Muzułmanie na ratunek Rzeczpospolitej. Tatarski Pułk Ułanów

Tatarzy zamieszkują polskie kresy wschodnie już od XIV wieku. Od tego czasu wiernie służyli Rzeczpospolitej, zachowując jedynie religię praojców - islam. Podczas wojny z bolszewikami wsławili się odwagą i poświęceniem w walce o odrodzoną Polskę. Zwłaszcza podczas obrony Płocka.

Szwadron jazdy tatarskiej w marszu
Szwadron jazdy tatarskiej w marszudomena publiczna

Tatarzy litewscy sumiennie spełniali swój żołnierski obowiązek wobec Polski, gdyż umiano zawsze uszanować ich obyczaje i wiarę. Muzułmanie licznie brali udział we wszystkich wojnach, powstaniach i walkach o niepodległość od końca XIV wieku. Kiedy tylko Polska zaczęła odtwarzać armię narodową, Tatarzy znów wyciągnęli szable. W styczniu 1919 roku Piłsudski wydał rozkaz formowania Jazdy Tatarskiej. Do wsi i miasteczek, zamieszkujących przez Tatarów ruszyli oficerowie werbunkowi: płk. Maciej Mustafa Bajraszewski i rtm. Dawid Janowicz Czaiński.

Przystąpienie do tworzenia pułku poprzedziła akcja informacyjna i propagandowa, która była odczytywana w meczetach:

"Do wszystkich wiernych wyznawców Koranu!

Wiele upłynęło wieków, odkąd prześwietna Rzeczpospolita Polska, przytuliwszy Was do łona, nadając Wam ziemię i szlachectwo, zapewniając wolność wyznania i pełnię praw obywatelskich, stała się dla Was drogą Ojczyzną.

Odpłacaliście się Jej za to szczerą miłością i wierną służbą. Wasze pułki tatarskie zawsze pierwszemi były w boju, ostataiemi w odwrocie - walczyły z Moskalem i Szwedem, towarzyszyły Sobieskiemu, śladem orłów Napoleońskich szły na Moskwę. Nazwiska AzuIewiczów, Baranowskich, Bielaków, Koryckich i tylu innych rodów bohaterskich złotemi głoskami zapisały się w dziejach polskich.

Dziś, kiedy Ojczyzna ponownie znalazła się w niebezpieczeństwie do Was się zwracamy, ufni w dawne męstwo Wasze.

Wszyscy wierni Wyznawcy Proroka pod broń!

Odradza się nasz stary tatarski konny pułk Rzeczypospolitej i wzywa wszystkich wiernych, zamieszkujących Polskę i Litwę, do swych szeregów pod zielony sztandar Proroka!

Niech Bóg błogosławi poczynania Wasze!!!"

Bitwa pod Bobrownikami. Bronili się do ostatniej kuli

Bitwa pod Bobrownikami była jedynie niewielkim epizodem zmagań pod Warszawą, jednak jej zaciętość i przebieg każą mieć w pamięci bohaterstwo marynarzy, którzy do ostatka bronili brzegów Wisły.

W miejsce potyczki podszedł „Lubecki”. Radzieckie siły na brzegu były coraz większe. Parowiec został ostrzelany ogniem artylerii. Zmuszony do zygzakowania wpadł na mieliznę. Po chwili na łodziach podeszli do berlinek Kozacy, grabiąc znajdujące się na nich towary, szczęśliwie dla załogi całkowicie ignorując holownik. Polskie statki jeden po drugim, mimo ostrzeżeń, wpływały wprost w paszczę lwa. Tuż po „Lubeckim” do Bobrownik podszedł „Neptun”. Na zdjęciu: Załoga na pokładzie statku uzbrojonego "Stefan Batory"
Wracając z Torunia do Modlina „Moniuszko” dopędził okolicy Łachy Ciechocińskiej „Lubeckiego”, który szedł, mając na holu dwie berlinki wyładowane żywnością. Idąc nieznacznie szybciej, wyprzedził go w okolicach Nieszawy i mimo ostrzeżeń dozorcy nurtu, a później posterunków obserwacyjnych, że bolszewicy zajęli już Bobrowniki, ppor. mar. Pieszkański, dowodzący "Moniuszką", zdecydował się zaatakować przeważające siły wroga pod Rybitwami Małymi. Najpierw ostrzelał oddziały 10. Dywizji Kawalerii przygotowujące się do przeprawy, a następnie wdał się w pojedynek ogniowy ze spieszonymi kawalerzystami ukrytymi w zamku bobrownickim. Był to dobry pomysł, ponieważ, jak można przeczytać w „Zarysie historii wojennej Flotyll Rzecznych”: „(…) mury zamku chroniły nieprzyjaciela od kul, natomiast statek znajdował się na zupełnie otwartej rzece, które w tem miejscu nie przekraczała 400 metrów szerokości. Zaraz na początku boju został trafiony cywilny kapitan statku – Antoni Miszer, a będąc rannym w głowę i nogi, przechylił się, spadł z mostku do wody i utonął. Podporucznik ujął ster i sam prowadził statek dalej, kierując jednocześnie ogniem. Wkrótce zostaje ranny palacz cywilny i dwóch marynarzy”. Na zdjęciu: Monitor "Warszawa", dla którego "Moniuszko" transportował zaopatrzenie
Na szczęście dla obrońców kawalerzyści nie zdążyli użyć ich do przeprawy na lewy brzeg. Zapobiegł temu ppor. mar. Stefan Jacynicz, dowódca "Neptuna", który powiadomiony o wydarzeniach pod Bobrownikami dobił do brzegu w Nieszawie, skąd zarekwirowanym samochodem przewieziono 2 ciężkie karabiny maszynowe i ostrzelano przeprawiających się komunistów. W czasie kilkugodzinnej wymiany ognia przybyły posiłki, zwalniając marynarzy ppor. mar. Jacynicza, którzy mogli wrócić na okręt. Niestety w wyniku pogłosek, jakoby żołnierze 10. Dywizji Kawalerii przeprawili się na polski brzeg Wisły dowódca rozkazał zatopić "Neptuna" i wraz z załogą wycofał się na południe, gdzie mieli podjąć dalszą walkę. Na zdjęciu: Polscy marynarze na pokładzie statku uzbrojonego
Mimo coraz częstszych kontaktów z jazdą przeciwnika polscy sztabowcy nadal nie do końca zdawali sobie sprawy, jak wygląda sytuacja między Toruniem a Płockiem. Dopiero, kiedy przeciwnik pojawił się na północy i południu jednocześnie, dowódcy zrozumieli grozę sytuacji. Na zdjęciu: Statek szpitalny "Łokietek" po bitwie na linii Wisły
10 sierpnia 1920 roku linia frontu zatrzymała się na drodze Przasnysz–Wyszków– Siedlec. Tego dnia Tuchaczewski wydał dyrektywę wzywającą do opanowania Warszawy. Pragnął on powtórzyć manewr Paskiewicza z 1831 roku i sforsować Wisłę na północ od miasta, odcinając tym samym dostawy zaopatrzenia z Gdańska, a następnie uderzyć na Warszawę od północy i zachodu. Po zdobyciu przez radzieckie wojska Mławy trójkąt pomiędzy górną Wkrą, Drwęcą oraz Dolną Wisłą w zasadzie pozostawał bezbronny. Między Toruniem a Nieszawą i w okolicach znajdował się zaledwie batalion zapasowy 6 pułku piechoty legionów, po dwie kompanie z 37 i 10 pp, Tatarski Pułk Ułanów, dwa statki uzbrojone: „Moniuszko”, „Neptun”, a także cywilny holownik „Lubecki”. Na zdjęciu: Załoga na pokładzie statku uzbrojonego "Stefan Batory"
Okręt poniósł duże straty w ludziach a poszatkowany kulami kadłub zaczął przeciekać. Podporucznik Pieszkański zdecydował się osadzić „Moniuszkę” na lewym brzegu, a barki puścić z nurtem. Statek wbił się w piaszczystą łachę. Chwilę później dowódca rozkazał opuścić okręt. Sam złapał skrzynkę amunicyjną i zszedł na brzeg. Wraz z plut. mar. Lipeckim i mar. Kalinowskim ustawili ckm na stanowisku. Jak pisał Żurowski w „Zarysie…”: tu w dalszym ciągu, mając rannych marynarzy Aleksandra Jenczelewskiego pięciokrotnie i marynarza Wojciecha Pyszczyńskiego dwukrotnie, prowadził walkę aż do ostatniego naboju. Na zdjęciu: Motorówka uzbrojona "15" i statek uzbrojony "Wyspiański" w sierpniu 1920 roku
Kalinowski, ostrzeliwując przeciwnika z brzegu, trzy razy wracał na pokład okrętu po amunicję. Dopiero kategoryczny rozkaz Pieszkańskiego powstrzymał go przed kolejnymi wyprawami. Kiedy udało mu się poskromić Kalinowskiego, „(…) rozkazał pozostałym marynarzom, aby natychmiast zawiadomili oddziały polskie, stojące w pobliżu o przeprawianiu nieprzyjaciela na lewy brzeg Wisły, sam zaś pozostał, by dopomóc, ukrytej za kadłubem pannie Drozdowskiej, by się schroniła w krzakach, zostawiając go, gdyż Rosjanie zaczęli już przeprawiać się na łódkach do statku. Po kilku minutach byli już na lewym brzegu. Widząc zbliżających się wrogów, ppor. Pieszkański jeszcze raz wystrzelił z karabinu, ale natychmiast został zabity strzałami, a następnie pokłuty bagnetami. Obok swojego dowódcy zginęli także Lipecki i Kalinowski. Kozacy ruszyli na poszukiwanie pozostałych rozbitków. Niebawem „znaleźli też podchorążego Widawskiego, kryjącego się w pobliskim rowie. Nie mający broni podchorąży Widawski został wzięty do niewoli”. Na zdjęciu: ORP "Wawel" na Wiśle w sierpniu 1920 roku

Spod sowieckiego buta

Akcja werbunkowa napotkała jednak na dość poważne trudności. Ziemie zamieszkałe przez Tatarów były jeszcze poza zasięgiem Wojska Polskiego. Sowieci na mocy tajnego porozumienia z dowództwem niemieckim o bezpośrednim przejmowaniu przez Armię Czerwoną terenów okupacji Ober-Ostu wkroczyli na ziemie krajów bałtyckich, Białorusi i Ukrainy, na których 16 listopada 1918 roku stworzyli Armię Zachodnią.

Jej oddziały przejęły następnie w grudniu z rąk niemieckich Mińsk, a miesiąc później Wilno. Armia ta opierała się głównie na żołnierzach Zachodniej Dywizji Strzelców złożonej z polskich komunistów.

12 stycznia 1919 roku sowieckie Naczelne Dowództwo wydało Armii Czerwonej rozkaz wykonania "rozpoznania w głąb" do rzek Niemna i Szczary, rozpoczynając operację "Wisła". Mając nóż na gardle, Niemcy zgodzili się na podpisanie 3 lutego w Białymstoku porozumienia, na mocy którego oddziały Wojska Polskiego otrzymały zgodę na przemarsz przez tereny zajęte przez Freikorps.

Polacy natychmiast ruszyli z Podlasia w kierunku Niemna i już 14 lutego w okolicach miasta Mosty na Białorusi weszli w kontakt bojowy z wojskami republik radzieckich. Polacy dość szybko zatrzymali radziecką ofensywę i już na początku marca zajęli pierwsze miejscowości zamieszkane przez Tatarów. W końcu można było rozwinąć szwadrony szkolne.

Ułani Pułku Tatarskiego wyróżniali się na polu walki czerwonymi spodniami domena publiczna

Pierwsze walki

Na przełomie czerwca i lipca skończyły się formować trzy szwadrony liniowe, szwadron karabinów maszynowych i dywizjon techniczny. We wrześniu jednostka otrzymała oficjalną nazwę Tatarski Pułk Ułanów imienia pułkownika Mustafy Achmatowicza.

Jednak już w połowie kwietnia 1919 roku pojedynczy szwadron został wysłany do Grodna, gdzie na linii demarkacyjnej z Niemcami toczyły się mniejsze lub większe potyczki. Następnie walczyli pod Mińskiem przeciwko litewskim bolszewikom. Jesienią pułk już w całości trafił na Polesie pod dowództwo gen. Władysława Sikorskiego.

Wraz z jego 9 Dywizją Piechoty i Flotyllą Pińską, Tatarzy wzięli udział w walkach nad Prypecią, a wiosną 1920 roku w wypadzie na Mozyrz i Kalenkowicze. W końcu wraz z 1 pułkiem szwoleżerów tworzą VII Brygadę Jazdy, którą objął Tatar - gen. Aleksander Romanowicz. Z nim ruszyli na Kijów, do którego weszli 7 maja.

Później Tatarzy obejęli pozycje w okolicach Stracholesia. Tam jako pierwsi zameldowali o zbliżającym się wrogu, który rozpoczął kontrofensywę:

"(...) zeznania miejscowej ludności głoszą, że podchodzą świeże jednostki rosyjskie, które mają zamiar forsować rzekę. Dnia 27 maja wypad Tatarów stwierdził pojawienie się 59-go pułku strzelców oraz czteropułkowej brygady kawalerji, "w czerwonych czapkach z kaukaskiemi szablami, nie mówiących po rosyjsku i bardzo podobnych do Chińczyków".

Rozpoczął się bardzo trudny odwrót.

W tylnej straży

W kolejnych tygodniach Tatarski Pułk Ułanów, wraz z 17 pułkiem ułanów, osłaniał odwrót piechoty, prowadząc wypady na bolszewickie kolumny. W walkach odwrotowych Tatarzy wyróżnili się brawurą i odwagą. Pisał o tym nowy dowódca Brygady, gen. Stanisław Suszyński: "Na szczególne wyróżnienie zasługuje pełna inicjatywy i pomysłowości służba wywiadowcza oraz piękny rozmach w ataku ułanów tatarskiego pułku. (...) Porucznik Kałasiński i podporucznik Glinka z tatarskiego pułku ułanów wyróżnili się: pierwszy roztropnem prowadzeniem szwadronu, drugi osobistą brawurą, nie dając się prześcignąć w ataku nikomu".

Takie zuchwałe akcje nie tylko ratowały życie uciekającym w popłochu piechurom, ale niestety powodowały także ogromne straty. Zwłaszcza w koniach. Już na początku lipca zaledwie jeden szwadron posiadał wierzchowce. Choć i tak trudno mówić o pułku. Po zaciętych walkach liczył zaledwie 86 ułanów. W takim stanie oddział dotarł do swej ostatniej reduty.

Tatarzy podczas walk na Ukrainie. Zdjęcie pochodzi z albumu "Tatarzy w służbie Polsce 1918-2018"INTERIA.PL/materiały prasowe

Ostatnia reduta

Na przedmościu płockim udało się zebrać zaledwie 3533 żołnierzy, którzy posiadali 5 dział polowych i 9 karabinów maszynowych. Wspierała ich Flotylla Wiślana ze swymi 7 działami i 21 karabinami maszynowymi. W Płocku dotarły do pułku uzupełnienia. W pierwszym dniu walk oddział liczył 14 oficerów, 393 podoficerów i szeregowych oraz 253 konie.

Ppłk Bohusz-Szyszko, który był uczestnikiem walk w mieście, napisał, że jedynie Tatarzy i artylerzyści prezentowali odpowiednie wyszkolenie. Podkreślał, że morale piechurów było bardzo niskie. Dla większości miała to być pierwsza walka. Nawet dobrze wyszkolone oddziały miały braki w wyposażeniu. Jego zdanie podzielali mieszkańcy. Janina Landsberg-Śmieciuszewska, mająca wówczas 16 lat, wspominała:

"(...) wszyscy byli bardzo przygnębieni. Był to oddział spieszonej Jazdy Tatarskiej. Starałam się dodać im otuchy, mówiąc, że wszystko będzie dobrze, choć sama nie bardzo w to wierzyłam. Bo i jak może być dobrze, jeśli np. przy karabinie maszynowym nie ma wiadra do wody. Cóż oni zrobią? Postukają trochę, karabin się rozgrzeje i - kaput!

Także z mapami okropność. Pytali mnie oficerowie, czy nie mamy w naszej organizacji mapy okolic Płocka. A i te okopy - pożal się Boże jakie - ledwie głowę w nich można schować, a w dodatku nie ma łączności, przerwy ogromne między jednym odcinkiem a drugim. Trzeba się przebiegać gołym polem. I jak tu łączność utrzymać?

A siły przeciwnika były znaczne. Na przedmoście nacierali kawalerzyści III Korpusu Konnego Ormianina Gaj-Chana (właśc. Hajk Byżiszkian), wspierani przez 18. Dywizję Strzelecką. Jednostki te były bardzo dobrze, jak na sowieckie warunki, wyszkolone i zahartowane w boju. W sumie wojska Ormianina liczyły 4142 kawalerzystów i 4 tysiące piechoty.

Monitory typu "Warszawa". Pierwsze okręty dla Marynarki Polskiej

Okręty typu "Warszawa", wzoru 1920, były pierwszymi zamówionymi jednostkami dla Marynarki Polskiej. Powstały cztery okręty: "Warszawa", "Pińsk", "Toruń" (pierwotnie nazwany "Mozyrz") i "Horodyszcze".

ORP "Warszawa" na Wiśle tuż po zakończeniu bitwy warszawskiejZbiory Fundacji Rodziny SosenkoINTERIA.PL
"Warszawa" podczas pomiaru prędkości maksymalnejzbiory S. ZagórskiegoINTERIA.PL
Monitory warszawskie w latach 30.zbiory S. ZagórskiegoINTERIA.PL
"Warszawa" podczas testówZbiory Fundacji Rodziny SosenkoINTERIA.PL
Ówczesna prasa szeroko rozpisywała się o budowie okrętówzbiory S. ZagórskiegoINTERIA.PL
"Warszawa" w stoczni zbiory S. ZagórskiegoINTERIA.PL
Monitory w hali stoczniowejzbiory S. ZagórskiegoINTERIA.PL
"Pińsk" i "Horodyszcze" cumują przy statku sztabowym wiosną 1921 roku podczas wykonywania pierwszego zadania bojowego. Widoczne są plamy kamuflażu.zbiory S. ZagórskiegoINTERIA.PL

W kronice działań Tatarskiego Pułku Ułanów można przeczytać:

"(...) cały horyzont pokrył się jeźdźcami przeciwnika. Artylerja jego rozpoczęła gwałtowny ogień - było to czoło III konnego korpusu czerwonych, idących na tyły naszego natarcia. Widząc ogromną przewagę przeciwnika, szwadron na rozkaz swego dowódcy rozpoczął odwrót wespół z batalionem 6-go pułku piechoty legjonów. Skupiony dookoła podchorążego Skindera, unosząc ciężko rannego swego dowódcę, szwadron odchodził krok za krokiem, skutecznie odpierając liczne szarże czerwonego kozactwa. Położenie stawało się krytyczne - amunicja była już na wyczerpaniu, padł ostatni strzał i osaczony szwadron stoczył swą ostatnią rozpaczliwą walkę na kolby i bagnety. Padł zarąbany ranny porucznik Lisiecki, odebrał sobie życie ostatnim nabojem swego pistoletu podchorąży Skinder, szwadron zaś został prawie w całości zniesiony na szaszkach sowieckich. Do miasta, którego północna część już dawno była opanowana przez przeciwnika, zdołało się przedrzeć kilkunastu ułanów".

Obrońcy Płocka podczas budowy redutdomena publiczna

Gwałt na grodzie

W mieście doszło do dantejskich scen. Bohdan Skaradziński napisał: "(...) nastał ‘sądny dzień’. Na domy, ulice i kościoły padały artyleryjskie pociski. (...) Jak od gromu z jasnego nieba, padali ranni i zabici - żołnierze i nie-żołnierze. (...) Czerwona konnica wzięła się z impetem za rabunek. Wszystkiego, co wpadło im w rękę, ale najskwapliwiej żywności i spirytualiów. W sklepach i po domach. A także w kościołach i szpitalach. Kto stał na drodze, ten brał w łeb szablą, albo w brzuch bagnetem. Jeńców w mieście nie brano w ogóle, żeby sobie nimi nie zawracać głowy. Brano za to gwałtem kobiety. (...) Gdy w ręce rosyjskie wpadł szpital wojskowy, ponad stu rannych padło ofiarą mordu."

Por. Iskaner Achmatowicz wspominał z kolei: "(...) w mieście panuje straszliwy popłoch, wszystko dąży do mostu. Ostrzeliwując się wpadam na plac obok parku i kościoła, a dalej mała przestrzeń dzieli nas od mostu, stwarza to wielki popłoch. (...) Skuteczny ogień karabinów maszynowych Kozaków czyni straszne spustoszenie wśród koni i ludzi. Panika doprowadziła do tego, że poszczególne grupy żołnierzy strzelają omyłkowo do swoich (...) nie ma żadnego oddziału który by stawił opór bolszewikom".

W tym czasie dowództwo obrony miasta znalazło się już na lewym brzegu Wisły, a obronę prawobrzeżnej części przejęli cywile. Dalej porucznik Achmatowicz pisał: "Wielką pomoc i wsparcie obrońcom okazała ludność cywilna, tym kobiety i dzieci. (...) Niektórzy walczyli na pierwszej linii z bronią w ręku, jak np. członkowie Straży Obywatelskiej lub nieznany z nazwiska starszy mężczyzna w al. Kilińskiego, który zbierał młodszych i na czele takiego improwizowanego oddziału robił wypady na bolszewików".

Tchórze i bohaterowie

Dowódca tatarskiego plutonu wspominał dalej: "Ostrzeliwując się, wpadamy na plac Kanoniczny obok parku i kościoła, ostatni punkt oparcia, a tam dalej mała przestrzeń dzieli nas od mostu. Koniowodni i artyleria w galopie zjeżdżają do mostu, stwarza to jeszcze większy popłoch. Kozacy tymczasem są już na placu i z koni strzelają do nas. (...)

Skuteczny ogień karabinów maszynowych kozaków czyni straszne spustoszenie wśród ludzi i koni tej kompanii. Panika doprowadziła do tego, że poszczególne grupki żołnierzy strzelały omyłkowo do swoich. (...) Widziałem oficera piechoty, który w ucieczce zrzucił czapkę i zerwał szlify, a następnie zdjął mundur. Starałem się go zatrzymać, lecz bezskutecznie".

Uciekający oficer nie był wyjątkiem. Młodzi, niedoświadczeni i niedostatecznie wyszkoleni żołnierze, którzy dopiero otrzymali do ręki broń, wpadali w panikę. Porzucali karabiny, plecaki, a nawet mundury i uciekali gdzie popadnie. Doktorowa Zaleska długo wspominała wydarzenia z połowy sierpnia:

Wojna polsko-czeska o Śląsk Cieszyński

Wojna polsko-czechosłowacka jest dość słabo znana w polskiej historiografii. Przyćmiła ją wojna z bolszewikami i powstania na Śląsku oraz w Wielkopolsce. Na Śląsku Cieszyńskim krzyżowały się interesy obu nowo utworzonych państw, które pragnęły opanować miejscowe kopalnie, przemysł ciężki i szlaki komunikacyjne. Prędzej czy później musiało dojść do konfliktu.

