"Montevideo Maru". Tragedia australijskich jeńców

​Na pokładzie "Montevideo Maru" zginęło ponad tysiąc jeńców i cywili. Japończycy przewozili ich w bestialskich warunkach. Po trafieniu statku przez amerykańską torpedę więźniowie nie mieli żadnych szans na przeżycie.

"Montevideo Maru" został zatopiony wraz ok. tysiącem jeńców
"Montevideo Maru" został zatopiony wraz ok. tysiącem jeńcówAustralian War Memorialdomena publiczna

Japończycy słynęli z okrutnego traktowania jeńców. O ile jeszcze na początku wojny brali pod uwagę, że można ich wykorzystać jako tanią siłę roboczą, tak im bardziej szala zwycięstwa przechylała się na stronę aliantów, tym los pojmanych stawał się gorszy. Nawet japońskie Ministerstwo Wojny zauważyło ten problem, pisząc w rozkazie:

Ostatnio w czasie przewożenia jeńców wojennych do Japonii wielu z nich zachorowało lub zmarło. Poza tym mnóstwo jeńców było niezdolnych do pracy z powodu nieodpowiedniego traktowania ich w czasie podróży.

Przyczyną takiego stanu rzeczy była niewystarczająca liczba dostępnych transportowców, ograniczone miejsce na pokładach oraz - przede wszystkim - wojna podwodna, jaką prowadzili Amerykanie. Na początku 1942 roku Japończycy dysponowali statkami o łącznej wyporności 597,5 tys. ton. Wybudowali jednostki o wyporności 111 tys. ton. Amerykańskie, brytyjskie, australijskie i holenderskie okręty zatopiły 725 tys. ton. W następnym roku było to już 1,5 mln ton, a w 1944 roku alianckie okręty podwodne posłały na dno statki o łącznej wyporności 2,7 mln ton.

Dzięki szeroko zakrojonej ofensywie już w połowie 1942 roku Japończykom zaczęło brakować frachtowców i transportowców do przewozu wojska oraz jeńców. Doprowadziło to do sytuacji, w której ci ostatni byli przewożeni w tragicznych warunkach. Zdarzało się, że na jedną osobę przypadało 1-1,5 m kw. powierzchni.

Jeńcy musieli niemal przez całą podróż siedzieć w kucki lub po turecku. Spali na zmianę, gdyż nie było na tyle miejsca, żeby się położyć. W dodatku w ładowniach nie było odpowiedniej wentylacji. Panował zaduch, a promienie słoneczne zamieniały pomieszczenia w olbrzymie piekarniki. Jeńcy otrzymywali głodowe racje żywności i minimalne ilości wody. Alianci nazwali te transportowce "piekielnymi statkami".

Jakby tego było mało, nie były one w żaden sposób oznakowane, a z braku jednostek eskortowych często chodziły same. Były wręcz idealnym celem dla amerykańskich torped. Oczywiście, o ile te zadziałały.

Karta identyfikacyjna "Montevideo Maru" przygotowana przez US Navy dla załóg okrętów podwodnych
Karta identyfikacyjna "Montevideo Maru" przygotowana przez US Navy dla załóg okrętów podwodnychAustralian War Memorialdomena publiczna

Wielu dowódców okrętów podwodnych narzekało na skuteczność torped Mark 14 oraz Mark 10. Problem dotyczył zapalników magnetycznych Mark 6 Mod 1, które zawodziły w 80% przypadków! Dowódcy słali dziesiątki raportów, a marynarze tracili wiarę w sukces. W dowództwie nie chciano jednak wierzyć w prawdziwość doniesień, ponieważ podczas prób prowadzonych przez Naval Torpedo Station wszystko działało prawidłowo. Uznano, że winni są marynarze, a nie sprzęt.

Dopiero po długim czasie inżynierowie z Naval Torpedo Station przyznali się do błędu. Podczas prób używano głowic ćwiczebnych, które miały zupełnie inne charakterystyki od bojowych. Tymczasem podwodniacy musieli liczyć głównie na łut szczęścia. To dopisało USS "Sturgeonowi".

Ostatnie dni "Montevideo Maru"

"Montevideo Maru" opuścił port Surabaya na Jawie 28 maja 1942 roku. Po 13 dniach rejsu, 9 czerwca, dotarł do Rabaul, gdzie jego pasażerowie zeszli na ląd. Motorowiec trafił do doku, gdzie przez dwa tygodnie prowadzono przeglądy i drobne prace remontowe. W tym czasie Rabaul był celem wielu nalotów alianckiego lotnictwa, jednak statek nie doznał żadnych uszkodzeń.

Wczesnym rankiem 22 czerwca 1942 roku na pokład statku zostali wprowadzeni jeńcy wojenni, szeregowi i podoficerowie z australijskiego 2/22 Batalionu, 1 Samodzielnej Kompanii oraz cywile schwytani na Nowej Brytanii - w tym urzędnicy administracji Nowej Gwinei Australijskiej, 16 misjonarzy, w większości metodystów, oraz 31 norweskich marynarzy z zatopionego MV "Herstein".

Na pokładzie znalazło się 845 żołnierzy i 209 cywilów. W Rabaulu pozostali oficerowie i pielęgniarki z misji Czerwonego Krzyża, których wywieziono w pierwszym tygodniu lipca.

"Montevideo Maru" wyszedł z portu bez eskorty i z wygaszonymi światłami. Ruszył w stronę chińskiej wyspy Hajnan, trzymając się na wschód od Filipin, by uniknąć alianckich okrętów podwodnych. Ósmego dnia podróży, tuż po zmierzchu 30 czerwca, motorowiec przechodził pomiędzy Babuyan a północnym wybrzeżem Luzonu. Zygzakował z prędkością 17 węzłów, kierując się powoli na zachód. Wprost przed nos USS "Sturgeona".

USS "Strugeon"
USS "Strugeon"domena publiczna

Podwodny łowca

"Strugeon" wyszedł na swój czwarty patrol 5 czerwca. Miał zająć sektor na zachód od Manili. 25 czerwca dogonił konwój składający się z dziewięciu jednostek i przed świtem wystrzelił trzy torpedy w największą z nich w szyku. Załoga usłyszała eksplozje, ale nie było im dane zobaczyć, co stało się z celem. Eskorta rzuciła się na okręt podwodny. Naliczono około 21 eksplozji bomb głębinowych. "Strugeonowi" udało mu się uciec z niewielkimi uszkodzeniami.

30 czerwca 1942 roku "Sturgeon" patrolował sektor na północny zachód od Bojeador, pozostając pod wodą w ciągu dnia. Tuż po zachodzie słońca okręt wyszedł na powierzchnię. O godzinie 22:16 obserwator na kiosku zauważył zaciemniony statek, idący kursem 270 stopni. Dowódca okrętu, komandor porucznik William Leslie Wright, wydał rozkaz ruszenia w pogoń. Jednak z powodu uszkodzeń okręt podwodny nie był w stanie iść z tak dużą prędkością. "Montevideo Maru" mógł się wymknąć.

Uderzenie

Ale statek zwolnił do około 12 węzłów. Według wspomnień japońskich marynarzy podobno, aby poczekać na dwa niszczyciele eskorty. USS "Sturgeon" potrzebował około dwóch godzin, aby go dogonić. Zbliżył się na odległość około 4000 metrów. O godzinie 02:25 1 lipca 1942 roku okręt wystrzelił cztery torpedy z rufowych wyrzutni. Cztery minuty później do uszu Amerykanów dotarł huk eksplozji.

W dzienniku pokładowym "Sturgeona" odnotowano trafienie o godzinie 2:29. Torpeda uderzyła około 30 metrów za kominem. Japońscy rozbitkowie twierdzili, że w statek wbiły się dwie torpedy, jednak prawdopodobnie za drugie trafienie wzięli eksplozję rufowego zbiornika oleju napędowego.

Amerykanie obserwowali, jak Japończycy opuszczają łodzie ratunkowe. Udało się opuścić zaledwie trzy. Jedenaście minut od trafienia statek zatonął. Japończycy nawet nie próbowali ratować jeńców. Ładownie pozostały zamknięte. Utonęły w nich 1054 osoby.

Z 88 japońskich marynarzy i strażników przeżyło około 30. Część Japończyków dotarła na Filipiny, ale większość, w tym kapitan, została zabita przez miejscowych partyzantów. Ostatecznie do japońskich linii przedarło się 17 rozbitków.

Prof. Richard Pipes, wówczas doradca prezydenta Ronalda Reagana ds. Rosji i Europy Środkowej, napisał we wspomnieniach: „Musieliśmy toczyć z nimi walkę, aby zaakceptowali nasz kierunek. W większości nasi europejscy sojusznicy byli zadowoleni z tego, co stało się w Polsce. Bali się, że wybuchnie tam jakiś konflikt zbrojny i Rosjanie będą zmuszeni wkroczyć”.   Z kolei marszałek Kulikow wspominał, że „Jaruzelski z nami pogrywa”. Wiedział, że przeciągał wprowadzenie stanu wojennego tak długo, jak tylko się dało, wcześniej szukając rozwiązania politycznego, prowadząc grę zarówno z Moskwą jak i „Solidarnością”.  Ówczesny prezydent Francji, François Mitterrand, stwierdził, że wówczas widział „tylko dwie, a nie trzy możliwości: albo rząd polski przywróci porządek w kraju, albo uczyni to Związek Radziecki”.
W 1981 roku prócz Armii Radzieckiej i Narodowej Armii Ludowej NRD, do wkroczenia do PRL szykowali się żołnierze Czechosłowackiej Armii Ludowej. Mieli oni wkroczyć na Śląsk w ramach operacji „Sever” i „Krkonoše”. W polskiej historiografii ten wątek często jest pomijany, choć Czesi przekazali polskiej stronie dokumenty i plany operacyjne już w 1995 roku.   Przekazane dokumenty zawierały dokładne plany operacyjne, określone rubieże, które miały być osiągnięte w kolejnych dniach operacji „Krkonoše”, a także zasady współpracy z wojskami ZSRR i NRD. Co najciekawsze, sojusznicy nie wierzyli Jaruzelskiemu nawet po wprowadzeniu stanu wojennego. Wojska przeznaczone do inwazji na Polskę były w stanie gotowości aż do czerwca 1982 roku.
Od wiosny 1981 roku Armia Radziecka wykorzystując ćwiczenia „Sojuz-81”, a potem „Zapad-81” wzmacniała potencjał oddziałów rozmieszczonych z PRL, rozwijając je do stanów wojennych. Zgodnie z informacjami, do jakich dotarła prof. Inessa Jażborowska, członkini komisji naukowców PRL i ZSRR badających w latach 1988-89 stosunki między obydwoma krajami, a także współautorka orzeczenia ujawniającego prawdę o zbrodni katyńskiej, Armia Radziecka osiągnęła pełną gotowość do zbrojnej interwencji w listopadzie 1981 roku. 

Szef sztabu Zjednoczonych Sił Zbrojnych UW, gen. Anatolij Gribkow wspominał, że Jaruzelski nie wierzył zbytnio sojusznikom ze wschodu. Pisał: „Trudności domówienia się były z Jaruzelskim i Kanią. Obawiali się oni, aby pod pretekstem ćwiczeń wojska sojusznicze nie zostały wprowadzone do Polski. Słuszne jest pytanie: czy istniał realny plan wprowadzenia sojuszniczych wojsk do Polski. Tak, taki plan istniał”. Oficerowie sztabowi wspominali, że najwyższe dowództwo Układu Warszawskiego obawiało się, że w Polsce wybuchnie wojna domowa, co może znacznie osłabić blok wschodni. Dlatego wojska sojusznicze cały czas były w gotowości.
Towarzysze z Moskwy już w grudniu 1980 roku planowali interwencję – pod pozorem ćwiczeń „Sojuz-80” do Polski miały wejść oddziały radzieckie, czechosłowackie i wschodnioniemieckie. Oficerowie tych armii zdążyli nawet przeprowadzić rozpoznanie tras i rejonów ześrodkowania. Co ciekawe do udziału w ćwiczeniach nie zaproszono Sił Zbrojnych PRL. 

Przygotowania rozpoczęły się tuż po 19 marca 1981 roku, po wydarzeniach bydgoskich, kiedy na sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej zostali pobici działacze „Solidarności”. Wówczas zarówno opozycja, jak i strona rządowa ułagodzili sytuację, choć radzieccy generałowie nadal mieli przemożną ochotę przeprowadzić jakąś operację.

Pod naciskiem Amerykanów oraz Stanisława Kani i gen. Jaruzelskiego, Zjednoczone Dowództwo Sił Zbrojnych UW zrezygnowało z przeprowadzenia ćwiczeń na pełną skalę. Wojska ograniczyły się jedynie do koncentracji i rozwinięcia z rejonów wyjściowych. Płk. Kukliński w późniejszych wywiadach wspominał, że rezygnacja z ćwiczeń wcale nie spowodowała, że w Moskwie porzucono plan interwencji w Polsce.
+2

Los jeńców

Japońskie dowództwo poinformowało armatora o utracie "Montevideo Maru" 20 lipca. Nie powiadomiono jednak Australijczyków o losie ich obywateli, choć na własne potrzeby sporządzono listę ofiar z nazwiskami napisanymi katakaną (tylko fonetycznie). Australijczycy poprosili o pomoc neutralną Szwajcarię i przedstawicieli Międzynarodowego Czerwonego Krzyża.

Z biegiem czasu poselstwo szwajcarskie w imieniu rządu australijskiego przeprowadziło siedem formalnych dochodzeń w sprawie jeńców wojennych z obszaru Rabaul. Japończycy nawet nie starali się pomóc. Szwajcarzy otrzymali tylko jedną odpowiedź: "wydaje się, że żadna z wymienionych osób nie znajduje się w rękach Japonii i uważa się, że wszyscy mogli schronić się na wzgórzach".

Los jeńców poznano dopiero po zakończeniu wojny. Major Harold S. Williams z Zarządu Armii Australijskiej ds. Jeńców Wojennych i Internowanych został wysłany do Japonii w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat zaginionych. Przed wojną Williams prowadził tam biznes. Mówił po japońsku i dobrze znał tamtejszą kulturę. Był idealną osobą, aby wykonać to zadanie.

Początkowo Japończycy twierdzili, że nie znają losu zaginionych i nie posiadają żadnych dokumentów. Williams jednak nie ustawał w poszukiwaniach i pod koniec września 1945 roku w końcu odkrył komunikaty japońskiej marynarki wojennej w niewielkim archiwum Biura Informacji o Jeńcach Wojennych, ukrytym w małej wiosce pod Tokio.

23 listopada 1945 roku oficjalnie uznano zaginionych za ofiary zatonięcia "Montevideo Maru", ale dalsze wydarzenia spowodowały narastanie teorii spiskowych. Na początku stycznia 1946 roku ogłoszono, że akta dotyczące losu dziesiątek tysięcy alianckich jeńców wojennych zostały spalone przez władze japońskie zaraz po ogłoszeniu kapitulacji. Ujawnił to mjr Williams.

W ten sposób Japończycy chcieli ukryć swoje zbrodnie. Jedną z nich miało być zamordowanie jeńców umieszczonych na "Montevideo Maru". Pojawiły się teorie, że w chwili zatonięcia na pokładzie nie było już australijskich żołnierzy. Mieli oni zostać zamordowani i wyrzuceni za burtę. Prawdę o ich losie może odsłonić jedynie odnalezienie wraku japońskiego motorowca.

TwojaHistoria.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas