Powstanie styczniowe - z pomocą przez morze
Morska wyprawa z bronią dla powstańców styczniowych to znakomity temat na scenariusz filmu przygodowego. Jest wszystko: akcja, tajemnica i międzynarodowa afera.
Nocą 10 czerwca 1863 roku na Mierzei Kurońskiej, w okolicach portu Kłajpeda, cumuje niewielki żaglowiec. Dowódca wydaje rozkaz do desantu. Kiedy do dwóch szalup wsiada kilkudziesięciu ludzi z ładunkiem broni, na morzu zaczyna szaleć burza. Do łodzi wlewa się woda. Jedna z nich wywraca się i zaczyna tonąć.
Ucieczka z Londynu
Ta eskapada rozpoczęła się dwa i pół miesiąca wcześniej w Londynie. Jej celem było kupienie w Anglii broni i dostarczenie jej powstańcom styczniowym. Z powodu zamknięcia granicy między Prusami a Królestwem Polskim postanowiono skorzystać z drogi morskiej i dowieźć kilka ton broni do wybrzeży Litwy. Do Londynu udali się przedstawiciele Tymczasowego Rządu Narodowego: Józef Demontowicz i Józef Ćwierczakiewicz. Kupili ponad tysiąc karabinów, 750 szabel, dwie setki lanc, trzy armaty, 600 beczek z prochem, mundury i drukarnię polową. Na czele wyprawy stanął pułkownik Teofil Łapiński, oficer legenda. Jako dowódca baterii artylerii w szeregach węgierskich wojsk powstańczych brał udział w Wiośnie Ludów. Sławę przyniosły mu też walki na Kaukazie. Od 1856 roku dowodził tam jako ochotnik polskim oddziałem − przez trzy lata wspomagał Czerkiesów w walce z Rosjanami.
Zwerbowano też około 200 ochotników, którzy chcieli zasilić powstańcze oddziały. Wśród nich, oprócz Polaków, znaleźli się Francuzi, Włosi, Anglicy, Szwajcarzy, Węgrzy i Chorwaci. Powstańcy wynajęli brytyjski szkuner "Ward Jackson" z dodatkowym napędem parowym, którego dowódca, kapitan Robert Weatherley, doskonale znał Bałtyk. Na miejsce lądowania wybrano okolice Kłajpedy.
Niestety przygotowania do wyprawy trwały na tyle długo, że dowiedzieli się o niej rosyjscy agenci. Na żądanie ambasady rosyjskiej Anglicy wysłali na pokład szkunera urzędników celnych. Ci znaleźli w ładowniach, zamiast zadeklarowanego w dokumentach "żelastwa", broń i amunicję. Na statek nałożono areszt i pozostawiono do jego pilnowania dwóch celników. Pułkownik Łapiński mimo to kazał odcumować i "Ward Jackson" wyszedł w morze rano w niedzielę 22 marca. Celników wysadzono na brzeg w najbliższym porcie. Trzy dni później szkuner zawinął do szwedzkiego portu Helsingborg, gdzie do powstańców dołączył rosyjski rewolucjonista Michał Bakunin.
W Szwecji kapitan Weatherley, dotąd życzliwy wyprawie, całkowicie zmienił nastawienie i robił wszystko, aby ją opóźnić. "Oświadczył, że naraża się na wielkie niebezpieczeństwo ze strony rosyjskich krążowników, z którymi może się spotkać, bo nie wziął wymaganych dokumentów i pod różnymi pozorami zatrzymał nas w Helsingborgu", opisywał tę sytuację w swoich listach Bakunin. Jak stwierdził, Anglika przekonał do tego odpowiednią sumą pieniędzy rosyjski konsul. "Nie mam żadnych wątpliwości, że zostaliśmy zatrzymani w Helsingborgu na polecenie władz rosyjskich", pisał Bakunin. Dopiero po trzech dniach kapitan zgodził się wyprowadzić szkuner na Gotlandię. Po drodze zanieczyścił jednak beczki z pitną wodą i skierował statek do Kopenhagi, gdzie musiał, jak stwierdził, zaopatrzyć się w słodką wodę. Po zawinięciu do portu cała załoga wraz z kapitanem porzuciła jednostkę.
Polacy mieli więc statek, ale bez załogi. Ponieważ obawiali się, że rząd duński mógłby pod presją rosyjską nałożyć na szkuner areszt, wynajęli marynarzy, aby doprowadzili go do najbliższego szwedzkiego portu. Przy ich pomocy 30 marca "Ward Jackson" zakotwiczył w Malmö. Mimo poparcia dla polskiego powstania, władze Szwecji też nie chciały wchodzić w konflikt z Rosją. "Na żądanie Szwedów powstańcy musieli szkuner opuścić. Broń została skonfiskowana, statek zaś zwrócono firmie angielskiej. Załogę zwolniono", opisywał Michał Bakunin.
Pułkownik Łapiński był jednak uparty. Za resztę środków kupił kolejną partię broni i amunicji oraz mały żaglowiec "Emilie". By zmylić Rosjan, 4 czerwca część załogi wypłynęła z bronią na statku "Fulton". W pełnej konspiracji na morzu ochotnicy przesiedli się na "Emilie", na której ruszyli w stronę Litwy.
Tragedia "Emilie"
10 czerwca, ponad dwa i pół miesiąca od wyruszenia z Anglii, wyprawa dotarła na miejsce. Żaglowiec zakotwiczył dwie mile od Mierzei Kurońskiej w zaborze pruskim. Desantować się zamierzano niedaleko miejscowości Schwarzort, około dziesięciu mil na południe od Kłajpedy. Według planu pierwsza grupa powstańców miała wylądować na wybrzeżu i obsadzić przyczółek do czasu przybycia reszty desantu. Potem zadaniem wszystkich było zdobycie podwodów i wyruszenie ku granicy z Rosją. Po jej przekroczeniu powstańcy chcieli włączyć się do działań partyzanckich.
Tym razem plany ochotników pokrzyżowała pogoda. Nocą pierwszych 36 powstańców z bronią i wyposażeniem wsiadło do dwóch łodzi. Wtedy rozpętała się burza. "Wiatr zerwał się silny i woda coraz więcej się burzyła. Usiłowania nasze były nadaremne: wiedziałem, że zamiast zbliżać się do lądu, wiatr coraz silniejszy odpychał nas w morze, bałwany coraz gwałtowniej uderzały o łodzie i napełniały je wodą. Żołnierze wołali, że mają wody po kostki, niedługo, że po kolana. Kazałem wodę wylewać manierkami, ale to niewiele pomogło, bo co trochę wody wyczerpali, to nowy bałwan łódź napełniał", opisywał we wspomnieniach dowódca wyprawy.
Szalupy nie były najlepszej jakości, a powstańcy nie wiedzieli, jak się zachować w tak trudnych warunkach. W rezultacie większa łódź się wywróciła i jej załoga zaczęła tonąć, a ciemności uniemożliwiały odnalezienie rozbitków. Dwudziestu czterech ochotników utonęło u kresu podróży. Jednocześnie sztorm zepchnął "Emilie" blisko Połągi, obsadzonej przez garnizon rosyjski. Łapiński zdecydował wtedy o przerwaniu akcji i opuszczeniu niebezpiecznych wód. Po kilku dniach statek dobił do szwedzkiej Gotlandii. Powstańcy zostali rozbrojeni i odstawieni do Anglii, gdzie oddział rozwiązano.
Jak pisał Michał Bakunin, ekspedycja była świetnie pomyślana, ale nieprawdopodobnie źle wykonana. "Powodzenie jej zależało od dwóch warunków: szybkości i tajności. Tymczasem zwlekano w sposób niedopuszczalny i uczyniono z niej publiczną tajemnicę", uważał. Jak dodawał, ważny był też dobry i śmiały kapitan. "Wybrano jednak powszechnie znanego tchórza i nicponia, który zdradził nas świadomie".
Anna Dąbrowska