Pijani kierowcy w przedwojennej Polsce
W II Rzeczpospolitej za prowadzenie po pijaku nie groziła żadna kara. Prawo było dziurawe, przyzwolenie społeczne stuprocentowe, a statystyki wypadków – zatrważające.
"Pijany szofer sprawcą strasznej katastrofy. Jeden zabity, dwu ciężko rannych" - krzyczał nagłówek jednego z numerów łódzkiego "Echa" z 1930 roku.
"Pijany szofer przejechał burmistrza!" - donosiły dzienniki z Katowic w tym samym czasie.
"Rozbicie się taksówki w Warszawie. 1 zabity i 3 rannych" - alarmował "Express Wieczorny Ilustrowany", natychmiast dopowiadając, że sprawcą jest pijany taksówkarz.
Setki kraks i kolizji
"Głos Poranny" z 1928 roku prezentował stołeczną historię: pijany kierowca ciężarówki należącej do "znanej fabryki zapraw i pasty do obuwia »Jaśniej słońca«" zdemolował pół ulicy Wspólnej.
Powstrzymał go dopiero wytrwały pościg w wykonaniu... czterech policjantów na rowerach oraz nie mniej zdeterminowanych patroli pieszych, które zarekwirowały dwie taksówki (własnych samochodów polska policja wciąż miała bardzo niewiele).
Wreszcie "Ilustrowana Republika" z 1932 roku opowiedziała o wypadku spowodowanym przez urżniętego w trupa żołnierza, który wbił się rozpędzonym wojskowym samochodem w wóz koński wiozący 21 osób. Jedna czwarta ofiar kolizji zginęła, reszta trafiła do szpitali.
Podobnych wypadków w międzywojniu były przynajmniej setki - choć dokładnych statystyk nikt nie prowadził.
75% wypadków po pijaku
Śmiało można powiedzieć, że problem pijanych kierowców już od samej rewolucji motoryzacyjnej był zmorą polskich dróg.
W 1925 roku "Łódzkie Echo Wieczorne" alarmowało: "przynajmniej 75 procent wszystkich nieszczęśliwych wypadków samochodowych następuje z powodu nietrzeźwego stanu szofera!" Mimo to musiały minąć lata, aby prawo dogoniło rzeczywistość.
Samochody zaczęły wyjeżdżać na polskie drogi już przed I wojną światową, tymczasem pierwsze przepisy zakazujące prowadzenia po pijaku pojawiły się dopiero w rozporządzeniu Ministra Robót Publicznych i Ministra Spraw Wewnętrznych ze stycznia 1928 roku. Punkt 50 tego aktu stanowił:
"Zabrania się kierowcy prowadzić pojazd będąc w stanie nietrzeźwym".
_______________________
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz również o tym, że II wojna światowa mogła wybuchnąć już w 1937 roku. Hitler był o krok od decyzji.
Przepis bez kary
Niestety, jak często w Polsce, był to zupełnie martwy przepis, ustanowiony głównie z uwagi na międzynarodowe porozumienia. W rozporządzeniu nie tylko nie sprecyzowano czym dokładnie jest "stan nietrzeźwy", ale też nie przewidziano... żadnej konkretnej kary za kierowanie pojazdem na bani.
W efekcie kierowcy mogli czuć się bezkarni tak długo, aż nie spowodowali groźnego wypadku. Wtedy natomiast i tak karano ich nie za samą jazdę pod wpływem, ale za nieostrożne kierowanie pojazdem, przekroczenie innych przepisów lub nieumyślne uszkodzenie ciała, a w najgorszym scenariuszu - spowodowanie śmierci.
Dziurawego przepisu nie sprecyzowano w żadnym z kolejnych przedwojennych rozporządzeń. Problem w większości wynikał z braku chęci, ale też - z elementarnej ignorancji naszych polityków.
Co zamiast alkomatu?
W dwudziestoleciu międzywojennym nie istniały alkomaty, ale nie znaczy to, że w ogóle nie dało się badać poziomu alkoholu we krwi.
W innych krajach (Szwecji, Danii, Belgii) już w latach 30. normą było wyposażanie policjantów w przenośne zestawy do pobierania krwi.
Próbki zdobywali sami funkcjonariusze na miejscu kolizji, poprzez: "nakłucie czubka palca sprawcy odpowiednim instrumentem". Następnie krew była badana przez policyjnych chemików i jeśli wierzyć wykładowcy Uniwersytetu Stefana Batorego, doktorowi S. Schillingowi-Siengalewiczowi, rezultaty były zadziwiająco dokładne - nawet z dzisiejszej perspektywy.
Także skala odurzenia alkoholowego, którą wówczas operowano niewiele różniła się od współczesnej. Tylko pierwszą poprzeczkę zawieszano wyżej niż dzisiaj: według przedwojennych specjalistów dopiero zawartość alkoholu we krwi na poziomie jednego promila zaczynała niekorzystnie wpływać na zdolność prowadzenia pojazdów.
Płukanie żołądka rozwiąże problem?
Jak to było dla porównania w Polsce? Mizernie. Odurzenie kierowców określano "na oko", sądy starały się bagatelizować argumenty o nietrzeźwym stanie szoferów, a sami automobiliści pili na umór.
Dopiero w 1939 roku władze uznały problem pijanych kierowców za wygodny temat zastępczy. Obwieszczono bezwzględną walkę z odurzonymi alkoholem "mordercami".
Przykładowo każdy taksówkarz, na którego padłoby podejrzenie o picie w pracy... miał być odsyłany do szpitala na płukanie żołądka! Zanim jednak ta krucjata weszła w życie, wybuchła II wojna światowa.
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz również o tym, że II wojna światowa mogła wybuchnąć już w 1937 roku. Hitler był o krok od decyzji.
Kamil Janicki - historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Damy polskiego imperium, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Epoka milczenia czy Damy złotego wieku. Jego najnowsza pozycja to Damy przeklęte. Kobiety, które pogrzebały Polskę (2019).