Smog - morderca: The great London fog

Toksyczna czapa żółtawego pyłu utrzymywała się nad miastem przez cztery dni. Powietrze było tak gęste, że nie dało się nim oddychać. To nie była jednak zwykła mgła, jaką znali mieszkańcy Londynu, lecz mieszanina gazów i pyłu węglowego - trujący smog, który zebrał śmiertelne żniwa. Między 5 a 9 grudnia 1952 roku zabił ponad 4 tysiące osób. Ponad 8 tysięcy osób zmarło z powodu późniejszych zatruć i chorób układu oddechowego.

Mgła to jeden z charakterystycznych elementów krajobrazu Londynu. Są nawet tacy, którzy uważają ją za dość romantyczne zjawisko. Jednak śmiercionośnej mgły, która nawiedziła to miasto 62 lata temu, żaden z mieszkańców nie chciałby ujrzeć ani wdychać ponownie.

Kiedy na początku grudnia 1952 roku miasto nawiedziła fala zimna, londyńczycy zaczęli robić to, co zwykle robili w takich sytuacjach. Rozpalili węglowe piece, by ogrzać swoje domy. Nie przypuszczali, że tym sposobem sprowadzają na siebie prawdziwą katastrofę ekologiczną.

Palony w piecach węgiel w połączeniu z zanieczyszczeniami okolicznych fabryk spowodowały, że nad miastem zawisła chmura toksyn. Na domiar złego, z powodu zjawiska tzw. inwersji termicznej smog nie mógł ulotnić się do atmosfery. W połączeniu z mgłą, stworzył gęstą zawiesinę.

Reklama

Londyńczycy, którzy przywykli już do takich warunków atmosferycznych, nie zdziwili się specjalnie, gdy wychodząc z domów rankiem 5 grudnia mieli trudności z dostrzeżeniem własnych stóp. Alarm podnieśli dopiero lekarze, do których zaczęli się zgłaszać pacjenci narzekający na trudności z oddychaniem. Z godziny na godzinę było ich coraz więcej. Niektórzy umierali, nie doczekawszy konsultacji lekarskiej.

Szybko zorientowano się, że to właśnie toksyczny smog jest przyczyną tych dolegliwości. Co gorsza, nie zanosiło się na poprawę sytuacji, gdyż sprzyjały mu niskie temperatury, sięgające zera, całkowity brak wiatru i zanieczyszczenie powietrza, wielokrotnie przekraczające normy.

Richard Scorer, profesor Imperial College, tak wspomina tamte dni:

"Wyjechałem rowerem do pracy. Gdy dotarłem na miejsce, byłem cały brudny. Moje brwi były pokryte dziwnym błotem, włosy miałem całe zapylone, a na dłoniach jakby nawóz. Wyglądałem, jakbym właśnie wyszedł z wielkiej kałuży".

Wydarzenia sprzed ponad 60 lat doskonale pamięta także były burmistrz Londynu, Ken Livingstone. "Mgła była tak gęsta, że rodzice nie puszczali nas do szkoły. Po prostu bali się, że się zgubimy. Gdy sami wychodzili z domu, zakrywali nos i usta chusteczkami" - opowiada.

Nie tylko praca szkół była utrudniona. Całkowicie sparaliżowany został transport publiczny, ponieważ jazda przy znikomej widoczności groziła gigantycznymi karambolami. Wielu pracowników po prostu zostało w domach. Odnotowano także przypadek zamknięcia teatru, ponieważ smog przedostał się do środka i... kompletnie zasłonił scenę.

Wszystkie piłkarskie mecze także anulowano. Jedynie sportowcy z Oxfordu i Cambridge zdecydowali się na wzięcie udziału w biegach przełajowych na terenie dzielnicy Wimbledon. Nie był to dobry pomysł. Widownia nie widziała zawodników, a zawodnicy nie widzieli, dokąd biegną.

Zwiększyła się także luiczba kradzieży i włamań, gdyż złodziejom łatwiej było ukryć się w gęstej mgle. Policja rozkładała ręce. Bezradne były także zwierzęta, które dusiły się trującą zawiesiną. Ptaki ginęły uderzając w wysokie budynki, zupełnie niewidoczne za śmiercionośnym smogiem.

Co ciekawe - choć prasa i media informowały o trującym smogu, w mieście nie zanotowano masowej paniki. Dopiero gdy pojawiły się dane informujące o śmierci czterech tysięcy osób, opinia publiczna zaczęła domagać się poprawy sytuacji. Łącznie zapalenie oskrzeli i zapalenie płuc zabrały na tamten świat dwanaście tysięcy osób!

Wydarzenia z grudnia 1952 roku do dziś uznaje się za największą katastrofę ekologiczną Wielkiej Brytanii XX wieku. Śmierć dwunastu tysięcy ofiar dała do myślenia władzom, które w 1956 roku wprowadziły w życie tak zwany Clean Air Act (ustawę o czystym powietrzu).

Dzięki temu londyńczycy stopniowo zaczęli przerzucać się z opalania węglem na alternatywne źródła energii, a zakłady przemysłowe otrzymały zakaz używania węgla w obszarach miejskich. Sytuacja nie poprawiła się momentalnie. 10 lat później kolejny atak smogu znów sparaliżował Londyn, lecz tym razem ofiar śmiertelnych było o wiele mniej, bo 750.

Obecnie Londynowi daleko jednak do miana uzdrowiskowego Lądka Zdroju. Stolica Wielkiej Brytanii, choć dawno uporała się z zanieczyszczeniem z pieców węglowych, ma problem ze spalinami samochodów. Najsmutniejsze jednak w tej opowieści dla nas jest to, że problemy, które Anglicy mieli w połowie ubiegłego stulecia, wciąż dotyczą wielu polskich miast. Ale to już zupełnie inna opowieść...


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy