Polski bardzo dziki zachód. Pancerne mechy przeciw bolszewikom

Ile kroczących czołgów Polacy zdobyliby na Niemcach? /materiały prasowe
Reklama

Jak wyglądałaby wojna przeciwko bolszewikom, gdyby Wojsko Polskie miało mechy? Skąd by się wzięły?

W literaturze mechy pojawiły się już w XIX wieku. W "Wojnie światów" Wellsa miały kilkadziesiąt metrów wysokości. Potem coraz częściej w steam- i diesel punkowej twórczości występowały mechaniczne maszyny kroczące. W serii "Wild, Wild West" z lat 60. i późniejszej adaptacji filmowej z Willem Smithem, pojawił się Spider Tank. Jeśli w alternatywnym roku 1869 pojawił się wielki, ponad dwudziestometrowy mechaniczny pająk, to dlaczego nie mógłby się pojawić w 1919, czy 1920?

Zdobyczne mechy

Skąd mechy mogłyby trafić do Wojska Polskiego? Pierwsze na pewno musiałyby być zdobyczne. Podobnie jak poniemieckie samoloty na lotnisku w Ławicy, albo byłe austro-węgierskie okręty w Krakowie. Z tej strony dotarłyby pierwsze pojazdy. Pewnie zbudowałaby je fabryka Daimler-Motoren-Gesellschaft z Berlina, która stworzyła jedyny niemiecki czołg Wielkiej Wojny - A7V. Zapewne nie byłoby ich wiele.

Reklama

Wojska wielkopolskie w 1918 i 1919 roku nie zdobyły żadnego A7V i tylko jeden samochód pancerny Erhardt E-V/4. Wynikało to przede wszystkim z niewielkiej skali produkcji niemieckich zakładów. Do końca wojny wyprodukowali jedynie 20 czołgów. Co w porównaniu z 1600 brytyjskimi i 3000 francuskich, było mikroskopijną produkcją. Z mechami byłoby podobnie. Może udałoby się zdobyć jeden, albo dwa. Skąd więc pierwsze kroczące czołgi mogły trafić do Polski?

Z ziemi francuskiej do Polski

W rzeczywistym 1919 roku Polska nagle stała się czwartą potęgą pancerną na świecie. Francuzi podarowali Polakom 140 najnowocześniejszych na świecie czołgów Renault FT-17. Można byłoby się spodziewać, że sponsorując powstanie Armii Polskiej we Francji i 1 pułku czołgów, podarowaliby również czołgi kroczące. Tak z 40 sztuk, aby stworzyć batalion czołgów kroczących.

1 pułk czołgów i samodzielny batalion czołgów kroczących przyjechałyby do Polski w drugiej połowie czerwca 1919 roku. Tam obie jednostki początkowo ćwiczyły w Łodzi. We wrześniu oba oddziały trafiłyby na front. Najpierw pod Bobrujskiem, a potem pod Dyneburgiem.

Zapewne taktyka użycia mechów byłaby podobna do wykorzystania czołgów - polskie wojska pancerne działały maksymalnie w sile kompanii, a nawet plutonu. Pod Dyneburgiem atakowało 25 czołgów. Można przypuszczać, że ciężkich i bardziej mobilnych czteronożnych czołgów kroczących, polscy sztabowcy nie użyliby więcej niż pluton, może dwa.  Na radzieckie pozycje nad Dźwiną uderzyłoby 3-6 czołgów kroczących.

W rzeczywistości czołgi nie zdążyły za bardzo wziąć udziału w bitwie. Na widok nacierających FT-17 bolszewicy rzucili się do ucieczki a czołgi zdążyły oddać zaledwie kilkanaście strzałów, nim wróg zniknął z pola walki. Widząc kilkunastometrowej wysokości kroczące stalowe potwory, czerwoni uciekliby jeszcze szybciej. Starcie pod Dyneburgiem uważa się za prawdziwy chrzest bojowy polskich wojsk pancernych.

Nad Wisłą

Na pewno plutony ciężkich mechów zostałyby wykorzystane podczas obrony linii Wisły. W sierpniu 1920 roku do Warszawy ściągnięto zaledwie 49 czołgów. Podobnie mogłoby się stać z mechami. Zgodnie z doktryną, kompanie czołgów były wykorzystywane podobnie, jak szwadrony jazy i zostały rozrzucone pojedynczymi plutonami pomiędzy oddziały piechoty. Z tego powodu w kontrataku znad Wieprza wzięło udział zaledwie sześć czołgów. Stało się tak choć marszałek Piłsudski wzywał do ściągnięcia wszelkich oddziałów pancernych i nakazał "rzucić atak tankowy (...) w kierunku Radzymina".

Jednak w przypadku ciężkich mechów można byłoby się spodziewać, że Piłsudski, na tak ważny odcinek ściągnąłby nawet kompanię kroczących czołgów. Pluton mógłby się znaleźć pod Płockiem, kolejny na przedmościu praskim.

Mechy mogłyby spowodować, że bolszewicy doznaliby znacznie większych strat, niż w realnej historii. W rzeczywistości 15 sierpnia FT-17 pokonały aż 25 km. Wówczas była to ogromna odległość.

Bolszewicy na widok zmasowanego ataku czołgów wpadali w panikę. Uciekali, porzucali broń i nie mieli najmniejszej ochoty walczyć: "Bolszewicka horda, przygnana z daleki stron Azji, nie mogła wyjść z podziwu na widok poruszających się z łoskotem tych gór żelaza, a ogniem niewidocznej dla niej broni zdumiała się do reszty".

Jak wielkie straty zadałby samodzielny pułk czołgów kroczących? Na pewno bolszewicy dwa razy by się zastanowili, próbując uderzyć na linię obrony, na której stałyby kroczące czołgi.

Na razie jest to pieśń przyszłości, a kroczące mechy można oglądać głównie w filmach i grach. Jak choćby w Iron Harvest, która ukaże się na rynku już 1 września 2020 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy