Poszukiwania skarbu generała Samsonowa
Na leśnej polanie pod starymi sosnami siedziało dziesięciu ludzi. Kozacy dawno rozpierzchli się po lesie. Samsonow drzemał na derce podłożonej przez ordynansa. Promień słońca przebił się przez gęste sosnowe gałęzie i zatańczył na pagonie dowódcy. Postowski zauważył rozpromieniony złotym haftem zygzak. - W księżycową noc naramienniki będą zbyt widoczne... Dobrze zrobią, jeśli wszyscy je pozdejmują - zaproponował. Nikt nie odpowiedział.
Zapisy skrupulatnie gromadzone przez historyków
Pamiętając, jak wiele wskazówek pojawiło się przez te wszystkie lata tannenberskich poszukiwań, sięgając do wielu zapisów wielokrotnie publikowanych w "Odkrywcy", wystarczy dostrzec, jak dużo tajemnic zostało odkrytych wyłącznie dzięki waszej pasji. Oto Uścianek, Wielbark czy Puchałowo, Ruskowo i Chwalibogi, dzisiaj znane już nie tylko z nazwy - stanęły na skraju jednej z najbardziej skrytych tajemnic. Proponuję wycieczkę szlakiem sierpniowych dni, wypełnionych odgłosami dochodzącymi z mrocznego, leśnego kotła, pełnego niewyjaśnionych zdarzeń.
Nieoceniona praca badawcza rosyjskiego noblisty A. Sołżenicyna, "Sierpień czternastego" i inne, równie frapujące zapisy, skrupulatnie gromadzone przez pułkowych historyków obu stron, po raz kolejny pozwalają uchylić rąbka tej tajemnicy. Tym razem nie powiem wam: szukajcie przy drogowskazie, "wpadnijcie" pod tamten kamień, przewalcie fundamenty tej pozieleniałej ruiny...
Na dno płytkich dołków
Poproszę o zaangażowanie waszej wyrobionej, odkrywczej wyobraźni. Skłoniły mnie do tego także sensacyjne często materiały ikonograficzne, jakie dzięki p. Witoldowi Olbrysiowi - kolekcjonerowi ze Szczytna - możemy zaprezentować w "Odkrywcy" oraz na stronach serwisu myvimu.com. Dzięki uprzejmości p. Olbrysia mamy okazję zapoznać się z często niepublikowanymi fotografiami pochodzącymi z miejsc pogromu rosyjskich jednostek.
Artykuł to jedynie nieśmiała próba dopisania historii tych obrazów. Jednocześnie każdy, kto sięgnie wyobraźnią głębiej, być może odnajdzie nieszczęsny sztab 2. Armii, a raczej to, co ukryto niemal 100 lat temu. A było to tak...
Samsonow siedział na pniu, z brodą na piersi, zapadłszy w półsen, najspokojniejszy w całej grupie. Czekał końca krzątaniny i ostatnich przygotowań do dalszej drogi. Kozaków już nie było. Konie puszczono wolno, nie wszyscy jednak byli gotowi do nocnego marszu - jeszcze gramolili się po obu stronach leśnej drogi wraz ze sztabowymi bagażami. Przy świetle księżyca wygrzebywano niewielkie jamy. Oficerowie wyjmowali coś z kieszeni i kładli na dno płytkich dołków.
Miejsce zakopania sztabowych skarbów
Wzajemnie zdejmując sobie epolety, odkręcali złociste nadania z umundurowanych piersi. Dla Samsonowa ta smutna krzątanina nie miała żadnego znaczenia. Nie czuł się już dowódcą, aby rozkazywać lub zakazywać. Czekał, kiedy nareszcie poprowadzą go dalej. Księżyc odbijał się od złotych zygzaków na generalskich epoletach.
Usłużny Postowski zbliżył się do generała: - Wasza ekscelencjo... Czy można zauważyć... Nie wiadomo, co z nami będzie... Jeżeli wpadniemy w ręce nieprzyjaciela, być może zbyteczne są dokumenty i symbole. Po co podsuwać je Niemcom? Wszystko schowamy w ziemię. To miejsce oznaczymy. Wrócimy potem, przyślemy... po wszystko.
Akta nie mogą zdradzić danych. Wróg nie może wiedzieć, kogo wziął w niewolę. Niech myślą, że je zagubiliśmy. Sztandar, jeżeli wynieść go nie można, rozcina się, pali, zakopuje, nie oddaje się go wrogowi... Dalsza droga grupki ludzi, którzy być może wcześniej lub później, w czasie długiej wędrówki, pozbyli się tego, co mieli najcenniejsze, przebiegała w różnych, najczęściej ciemnych okolicznościach. Jakie to ma znaczenie dla próby zlokalizowania miejsca zakopania sztabowych skarbów? Nie możemy zrobić inaczej, jak powędrować z nimi dalej.
Przed nimi całe życie
Osobisty ordynans generała - Kozak Kupczik, który siedział za drzemiącym Samsonowem, spojrzał na generała Postowskiego tak, jakby poczuł zbliżające się wielkie niebezpieczeństwo. Czekano ciemności. Wszyscy mieli nadzieję, że pod osłoną nocy prześlizną się pomiędzy wszystkimi blokadami rozstawionymi wszerz i wzdłuż leśnych przesiek.
Młodzi oficerowie: Dusimeter, Babkow i Kawerninski nie trapili się wcale. Czyszcząc rewolwery, półgłosem rozmawiali o modnej i ekscytującej, wojennej aeronautyce. Nie było w nich żadnego poczucia winy. Nie było też o co się martwić. Wyjdą z całego tego zamieszania i jeszcze się wsławią wyprowadzeniem dowódcy do swoich. Przed nimi całe życie. To na pozostałych leżała wina...
Samsonow otworzył oczy, przeciągnął potężne ramiona i spoglądając na ludzi, mocnym głosem powiedział: - Kolumnę prowadzi pułkownik Wiałow. Zamyka porucznik Kawerninski. O zmierzchu grupka opuściła brukowaną drogę do Wielbarka i skierowała się na południe. Czy w pobliżu starej brukowanej drogi, którą niegdyś wędrowała Wielka Armia cesarza Francuzów, pozostawiono cały sztabowy i prywatny dobytek? Na granicy ówczesnego lasu, około 3-4 kilometrów od Wielbarka...
A może stało się to zupełnie gdzie indziej? Na pewno gdzieś po drodze, której linię nie jest tak trudno wytyczyć na nieco lepszej mapie. Na starej mapie linię, a dzisiaj, w terenie, gwarną tyralierę doświadczonych operatorów urządzeń tego i owego producenta o średnim i zwiększonym zasięgu.
Umęczone ciało
Pułkownik Wiałow z jedynym w grupie kompasem, dziarsko kroczył na przedzie. Gwałtownie zapadał zmierzch. Niebo ledwie jaśniało na tle sosnowych szczytów. Leśne, chłodne powietrze pachniało grzybami. Księżyca nie było. Gwiazdy z rzadka przebijały się przez chmury. Strzały karabinowe stukały z prawej i z tyłu, stamtąd, gdzie przez lasy szły niedobitki XV i XIII Korpusu.
Samsonow szedł trzeci, za esaułem. Ciężkie nogi dowódcy bolały, ciążyły łydki. Oddychał z coraz większym wysiłkiem. Idący w ślad za generałem Filimonow zbliżył się do niego i cicho powiedział: - Możecie oprzeć się na mnie. Dowódca najpierw zrezygnował. Jednak umęczone ciało dokuczało coraz bardziej, w końcu zawisł na ramieniu generała-kwatermistrza. Wiałow zatrzymał się i zapytał, czy nie trzeba odpocząć. Samsonow milczał. Postowski zaczął ponaglać.
Zielonkawo fosforyzował kompas w rękach Wiałowa, z dala trzaskały karabiny maszynowe. - Chodźmy - powiedział dowódca. Las wyprowadził maszerujących do linii kolejowej, do mokrego od rosy brzeźniaka. Nachyliwszy się, rozgarniając pomału gałęzie, Samsonow dobrnął do nasypu. Babkow i Kupczik wzięli go pod ręce i pomogli przejść na drugą stronę.
Przeczekać aż przejdzie niemiecki patrol
Z nasypu, w czeluść nocy opadał podobnie śliski stok, prowadząc prosto w mokrą, ciasną brzezinę. W końcu weszli na wygodną przesiekę. - Nie zeszliśmy aby z kierunku? - rozległ się głos Postowskiego. - Zdaje się wcześniej strzelali bardziej na zachód? Na przesiece zarządzono apel. Generał przywołał Postowskiego i powiedział, że trzeba pilnować, aby w tym decydującym momencie nikt nie przeszkadzał Wiałowowi prowadzić ludzi, gdyż wszystkich może opanować panika.
- Może wy sami poprowadzicie, Piotrze Iwanowiczu? - zapytał Samsonow. Postowski zrezygnował. Poszli dalej, ustawiwszy się gęsiego. Za nimi słychać było odległe o mniej więcej kilometr strzały. Z prawej strony Samsonowa podtrzymywał Kupczik, z lewej, dowódca opierał się na ramieniu Babkowa. Byli ostatni w kolumnie. Kawerninski czasem obracał się i pytał o coś szeptem, lecz generał oddychając chrapliwie nie rozumiał jego słów. Na szczęście czoło kolumny zatrzymało się. Przed nimi była szosa i trzeba było przeczekać, zanim przejdzie niemiecki patrol. Samsonow siadł na derce, ktoś podszedł. Rozpoznał po głosie Wiałowa:
- Nie wolno nam tu długo siedzieć - powiedział pułkownik.
- Ma się rozumieć - zgodził się Samsonow. - Do świtu trzeba zdążyć.
- Jak się czujecie, Aleksandrze Wasiljewiczu?
- Zupełnie możliwie. Jak rezerwista w marszu, stopniowo się wciągam. Dowódca znalazł siły, aby pożartować i rozwiać obawy Wiałowa. Niech trzymają tempo... Po trzech szybkich minutach grupka przecięła szosę. Samsonow zahaczył o gałąź, zmrużył oczy od bólu. Długo mrugał łzawiącym okiem. Naprzeciwko pojawiły się krzaki, większych drzew było coraz mniej i mniej. Potem pojawił się błotnisty zapach, nogi zaczęły grzęznąć w ziemi. Błoto! Tego nikt nie oczekiwał. Zatrzymali się.
Słabość generała
Znów pojawił się Wiałow, pytał wtedy o samopoczucie. Wciąż, w niewyjaśniony do dzisiaj sposób, swoim zachowaniem zdradzał nadgorliwość, której źródło mogło tkwić w chęci samodzielnego zabezpieczenia sztabowych dóbr. Tymczasem dowódca zażądał mapy, i przy świetle latarki, prowadząc palcem po zdobycznej niemieckiej mapie, określił położenie. Znalazł linię kolejową, szosę, wieś Gross Piwnitz (Piwnice Wielkie) i folwark Karolinenhoff (Karolinka).
- Błota nie widać - powiedział Wiałow.
- Widocznie nieduże. Obchodzimy?
- Obchodzimy - zgodził się dowódca. Wiałow poszedł, zostawiwszy Samsonowa i przekazał pułkownikowi Lebiediewowi oraz podpułkownikowi Andogskiemu, że dowódca jest... bardzo zmęczony. Wiedzieli jaką biedę może przynieść wszystkim słabość generała. Myśli o możliwości dostania się do niewoli stawały się wyraźniejsze z każdą chwilą. Do świtu było jeszcze pięć godzin.
Jakiś czas potem Wiałow szedł już z wyciągniętą ręką, odprowadzał na boki gałęzie, od czasu do czasu skręcał, kluczył, wymacując dookoła ziemię. Niespodzianie trafił na wznoszącą się nieco twardszą powierzchnię. Poświecił latarką. To była leśna droga, po której dawno nikt nie jeździł. Zgasił światło i stał, przysłuchując się szmerom lasu. Powody tak czujnego zachowania gen. Wiałowa mogły być jednakże różne. Na takiej drodze mogła stać niemiecka blokada.
Ojciec pojawił się przed nim "jak żywy"
- Wszyscy do mnie. I cicho! - podał komendę do Lebiediewa. Lebiediew posłał na zwiady nadporucznika Dusimetra. Wszyscy zbili się w gromadkę i w trwożnym oczekiwaniu, niczego przed sobą nie widząc, słuchali westchnień Samsonowa. Każdy myślał teraz o dowodzącym. Lecz mimo oczywistej winy Samsonowa, który zaprowadził armię w to okrążenie, mimo to, że żadnej armii już nie było, ludzie wiedzieli, że jak dawniej wciąż znajdują się w mocy tego wycieńczonego, nieszczęśliwego człowieka i nic nie może ich od niej uwolnić. Rozległy się kroki Dusimetra. Najwidoczniej droga była wolna od Niemców. - To wał, a za nim las - objaśnił nadporucznik. - Sława Bogu! Pokonawszy wzniesienie, weszli w suchy, stary las.
Dwieście kroków dalej, na polance, obok kupy chrustu zatrzymali się na postój. Tutaj Wiałow pozwolił wszystkim na godzinę ciężkiego, umęczonego snu. - Tutaj, Aleksandrze Wasiljewiczu, tutaj, posłałem derkę - powiedział Kupczik, biorąc go za rękę. Dotknięcie twardej ręki Kozaka przypomniało dowódcy ojcowskie dłonie. Położywszy się zamknął oczy. Swojego rodzica pamiętał niewyraźnie, lecz teraz ojciec pojawił się przed nim "jak żywy", w mikołajowskim, oficerskim mundurze.
Otyły dumnie, brodaty, siedzący na silnym białym koniu. - Na co czekasz? - zapytał ojciec. Samsonow otworzył oczy. Dochodziło go równe oddychanie śpiących. Pomacał ręką kraj kosmatej derki, przeciągnął się, poprowadził po ziemi ręką, aby odsunąć gałązki. Przyklęknął. Prawe kolano chrupnęło. Cicho nabrał pełną pierś powietrza, wstał i ruszył. Popatrzył na zasnute chmurami niebo. Nikt go nie widział. Uszedł tak dziesięć minut, kiedy nogi znów odmówiły posłuszeństwa. Serce głośno załomotało, zapadła cisza...
Nieudana próba sztabowców
29 sierpnia Samsonow opuścił Orłowo z zamiarem dotarcia do wsi Janów. Droga generała i to, co wówczas miało miejsce, jest pełna trwogi, zmęczenia, oskarżeń i poczucia winy. Jest także dosyć wyraźna. Dzięki wspomnieniom i przypadkom, także w oparciu o dokonane dotychczas, niezwykle ciekawe odkrycia, dzisiaj wiemy już nieco więcej. Samo wyjście z Orłowa, które rozpoczyna szlak odwrotu sztabu, szczegółowo wyłożone zostało w referacie szefa sztabu armii - gen. Postowskiego.
Z dokumentu wynika, że do czasu, kiedy sztab armii opuszczał pozycje wojsk, w powietrzu było już czuć katastrofę. Obozy pułkowe zaczynały bezładny ruch, kierując się do granicy. Stan psychiczny gen. Samsonowa był wtedy już mocno odmieniony. Gen. Postowski wspomina jego zamiar, aby powrócić do Orłowa i osobiście kierować wojskami, poleciwszy uprzednio członkom sztabu, aby kontynuowali marsz na Janów. Trzeba było go od tych zamiarów długo odwodzić...
Próba przedostania się grupy sztabowców do granicznego Janowa przez wieś Muszaki, nie udała się. Wieś zajęta była przez Niemców. Grupa udała się w kierunku wsi Wały i dalej na wsie Retkowo i Sadek. Przy wyjeździe z ostatniej wsi, przodujący zwiad Kozaków, z konwoju sztabu armii, został ostrzelany ogniem karabinów maszynowych. Próba oficerów sztabu, aby poprowadzić eskortę do ataku w celu przerwania okrążenia, nie udała się.
Dostawszy się pod ogień maszynowy Kozacy uchylili się od uderzenia. Wtedy gen. Samsonow skierował grupę na północ, zamierzając przejść lasami do Wielbarka i wyjść do rozlokowanego tam VI Korpusu. Obchodząc z południowej strony wieś Chwalibogi, grupa sztabu wyszła na brukowaną drogę Chwalibogi-Wielbark, około 3 do 4 kilometrów od Wielbarka, gdzie okazało się, że jest zajęty już przez Niemców. Tu zdecydowano zrezygnować z dalszych prób przebijania się walką, tym bardziej, że eskortująca sztab sotnia, zestawiona z dońskich Kozaków, tzw. 2 i 3 kategorii (ros. oczeriedi) już na poły się rozpierzchła.
Zaginionego nie znaleziono
Dalej przebijała się tylko grupa złożona prawie wyłącznie z członków sztabu. Około godz. 20:00, 29 sierpnia oficerowie sztabu armii weszli w las kilkadziesiąt metrów na południe od owej brukowanej drogi. Aby kontynuować marsz, zdecydowano zaczekać do nastania ciemności. Prócz gen. Samsonowa i gen. Postowskiego w grupie znajdowali się: gen. Filimonow, płk Wiałow, płk Lebiediew, podpułkownik Andogski, sztabs-kapitan Dusimeter, porucznik Kawerninski, kozacki esauł (ros. - dowódca sotni, czyli szwadronu kawalerii), nazwiska którego gen. Postowski nie mógł sobie przypomnieć i ordynans gen. Samsonowa Kupczik - kanonier 11. Konnej Baterii Artylerii. Czy to w tym miejscu czeka na was tajemnica tajemnic? A może czai się tuż pod sosnowymi igłami nieco tylko dalej?
Pamiętamy, iż około godz. 2:00 w nocy, 30 sierpnia sztab osiągnął punkt w pobliżu wsi Piwnice Duże, gdzie zarządzono postój, po którym marsz kontynuowano dalej. Z powodu ciemności często się zatrzymywano, by odpocząć i sprawdzić kierunek marszu, używając w tym celu fosforyzującego kompasu oświetlanego co jakiś czas zapałkami. Przy takiej okazji zazwyczaj odbywał się także "apel" lub odpoczywano, zasypiając kamiennym snem.
W takich okolicznościach z cennymi dobrami mogło stać się wszystko... W czasie jednego z takich postojów odkryto także nieobecność głównodowodzącego. Poszukiwania zaginionego nie dały rezultatów. Rano wznowiono je, lecz pojawiły się niemieckie patrole i zmusiły członków grupy do dalszej drogi. Dalej, już we wsi Montwice, grupa sztabu 2. Armii napotkała jednostki brygady gen. Stemplena, która kierowała się do wsi Zaremby. Dalsza droga sztabu odbywała się już wspólnie z tym oddziałem.
Cdn.
Damian Czerniewicz
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL