Oblężenia w średniowieczu. Jak zdobywano zamki?
Pociski pełne jadowitych węży. Podkopy. Wieże oblężnicze, zwane pieszczotliwie „łasicami”. Średniowieczni wojownicy, przystępujący do zdobywania miasta czy zamku, mieli do dyspozycji cały arsenał środków. Który z nich był najbardziej skuteczny?
Tak naprawdę nie wiadomo dokładnie, kiedy i gdzie powstała pierwsza warownia lub wał obronny. Jednak wiemy doskonale, dlaczego tak się stało: nasi przodkowie musieli się bronić przed wrogimi plemionami i dzikimi zwierzętami. Najpierw budowali więc proste ziemne i drewniane zapory wokół swych domów i zagród. Nieco później pierwsze cywilizacje Bliskiego Wschodu i Grecji wznosiły ufortyfikowane cytadele i bastiony z cegły i kamienia. W końcu większość miast otaczały mury lub wały ziemne ze strzeżonymi wejściami. Doszło nawet do tego, że Chińczycy zbudowali mur na granicy swojego państwa.
Pod rządami rzymskimi wznoszono z kolei masywne fortece lub warowne obozy, w których stacjonowały legiony. Przy nich powstawały osiedla rzemieślnicze - "canabae" - które często przeradzały się w miasta. Były one w większości wypadków otwartymi skupiskami bez architektury obronnej. Takie początki miały między innymi późniejsze średniowieczne metropolie, jak Kolonia, Bonn, Wiedeń, Paryż, Reims czy Troyes. Wraz z postępami w fortyfikowaniu następował oczywiście także rozwój sztuki oblężniczej - i tak aż do upadku Imperium Romanum.
"Właściwe rozwiązanie"
Okres przełomu ery starożytnej i średniowiecza to czas ogromnego chaosu i upadku cywilizacyjnego Europy, jakie zapanowały wraz ze zniknięciem cesarstwa zachodniorzymskiego. Sztuka fortyfikacyjna, a co za tym idzie - również oblężnicza, przeżywały kryzys. Co ciekawe, barbarzyńskie królestwa, które wyrosły na gruzach rzymskich, zrazu nie odczuwały potrzeby budowania umocnień. Zresztą i tak nie potrafiłyby ich wznieść.
Przetaczające się ze wschodu na zachód masy ludów, najazdy i walki wewnętrzne powodowały jednak wysokie straty ludzkie i materialne. Początkowo, jak piszą Joseph i Frances Gies, autorzy książki "Życie w średniowiecznym mieście", "próbowano radzić sobie za pomocą prowizorycznych rozwiązań takich jak ukrywanie się, próba targowania z agresorem czy wreszcie walka". Ale taki stan rzeczy nie mógł trwać bez końca. "Europa wreszcie znalazła właściwe rozwiązanie problemu: budowę murów" - konkludują historycy.
Kontynent zaczął się na nowo fortyfikować. Stało się to możliwe dzięki niewyjaśnionemu do końca nagłemu rozwojowi handlu, który nastąpił na przełomie XI i XII wieku. Przyczynił się on do rozkwitu miast, które z kolei dzięki rozwojowi gospodarki pieniężnej zyskały środki na budowę obwarowań. Zarówno architektura obronna, jak i sztuka oblężnicza odrodziły się błyskawicznie.
We wczesnym średniowieczu stałe umocnienia przyjmowały kształt wału ziemnego, zwieńczonego drewnianą palisadą, i niewiązanego szańca kamiennego. Szybko przekształciły się one jednak we wznoszone z cegły i kamienia wielopasmowe fortyfikacje murowane z hurdycjami i machikułami, czyli rodzajem "ganków" w murach z otworami strzelniczymi. Obronność miasta wzmacniano dodatkowo fosami, licznymi basztami i barbakanami oraz fortami i cytadelami wewnątrz murów. Co zrozumiałe, rozwój ten przyczynił się do powstania nowych rozwiązań technicznych również w sztuce oblężniczej.
Dowiedz się, jak żyli średniowieczni mieszczanie dzięki książce Francis i Josepha Giesów pt. "Życie w średniowiecznym mieście". Kliknij i sprawdź w księgarni wydawcy.
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach TwojejHistorii.pl poznasz najbardziej zdumiewające zawody średniowiecza.
Jak atakowano?
Do czasu wynalezienia i użycia w polu prochu atak na fortyfikacje miał charakter walki bezpośredniej. Napastnicy starali się jak najszybciej wspiąć na mury lub wały. Czas odgrywał tu niebagatelną rolę, bo utrzymywanie licznej armii oblężniczej kosztowało krocie. Nie zawsze jednak udawało się zdobyć obwarowane miasto lub zamek z marszu. Drabiny przestawały wystarczać i trzeba było użyć bardziej zaawansowanych technologii. Próbowano więc kruszyć bramy i mury taranami lub kamiennymi, a później żelaznymi pociskami miotanymi przez specjalne urządzenia: katapulty, onagery czy trebusze.
Należy podkreślić, że taki ostrzał często okazywał się mało skuteczny. Mury i wały stosunkowo łatwo absorbowały energię, jaką pociskom dawały skomplikowane urządzenia miotające. Powód był niezwykle prozaiczny - tor lotu pocisków był stromy, co niekorzystnie wpływało na ich siłę rażenia. Sytuacja zmieniła się, kiedy do ostrzeliwania murów zaczęto stosować artylerię prochową. W jej przypadku pociski docierały do celu pod mniejszym kątem i były zdecydowanie skuteczniejsze.
Chociaż ostrzał murów i znajdujących się poza nimi budynków niekiedy decydował o losach obleganych, nie zawsze był najlepszym rozwiązaniem. Nie warto było go stosować szczególnie, jeśli chodziło o przejęcie zdobywanego miasta lub zamku na własność. Odbudowa zniszczonych zabudowań pochłaniało dużo czasu i pieniędzy. Nic dziwnego, że z reguły bardziej liczono na efekt psychologiczny ostrzału, niż rzeczywiste straty, jakie spowoduje.
W efekcie, by wzbudzić jak największą zgrozę i przerażenie, niejednokrotnie do ostrzeliwania miast wykorzystywano padłe zwierzęta lub ludzkie szczątki. Na rycinach z XIII wieku przedstawiających oblężenie Nikei z 1097 roku czy Antiochii z 1098 roku widać, jak miotane są odcięte głowy przeciwników. Z kolei w 1332 roku podczas oblężenia zamku Schwanau wystrzelono beczki ze zwłokami wcześniej pojmanych jeńców. Chciano w ten sposób wywołać zarazę lub przynajmniej obniżyć morale przeciwnika. Źródła arabskie mówią natomiast o koszach pełnych jadowitych węży i skorpionów, posyłanych w kierunku obleganych miast.
Kotki, łasice, winorośle i... podkopy
W razie gdyby obrońcy obstawali przy swoim i nie zamierzali ulec kanonadzie, atakujący stosowali także wieże oblężnicze, dzięki którym niwelowano różnicę wysokości między gruntem a zwieńczeniem murów. Te znane od starożytności pogromczynie twierdz nosiły czasami bardzo przyjemne nazwy, takie jak "kotki", "łasice", czy "winorośle". Wyposażano je w pomosty ze specjalnymi hakami, które opuszczano na mury, aby w ten sposób dostać się do miasta.
Oprócz tego istotną rolę przy szturmach spełniały szopy, osłaniające atakujących przed gradem pocisków, smołą i wrzątkiem, którymi raczyli ich oblężeni. Przykrywano je - tak jak i wieże oraz tarany - namoczonymi wodą skórami w celu zabezpieczenia przed ogniem. Czasem kładziono też na nie arkusze blachy.
Oczywiście pomysłowość napastników na tym się nie kończyła. Często podczas ataku wykorzystywano tak zwany podręczny sprzęt oblężniczy. Zaliczano doń między innymi prowizoryczne zasłony z desek, wiązki wikliny lub faszynę. Zbliżano się pod ich osłoną w bezpośrednie sąsiedztwo umocnień, po czym zarzucano nimi suchą fosę. Sypano też wały, na których ustawiano machiny miotające, a później artylerię ogniową. Ponadto do stałego wyposażenia oblegających wojsk należały wielkie tarcze (pawęże), za którymi kryli się strzelcy.
Kiedy pozwalały na to finanse i czas, uciekano się natomiast do jednej z najbardziej skomplikowanych technik oblężniczych - podkopów, czyli min. Ten rodzaj działań przyjął się szerzej dopiero po upowszechnieniu prochu na polach bitew. Ale i bez tego bywał skuteczny. Cała sztuka polegała na tym, aby wykopać tunel, który dochodził aż do murów, i spowodować ich zawalenie. Pożądany efekt można było osiągnąć na kilka sposobów. Jednym z nich było umieszczenie i odpalenie pod murem ładunku minowego. Innym - wycięcie lub spalenie jego drewnianej konstrukcji.
Oczywiście mieszkańcy miasta czy zamku nie pozostawali wobec podkopów wroga bierni. Często prowadzili własne prace podziemne powyżej lub poniżej atakujących, tak, by doprowadzić do zawalenia ich chodnika. O takiej właśnie wojnie na miny wspominają autorzy "Życia w średniowiecznym mieście". Otóż w 1240 roku, podczas oblężenia Carcassonne przez heretyckich katarów, napastnicy wielokrotnie próbowali minami podejść po mury i wieże miasta. Za każdym razem powstrzymywały ich jednak skuteczne "przeciwpodkopy" obrońców.
Słabe punkty
Zachowały się również informacje o podkładaniu ognia pod bramy warownych obiektów i o wzniecaniu pożarów wewnątrz murów. Zawsze próbowano znaleźć w obronie jakieś słabe punkty. I tak na przykład niezabezpieczony tunel wiodący do latryny stał się w 1204 roku zgubą dla Château Gaillard we Francji. Nieraz korzystano też... z nielojalności obleganych mieszkańców. To właśnie akt zdrady sprawił, że w 1098 roku Antiochia wpadła w ręce krzyżowców.
Jednym z bardziej okrutnych sposobów na zdobycie miasta czy zamku było odcięcie źródła wody. Tak między innymi padła potężna forteca krzyżowców Crac des Chevaliers. Szacuje się, że dzięki przepastnym magazynom z zaopatrzeniem w zamku przez nawet pięć lat mogło się bronić dwa tysiące zbrojnych. Jednak twierdza miała swoją pietę achillesową - akwedukt, którym doprowadzano wodę z okolicznych wzgórz. Przejęcie tej życiodajnej arterii przez wojska sułtana Bajbarsa stało się jedną z głównych przyczyn upadku Twierdzy Rycerzy w 1271 roku.
Napastnicy mogli czasem liczyć na element zaskoczenia (choć o to było bardzo ciężko) lub na swoją przewagę liczebną. Trzeba jednak pamiętać, co podkreślają Frances i Joseph Gies, autorzy "Życia w średniowiecznym mieście", przytłaczająca siła szturmowa była w stanie wygrać tylko w momencie, gdy atakowany obiekt był mały i słabo obsadzony. Większe miasta czy twierdze miały na tyle licznych mieszkańców-obrońców, że mogli oni trzymać straż dzień i noc na całej długości murów. Podczas szturmów garnizon takiego miasta był natomiast w stanie szybko zebrać się na zagrożonym odcinku, nawet jeśli było ich więcej niż jeden.
Wola walki po stronie obleganych miała w ogóle wielkie znaczenie. Sukces krzyżowców, którzy w 1099 roku zdobyli Jerozolimę, często przypisuje się bardziej słabości obrońców, niż technice oblężniczej. A przecież chrześcijanie dysponowali potężną wieżą, która przewyższała wysokością koronę murów!
Głód - ostateczny zwycięzca?
Jednak żadna machina, żadna wymyślna taktyka ani praktyka, nie dawała gwarancji sukcesu... poza wzięciem obrońców głodem. Doskonale widać to na przykładzie warowni Rochester, obleganej w 1215 roku przez króla Jana bez Ziemi. Próbowano ją pokonać między innymi podkopem i zawaleniem naroża obwarowań. Ostatecznie powodem kapitulacji mieszkańców pod 50 dniach walki stał się jednak fakt, że zabrakło im jedzenia.
To głód był zmorą niejednej obleganej średniowiecznej twierdzy i straszliwym orężem z arsenału działań oblężniczych. Na nieszczęście dla atakujących, żeby z niego skorzystać, potrzebny był czas. A przecież przedłużające się natarcia działały także na ich niekorzyść. Zwłaszcza, jeśli obiekt okazywał się dobrze zaopatrzony.
Cała rozwinięta w średniowieczu technika wkrótce uległa diametralnej zmianie. Wszystko za sprawą prochu. Wysokie mury i baszty okazały się bowiem straszliwie podatne na armatnie kule uderzające w ich podstawy. Doszło nawet do tego, że król Francji Karol VIII w 1494 roku nie musiał nawet przystępować do oblężenia wielu włoskich twierdz. Sama reputacja jego artylerii powodowała ich kapitulację.
Po raz kolejny trzeba więc było przemyśleć technikę obrony. Należało stworzyć umocnienie, które wytrzyma uderzenie coraz doskonalszej kuli armatniej. I oto w 1500 roku, kiedy armie Karola siały spustoszenie we Włoszech, rzesze robotników zaczęły usypywać ziemię wokół zewnętrznych ścian miejscowych fortec. Francuscy żołdacy początkowo nie zwracali na te prace większej uwagi. Do czasu, kiedy zauważyli, że ich spiżowe działa stają się bezsilne wobec wzmocnionych ziemią murów.
W ciągu zaledwie sześciu lat tworzona i udoskonalana przez niemal wiek artyleria prochowa została skutecznie zneutralizowana przez ludzi z łopatami. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że cudowna broń została pokonana przez najzwyklejszą rzecz na świecie - ziemię. W ten sposób historia zatoczyła koło i by skutecznie uchronić się przed atakiem, znowu sypano wały ziemne. Wkrótce i na to oblegający znaleźli radę, ale to już inna historia.
Dowiedz się, jak żyli średniowieczni mieszczanie dzięki książce Francis i Josepha Giesów pt. "Życie w średniowiecznym mieście". Kliknij i sprawdź w księgarni wydawcy.
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach TwojejHistorii.pl poznasz najbardziej zdumiewające zawody średniowiecza.
Piotr Dróżdż - Historyk mediewista, absolwent UWr i Śląskoznawczego Studium Doktoranckiego. Specjalizuje się w historii wojen i uzbrojenia, szczególnie okresu od późnego średniowiecza do wojen napoleońskich. Autor książek "Orsza 1514" (2000, 2014), "Borodino 1812" (2003) oraz zeszytu "Orsza 1514" z serii Zwycięskie Bitwy Polaków (2015).