Pod Stonawą wojska czechosłowackie powstrzymały natarcie polskiej kompanii. Zginęło około 75 procent stanu osobowego. Przeżyło kilkunastu żołnierzy, którzy dostali się do niewoli. Czesi nie mieli zamiaru odsyłać ich na tyły – zadźgali polskich żołnierzy bagnetami. Podobny los czekał jeńców wziętych pod Bystrzycą. Jeszcze tego samego dnia, 27 stycznia, Czesi zajęli Cieszyn, a Wojsko Polskie wycofało się za Wisłę. Na zdjęciu ulice Cieszyna na przełomie stycznia i lutego 1919 roku.
Początkowo lokalne władze podpisały umowę o wzajemnym zarządzaniu Śląskiem Cieszyńskim i same, bez ingerencji z zewnątrz, ustaliły granicę, która przebiegała zgodnie z podziałem etnicznym. Miejscowi politycy postanowili jednak, że ostateczna decyzja będzie należała do władz centralnych obu państw. Zgoda nie trwała zbyt długo.
Jak pisał Jiři Friedl: „Krótkotrwały spokój został przerwany mnożącymi się różnorodnymi problemami związanymi przede wszystkim z kompetencjami obu organów i problemami podporządkowania spornego terytorium. Obie strony oskarżały się wzajemnie o naruszanie umowy, jednocześnie dawała znać o sobie ostra propaganda i agitacja. Nie udało się również rozwiązać kłopotów związanych z zaopatrzeniem, gdyż obie strony starały się zaopatrywać głównie tylko tereny podlegające własnemu nadzorowi”. Na zdjęciu czescy legioniści w Cieszynie.
Sytuację zaogniła decyzja polskiego rządu o poborze mieszkańców Śląska Cieszyńskiego do Wojska Polskiego. Sytuacja była o tyle dziwna, że ustawa dokładnie określała kogo i na jakim terenie obowiązuje pobór. Tereny sporne miały być z niego wyłączone. Czesi wyrazili wówczas zaniepokojenie. Impulsem do działania było dla nich rozpisanie przez polski rząd wyborów do Sejmu na 26 stycznia 1919 roku. Rząd Czechosłowacji uznał to za naruszenie porozumienia i próbę utrwalenia polskiej władzy na spornym terenie. Na zdjęciu żołnierze czechosłowaccy w czasie walk o Cieszyn.
Wykorzystując polskie zaangażowanie na Ukrainie, 23 stycznia 1919 roku armia czechosłowacka uderzyła na Polskę. Na sporne tereny wkroczył szesnastotysięczny korpus pod dowództwem płk. Josefa Šnejdarka, wsparty pociągiem pancernym i artylerią. Już pierwszego dnia zdobyli Bogumin oraz kopalnie Zagłębia Karwińskiego. Polacy nie mieli w rejonie jednostek liniowych. Czechosłowackiemu atakowi przeciwstawili się okoliczni Polacy – górnicy i młodzież szkolna. W sumie 1,5 tysiąca ludzi. Mimo nadejścia w kolejnych dniach kompanii z 12 pułku piechoty, sytuacja Polaków nie uległa poprawie - nadal byli spychani w kierunku Wisły. Co gorsze, czechosłowackie wojska dopuściły się zbrodni. Na zdjęciu polska ulotka ukazująca czeskie zbrodnie.
W tym czasie nadeszły polskie posiłki: cztery bataliony piechoty, dwa szwadrony kawalerii i pociąg pancerny. Polacy zagrodzili drogę do Bielska. 28 stycznia 1919 roku rozpoczęła się bitwa pod Skoczowem. Mimo kilku prób przełamania, Czesi nie zdołali przebić się dalej. Zajęli jedynie Ustroń i na krótki moment przekroczyli Wisłę w Lipowcu. Po dwóch dniach walk alianci stanowczo zażądali przerwania dalszych działań. Bitwa pod Skoczowem była nierozstrzygnięta, choć Polacy zagrodzili Czechom dalszą drogę wgłąb Polski. Na zdjęciu pomnik ku czci poległych w obronie Śląska Cieszyńskiego 1918-1920 w Skoczowie autorstwa Jana Raszki.
Pod naciskiem aliantów, 3 lutego, ustalono nową linię demarkacyjną ciągnącą się mniej więcej wzdłuż spornej linii kolei koszycko-bogumińskiej. Czesi nie do końca godzili się na nowy podział. Musieli wycofać się z zajętych terenów, co przeciągali w nieskończoność. W dodatku coraz częściej dochodziło do łamania zawieszenia broni. Wbrew porozumieniu, Czesi próbowali odrzucić słabe polskie jednostki dalej od linii kolejowej. Na zdjęciu alianccy żołnierze nadzorujący przestrzeganie porozumienia.
W końcu do akcji wkroczyli Francuzi, którzy zagrozili wejściem swoich oddziałów i rozdzieleniem siłą walczących stron. W końcu pod koniec lutego Czesi wycofali się za nową linię demarkacyjną. 25 lutego wkroczyło do wschodniego Cieszyna. Oznaczało to, że Czechosłowacja zajęła część etnicznie polskiego Śląska Cieszyńskiego. I choć państwa Ententy podjęły decyzję o przeprowadzeniu w najbliższych miesiącach plebiscytu, który miał zadecydować o kształcie granicy, to ostatecznie do niego nie doszło. Pogłębiło to i tak dość poważny konflikt pomiędzy państwami, czego wyrazem były wydarzenia z 1938 roku. Po zajęciu Zaolzia, Polacy dokonali kilku aktów zemsty za czeskie zbrodnie sprzed 20 lat. Na zdjęciu wkroczenie wojsk polskich do Cieszyna. Sławek Zagórski

"Wpadł do nas młody żołnierz polski, prosząc, aby go ukryć. Przebrałam go w ubranie męża i schowałam za szafę. Gdy jednak zobaczyłam, że nasi zajęli Rynek Kanoniczny i we czterech walczą, przemówiłam do żołnierza,  aby i on poszedł spełnić swój obowiązek. Nie chciał wcale, tłumacząc się brakiem karabinu.

- To choć naboje będzie pan nosił. Dosyć tego uciekania przez całą Polskę. Weźcie się do jej obrony!

Wkrótce karabin się znalazł, bo do bramy ludzie nosili porzucone rzeczy i żołnierz, choć nierad, musiał iść do walki".

Kiedy polscy oficerowie i część żołnierzy przedzierała się przez most na lewy brzeg Wisły, Tatarzy wraz z ochotnikami, rozbitkami innych pułków i marynarzami Flotylli Wiślanej, nadal walczyli w obronie miasta. Pozostali na linii jako jedna z dwóch kompletnych jednostek.

Nad ranem 19 sierpnia z powodu kończących się zapasów amunicji i węgla flotylla została zmuszona do odejścia na bunkrowanie do Wyszogrodu. W chwili, kiedy okręty wycofywały się, wojska gen. Osikowskiego rozpoczęły kontratak. Do miasta wdarli się żołnierze 1. batalionu 102. Pułku Strzelców Podhalańskich oraz 2. kompanii Sułeckiego Pułku Strzelców i 2. kompanii Kowieńskiego Pułku Piechoty. Oddziały te koło południa odbiły utracone dzielnice, a bolszewicy zostali odrzuceni od Wisły i rozpoczęli paniczny odwrót. Tatarski pułk ruszył w pogoń. Nie trwała ona długo. Pułk w obronie Płocka poniósł poważne straty. Jak pisał w "Zarysie historji wojennej Tatarskiego Pułku Ułanów im. Pułkownika Mustafy Achmatowicza", uczestnik walk pod Płockiem rtm. Veli Bek Jedigar:

W jednodniowej tej walce poległo 36 Tatarów (dwóch oficerów), oraz kilkudziesięciu zostało rannych (dwóch oficerów). Pod porucznikiem Kajtowym Hadży Muratem padł koń przeszyty 16 kulami.

Dnia 10 września zbiera się pułk w rejonie Krośniewic, gdzie major Tomaszewicz przystępuje do wykonania smutnego dla Tatarów aktu - rozformowania pułku. Pułk wcielono do szwadronu zapasowego 13-go pułku ułanów wileńskich, którego dowództwo obejmuje major Tomaszewicz".

Bitwa pod Płockiem miała niebagatelne znaczenie dla ofensywy znad Wieprza. Gdyby bolszewikom udało się przedostać na drugi brzeg Wisły, losy bitwy o Warszawę mogłyby się odwrócić. W uznaniu zasług podczas bitwy warszawskiej, Płock został odznaczony przez marszałka Józefa Piłsudskiego Krzyżem Walecznych. Za wojnę polsko-bolszewicką zostały odznaczone jedynie dwa miasta: Krzyżem Virtuti Militari Lwów i właśnie Płock.

Muzułmanie z 1 Tatarskiego Szwadronu walczyli także w kolejnej wojnie, dając przykład odwagi i przywiązania. Poddali się jako jedni z ostatnich, wraz z Samodzielną Grupą Operacyjną "Polesie", 6 października 1939 roku.

Ułani tatarscy zakończyli szlak bojowy podczas walk pod Kockiem w 1939 rokuGerardReporter
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas