Mit Yeti. Himalaiści na tropie legendarnego stwora
Dla lokalnej ludności yeti było straszydłem zamkniętym w baśniach i opowieściach, snutych wieczorami przy ognisku lub powtarzanym ku przestrodze, by nie zapuszczać się w wysokie partie gór. Adolf Hitler widział w nim z kolei dowód na wyższość aryjskiej rasy nad resztą ludzkości, a podróżnicy i łowcy przygód tropili go zaciekle, licząc na sławę i godziwy zarobek. Na ślady mitycznego stwora mieli się nawet natknąć polscy himalaiści.
Ci, którzy je widzieli lub wierzą w jego istnienie, mówią o wielkim stworze, przypominającym ni to człowieka, niedźwiedzia, ni małpę. Występuje najczęściej wysoko w górach, a na pewno na terenach odludnych, trudno dostępnych dla przeciętnego turysty. Tybetańczycy mówią na nie kanguli, Nepalczycy, a za nimi ludzie Zachodu, wołają: yeti.
Zdjęcie odcisku stopy yeti
Jesienią 1951 roku w Himalaje wyruszyła brytyjska ekspedycja pod kierownictwem doświadczonego wspinacza i dyplomaty Erica Shiptona. Wyprawa miała charakter eksploracyjno-naukowy, a jej głównym zadaniem było wyszukanie optymalnej drogi prowadzącej na szczyt niezdobytego wówczas Everestu.
Kierownik ucieszył się, bo drogę dla kolejnej ekspedycji odnalazł, ale nie to postawiło na równe nogi opinię publiczną nie tylko w Wielkiej Brytanii.
Ważniejsze okazały się zdjęcia przedstawiające, zarzekali się Brytyjczycy, odcisk stopy yeti. Fotografię, widoczną powyżej, wykonano na wysokości ok. 6000 metrów.
Jedni uznali, że to wystarczający dowód na istnienie mitycznego Człowieka Śniegu, inni, co bardziej sceptyczni, stwierdzili, że to stanowczo za mało, a tajemnicze ślady mogą być niczym więcej niż tylko połączeniem topniejącego śniegu z nadmierną wyobraźnią.
Ocalony przez Człowieka Śniegu
Sześć lat po II wojnie światowej zainteresowanie yeti gwałtownie wzrosło. Powstawały kolejne teorie i “niezbite dowody" na jego istnienie, jednak pierwsze relacje głoszące o spotkaniu Człowieka Śniegu zarejestrowano znacznie wcześniej.
W 1925 roku N. A. Tombazi, fotograf i geolog, uczestnik brytyjskiej wyprawy naukowej w Himalaje, zarzekał się, że widział na wysokości 4600 metrów “(...) postać dokładnie taką, jak istota ludzka". Szła wyprostowana, bez ubrania, co jakiś czas sięgając po liście lub owoce rododendronu karłowatego.
Dwanaście lat później zdjęcie przedstawiające rzekome ślady stóp Człowieka Śniegu wykonał w Himalajach pisarz i wspinacz Frank Smythe. Już w latach 50., kiedy mityczny stwór rozgościł się w popkulturze, naukowcy przyjrzeli się uważnie fotografii i stwierdzili, że przedstawia ona co najwyżej szlak przebyty przez niedźwiedzia.
Nieprawdopodobną relację przedstawił w 1938 roku kapitan V. d' Auvergne. Ten uznany brytyjski wojskowy o francuskich korzeniach popadł w poważne tarapaty podczas samotnej podróży przez Himalaje. Gdy dostał ślepoty śnieżnej zaczął się już godzić z myślą, że umrze w górach.
Wtedy to na ratunek miał mu przyjść... Człowiek Śniegu. Kapitan opowiadał później, że trzymetrowa istota pokryta szarą sierścią zaopiekowała się nim, nakarmiła i pilnowała w bezpiecznym miejscu, nim ten nie odzyskał zdrowia i mógł sam o siebie zadbać.
Naziści - potomkowie yeti
Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej na poszukiwania yeti do Nepalu wyruszyli... naziści. Chociaż brzmi to dziś absurdalnie, wyprawa była poważna, a doglądał jej ponoć sam Heinrich Himmler.
Wszystko dlatego, że owładnięty ideą wyższości rasy aryjskiej nad resztą ludzkości Adolf Hitler ubzdurał sobie, że naród niemiecki nie wywodzi się od byle jakich małp, lecz małp pierwszorzędnych, silniejszych i mądrzejszych od konkurencji. Uważał więc yeti za brakujące ogniwo między małpą a człowiekiem. Szczególnie tym lepszego sortu.
Do Tybetu wysłano ekspedycję pod wodzą Ernsta Schäfera. Wyprawa, co z pewnością ucieszyło wodza, wróciła z tarczą, a konkretnie - ze szczątkami poszukiwanego stwora. Badania przeprowadzone wiele lat później dowiodły jednak, że była to jedna wielka mistyfikacja, a “yeti nazistów" powstał z połączenia szczątków psa i niedźwiedzia.
Co znaleźli Polacy w Himalajach?
Wróćmy do wypraw brytyjskich w Himalaje. Jest rok 1960. Edmund Hillary, pierwszy - wraz z Szerpą Tenzingiem Norgayem - zdobywca Everestu, rusza w Himalaje szukać dowodów na istnienie yeti.
Wyprawa, chociaż świetnie wyposażona i długa, bo aż dziesięciomiesięczna, skończyła się fiaskiem. Być może, napędzana koniunkturą, była po prostu dobrze płatna. Edmund Hillary początkowo miał z dużym entuzjazmem wypowiadać się o możliwości istnienia yeti, jednak z biegiem lat jego zapał gwałtownie opadł. Również jego kompan z Everestu, niegdyś opowiadający, że jego ojciec miał styczność z Człowiekiem Śniegu, stał się z czasem poważnym sceptykiem w tej materii.
W opowieściach o spotkaniach yeti w Himalajach są również wątki polskie. Na przykład ten z wyprawy na Lhotse kierowanej przez Andrzeja Zawadę. Natrafiono wówczas na śniegu na tajemnicze ślady, których, uważano, nie mógł zostawić człowiek. Filmowiec Jerzy Surdel uwiecznił je nawet na taśmie.
Tropów wskazujących na możliwość istnienia Człowieka Śniegu znaleziono w ciągu kolejnych lat znacznie więcej, nie tylko w górach najwyższych, ale też w Stanach Zjednoczonych czy Rosji.
Zagadkowe szczątki niedźwiedzia
Co na to wszystko nauka?
Jak dotąd obchodzi się dość brutalnie z wszelkimi rzekomymi dowodami na istnienie Człowieka Śniegu. Przed paroma laty głośne badania przeprowadzili naukowcy z Oksfordu i Lozanny. Na czele grupy stanął prof. Bryan Sykes, uznany genetyk, badacz Ötziego, słynnego człowieka lodu.
Celem badania było określenie, z jakim współczesnym gatunkiem spokrewnione było zwierzę, którego próbki znaleziono i uznano, że należą do yeti. Przeważnie, tak jak w przypadku szwindlu nazistów, odpowiedź wskazywała na niedźwiedzia, psa, wilka lub krowę.
Wstępnie potwierdzono jednak, że dwie próbki, najciekawsze w opinii badaczy, odpowiadały DNA przodka niedźwiedzia polarnego, żyjącego w epoce lodowej, ale nie współczesnym niedźwiedziom polarnym.
Nieco później sensacja prysła, gdy wyszło na jaw, że próbki były zanieczyszczone, a tajemniczym zwierzęciem okazał się rzadki, lecz wcale nie mityczny, niedźwiedź tybetański.