozie do końca swych dni borykało się z silną traumą oraz ze zniszczonym zdrowiem - zarówno psychicznym, jak i fizycznym.
Dopiero po latach historia ta (pozostająca w cieniu dramatu łódzkiego getta) zaczęła zdobywać rozgłos i szersze zainteresowanie. W 1971 roku w parku w pobliżu terenu dawnego obozu powstał monument upamiętniający mękę łódzkich dzieci. Przedstawia sylwetkę wychudzonego chłopca, która wkomponowana została w kształt rozdartego serca. Trudno o bardziej trafną alegorię dramatu, jaki przez kilka okupacyjnych lat rozgrywał się przy ulicy Przemysłowej.
Horror niemieckiej okupacji w książce Dariusza Kalińskiego pt. "Bilans krzywd". Kliknij i dowiedz się więcej w księgarni wydawcy.
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o tym za co można było stracić życie pod niemiecką okupacją.
Kamil Durajczyk - absolwent politologii na Uniwersytecie Łódzkim. Fan historii najnowszej, miłośnik literatury