Operacja"Trójnóg": Wojna mogła zakończyć się wcześniej?

Po klęsce we wrześniu 1939 roku Polska nie była w stanie wystawić do walki po stronie aliantów milionowej armii. Jednak cały czas wnosiła istotny wkład do zmagań z Niemcami w postaci działań wywiadu. I nie chodziło tylko o Enigmę...

Polscy agenci pracowali w wielu krajach okupowanej Europy, także w państwach neutralnych, takich jak Portugalia, wówczas bardzo ważne centrum kontaktów międzynarodowych. To tutaj przeprowadzano wiele operacji wywiadowczych. W Lizbonie rezydował też wybitny funkcjonariusz "dwójki", pułkownik Jan Kowalewski. Rozpoczął własną grę, która w jego zamierzeniach miała doprowadzić do wcześniejszego zakończenia wojny.

Kowalewski (ur. w 1892 roku w Łodzi) pracę w polskim wywiadzie zaczął podczas wojny polsko-bolszewickiej, kiedy stanął na czele komórki nasłuchu radiowego i walnie się przyczynił do złamania sowieckich szyfrów. Potem uczestniczył w III powstaniu śląskim, wyjechał do Japonii, gdzie prowadził kurs radiowywiadu, w 1928 roku ukończył francuską Wyższą Szkołę Wojenną. Później pełnił funkcję attaché wojskowego w kilku placówkach dyplomatycznych, m.in. w Moskwie i (co potem okazało się bardzo istotne) w Bukareszcie.

Reklama

Po klęsce wrześniowej znalazł się we Francji, gdzie oddał się do dyspozycji premiera i naczelnego wodza, generała Sikorskiego. Ten powierzył mu w 1941 roku kierowanie utworzoną w Lizbonie placówką wywiadowczą. Pułkownik zainicjował "Akcję Kontynentalną" - chodziło o szereg przedsięwzięć skierowanych przeciwko Niemcom, dywersyjnych i szpiegowskich.

Pracownicy Kowalewskiego nawiązali kontakty z polskim ruchem oporu działającym we Francji, organizując kanały przerzutowe do okupowanej Polski, którymi przesyłano korespondencję, ludzi, sprzęt i pieniądze. Kowalewski dostarczał także wielu cennych informacji, szczególnie przydatne okazały się znajomości sprzed wojny.

Najważniejszą w jego karierze okazała się operacja "Trójnóg". Pułkownik doszedł do wniosku, że istnieje szansa na odciągnięcie od Hitlera jego trzech najważniejszych sojuszników: Włoch, Węgier i Rumunii. Liczył na to, że jeśli zachodni alianci przedstawią tym krajom ofertę możliwą do przyjęcia, przejdą one na ich stronę, otwierając wojskom brytyjskim i amerykańskim drogę na Bałkany.

Plan był zgodny z zamierzeniami Churchilla, który optował za utworzeniem w tym regionie drugiego frontu - chodziło mu o uchronienie Europy Środkowej przed wkroczeniem Armii Czerwonej, co było równoznaczne z włączeniem do sowieckiej strefy wpływów. Ta operacja mogłaby się także przyczynić do skrócenia wojny, i to o wiele miesięcy. Nic więc dziwnego, że Kowalewski, z błogosławieństwem polskiego rządu, przystąpił do działania.

Rozmowy z przedstawicielami zainteresowanych krajów (polskiemu agentowi pomogły dawne znajomości, m.in. z przywódcą Rumunii, marszałkiem Ionem Antonescu) zapowiadały się bardzo obiecująco, ponieważ nie brakowało tam przeciwników sojuszu z Niemcami, np. we Włoszech istniała grupa polityków, skupionych wokół byłego ministra spraw zagranicznych Dino Grandiego, której nie podobało się współdziałanie Mussoliniego z Hitlerem. Na takich ludziach zamierzał oprzeć się Kowalewski w realizacji swojego planu.

Wstępne negocjacje wypadły dobrze, wszystko zależało od oferty aliantów. Niestety, nigdy nie została złożona, a operacja "Trójnóg" załamała się na początku 1943 roku. Wtedy to bowiem na konferencji w Casablance Churchill i Roosevelt ogłosili, że oczekują bezwarunkowej kapitulacji Niemiec i ich sojuszników. Stanowisko to zostało potwierdzone na późniejszym spotkaniu Wielkiej Trójki w Teheranie.

Tam też zdecydowano o stworzeniu drugiego frontu nie na Bałkanach, a w północnej Francji. De facto oznaczało to oddanie Europy Środkowej, w tym Polski, we władanie Sowietów. Ci zresztą zdawali sobie sprawę z wagi prowadzonej przez Kowalewskiego operacji i zażądali od Brytyjczyków, aby go z Lizbony odwołano. Co też polskie władze musiały uczynić.

Po wyjeździe z Portugalii pułkownik Jan Kowalewski do końca wojny pracował przy drugorzędnych zadaniach. Po wojnie do kraju nie wrócił, zmarł w Londynie w 1965 roku. Kto wie, ile ludzkich istnień udałoby się ocalić, gdyby zdołał zrealizować swój plan.

Jacek Inglot

Śledztwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy