Talerhof - pierwszy obóz koncentracyjny w Europie

W Europie to nie Niemcy jako pierwsi stworzyli obozy koncentracyjne. Jako pierwsi dokonali tego Austriacy, którzy tuż po rozpoczęciu Wielkiej Wojny otworzyli obóz w Talerhofie.

Większość osób na dźwięk słów "obóz koncentracyjny" widzi piece krematoryjne Oświęcimia, bądź Majdanka. Określenie to kojarzy się głównie z niemieckimi i sowieckimi obozami zakładanymi tuż przed i w czasie II wojny światowej. Jednak pierwsze obozy koncentracyjne zastosowały hiszpańskie władze na Kubie wobec chłopów, zarówno wspierających rebelię, jak i wiernych królowi. Obozy nazwano "campos de concentración".

Niewinne obozy dla internowanych Brytyjczycy zmienili na brutalne więzienia w czasie drugiej wojny burskiej. Generał Horatio Herbert Kitchener zorganizował "concentration camps" dla kobiet i dzieci Burów walczących przeciwko Anglikom. W sieci obozów zmarło z głodu i chorób ok. 27 tysięcy więźniów. Kwestią czasu było by doświadczenia z kolonii trafiły do Europy.

Reklama

Ruch rusofilski i rusinofilski

Przed rozpoczęciem Wielkiej Wojny Austro-Węgry panowały nad terenami zamieszkanymi przez prawie wszystkie nacje słowiańskie. W chwili wybuchu wojny z carską Rosją największą obawą władz centralnych była liczna mniejszość rusińska zamieszkująca Ruś Zakarpacką, Priaszowską, Łemkowynę i Bukowinę. Wszystkie te obszary należące obecne do Polski, Słowacji i Ukrainy zamieszkiwało około 3 mln. Rusinów.

W pierwszej połowie XIX wieku wśród Rusinów (w tym i Łemków) zaczęła rodzić się świadomość narodowa, która rozwijała się głównie w kierunku ruchu początkowo językowo-literackiego, a później społeczno-politycznego, opowiadającego się za wspólnotą narodowo-kulturową, następnie również państwową i polityczną ze wszystkimi wschodnimi Słowianami. Miał on być przeciwwagą dla polonizacji tych terenów i przeciwstawiał się narodowemu nurtowi ukraińskiemu.

W drugiej połowie XIX wieku, kiedy partie ukraińskie zaczęły rosnąć w siłę i zdobywać coraz większy posłuch w austriackim parlamencie walka polityczna między obiema opcjami sięgnęła zenitu. W mniemaniu Ukraińców ziemie rusińskie - Ruś Priaszowska, Zakarpacka i Łemkowyna, jako terytoria potencjalnie etnicznie ukraińskie, powinny trafić pod skrzydła ukraińskiego państwa.

Jednak nurt ukraiński nie znalazł nigdy szerokiego posłuchu wśród Łemków i żadne z działań Ukraińców na tych ziemiach nie przyniosły skutku. Bezskuteczne okazały się działania stworzonych przez ideologów ukraińskich filii spółdzielni "Silśkyj hospodar", "Łemkiwśkyj bank", czy Towarzystwa "Proświta".

Zawzięta walka o zachowanie tożsamości doprowadziła do długotrwałej wojny politycznej, która z chwilą wybuchu I wojny światowej skończyła się dla Rusinów Karpackich tragicznie.

Aresztowania

Tuż przed wybuchem wojny władze austro-węgierskie zaczęły stosować represje wobec ruchów ruso- i rusinofilskich. Rusini zaczęli być masowo oskarżani o sprzyjanie Rosji i działalność antypaństwową.

Z chwilą wybuchu wojny zaczęły się masowe aresztowania, które przeprowadzono na podstawie list działaczy dostarczanych władzom przez ukraińskich przeciwników politycznych. Przedstawiciele stronnictwa ukraińskiego wykorzystali wojenną atmosferę podejrzliwości i chcąc pozbyć się swoich politycznych przeciwników wciągnęli na listy głównie przedstawicieli inteligencji: lekarzy, prawników, księży, a także działaczy politycznych, studentów i zaangażowanych politycznie chłopów. Wkrótce wszyscy oni trafili do pierwszego obozu koncentracyjnego.

Obóz

Obóz koncentracyjny został zlokalizowany we wsi Talerhof na południe od Grazu. Pierwsi internowani trafili tam 4 września 1914 roku. W przeciągu kilku tygodni do obozu trafiło 6 tysięcy osób. Byli to Polacy, Żydzi, Rosjanie, jednak większość osadzonych stanowili Rusini, których było około 30 procent. Wcześniej osadzeni przez długi czas podróżowali w bydlęcych wagonach z różnych punktów zbornych. Trasa do obozu nie należała do najprzyjemniejszych. Jak wspomina jeden z aresztowanych, autor "Dziennik Łemka z Talerhofu", Teofil Kuryłło, wówczas student prawa, a później doktor nauk prawnych:

"Prawie na każdej stacji spotkaliśmy miejscową ludność, która klnie nas. Pewna stara kobieta, która trzyma modlitewnik i różaniec powiedziała do swojej sąsiadki: Słuchaj Maryś, jestem taka delikatna, że kury nie zabiję, ale tego tu popa w pociągu to ciełabym na kawałki".

Głód i deszcz

Pierwsze dni spędzili pod gołym niebem śpiąc na ziemi. Dopiero później dowieziono ogromne, kilkusetosobowe namioty, w których więźniowie spali na słomie. Więźniowie wspominali, że "transport rozdzielali do polowych namiotów, gdzie na środku stało kilka snopów słomy. Spać można tylko na siedząco, opierając się plecami o snopy słomy. Niektórzy z nas, bardzo zmęczeni, zasypiają w tak niewygodnym położeniu".  

Ksiądz Senik, poseł Sejmu Galicyjskiego, składa do władz obozu liczne skargi. "Z powodu głodu i niehigienicznych warunków życia w obozie przez dwa tygodnie już 9 osób zmarło " - pisze w nich. Przez kilka dni od przybycia do obozu więźniowie nie dostają żadnego jedzenia. Dopiero po badaniach lekarskich otrzymują kawę i kawałek chleba. Takie kolacje stały się normą. Teofil Kuryłło wspomina, że kawa była podstawowym produktem, który otrzymywali. Jednak i ona skończyła się po kilku tygodniach. "Dostaliśmy coś, co przypomina kawę. Są to właściwie spalone i zmielone różne ziarna" - notuje w listopadzie.

Ksiądz Bereziński wspominał, że przez tydzień nie dostawali jedzenia, a ci, którzy posiadali pieniądze nie mogli ich wydać w obozowym sklepiku. Kiedy w końcu dostali jedzenie, okazało się ono niezdatne do spożycia. "W poniedziałek wieczorem dostaliśmy jakąś breję, która miała być zupą. Nie nadawała się do jedzenia. Począwszy od 22 września do końca miesiąca, zmarło z wyczerpania ponad 20 osób."

Na domiar złego namioty przeciekały. Kiedy zaczęła się jesień, a z nią przyszły deszcze, więźniom przyszło spać na mieszance błota i słomy. Na pierwsze baraki przyszło im czekać do przełomu października i listopada, kiedy już dawno ziemia była skuta lodem i padał śnieg. Nie trzeba było długo czekać, aż śmierć zacznie zbierać żniwo. Zwłaszcza, że wszędzie panoszyły się wszy.

"Głównym nieszczęściem internowanych były owady. Żyjące tutaj wszy zwane były stryjskimi. Były ich niesamowite tłumy, a ich zwalczanie stało się główną treścią naszego więziennego życia" - pisał kolejny osadzony, Grzegorz Makar.

Śmiertelne żniwo

"Śmierć w obozie w Talerhofie rzadko była naturalna. Zabijali strażnicy, choroby zakaźne. Wrodzy byli nawet niemieccy (tu w znaczeniu: austriaccy - przyp. SZ) lekarze" - dodawał w swoich wspomnieniach kolejny osadzony, Bazyli Wawryk.

Strażnicy często stosowali karę zwaną "anbinden", która polegała na powieszeniu skazańca za ręce, tak aby nie mógł dotknąć ziemi. Właściwie można było zawisnąć na słupie za wszystko, co tylko nie spodobało się strażnikowi. Byli oni panami życia. Dr Kuryłło pisał w dzienniku, że na przekłucie bagnetem można było zasłużyć nawet złym spojrzeniem. Zwłaszcza jeśli nie przykładało się do pracy, do której wykorzystywani byli więźniowie. Władze odstępowały od nakazu pracy jedynie w dni świąteczne.

Więźniowie wszystko musieli robić na rozkaz: chodzić do toalety, kąpać się, jeść, kłaść się spać. Na wizytę w "toalecie", która była tak naprawdę drągiem powieszonym nad dziurą kloaczną mieli jedynie 2-3 minuty czasu. "Jeden staruszek nie zdążył podciągnąć spodni na czas, żołnierze wepchnęli go do gnojownika i byli bardzo zadowoleni ze swego żartu. Był prawie cały ubrudzony stolcem. Ledwie udało się nam wyciągnąć go z tej dziury" - pisze dr Kuryłło.

Wpisy w jego pamiętniku często odnotowują śmierć jego znajomych i przyjaciół:

"30 września. Środa. (...) Zmarł dziekan o. Kusznir"

"15 października. Czwartek. (...) Zmarł o. Dudkiewicz, profesor prawa kanonicznego"

"19 listopada. Pogrzeb księdza, o Sandrowskiego. (...)"

"24 listopada. (...) Pogrzeb Mikołaja Kobyłki"

Podobnych wpisów jest kilkadziesiąt. Jeszcze więcej jest takich, które są całkowicie bezosobowe: "Pogrzeb Żyda", "Pochowali dziś dwóch księży i studenta wiedeńskiego uniwersytetu". Największe żniwo zebrała epidemia tyfusu, która wybuchła w listopadzie 1914 roku i trwała do marca następnego. Wówczas z około 6000 więźniów przebywających w obozie zmarło 1350 osób.

Zakupy i handel

W obozie był sklep. Można było w nim kupić produkty spożywcze, środki higieny i tytoń. Oczywiście ceny były kilka razy wyższe niż poza drutami obozu. O pieniądze również było trudno. Choć tutaj z pomocą przyszła cesarsko-królewska biurokracja i choć zakrawa to na żart, to w chwili, kiedy urzędnicy znaleźli aktualne miejsce pobytu, emeryci, nauczyciele szkół państwowych i księża dostali zaległe wypłaty i emerytury!

Pomagali również łemkowscy emigranci ze Stanów Zjednoczonych. Dowiedziawszy się o doli swych pobratymców przesłali niemałe sumy pieniędzy. W pamiętniku dr Kuryłły pod datą 7 kwietnia 1915 roku znajdujemy wpis:

"Wczoraj o. Obuszkiewicz z Olyphant, PA. w USA, przysłał 300 koron na ręce Michała Dubyka - do podzielenia między potrzebujących Łemków. Amerykańscy emigranci z wsi Łosie na ręce Andrzeja Kareła (prawnika - przyp. SZ) 250 koron do podziału między Łosian. Na ręce Kuziaka z Boguszy przyszło 300 koron dla Łemków".

Jednak grupa osób, do której trafiały pieniądze, była zbyt duża by móc zapewnić wszystkim posiłki dające szanse przeżycia. Szybko rozrósł się czarny rynek, który był przez długi czas tolerowany przez władze. Z czasem prócz jedzenia najważniejszym towarem stały się gazety i tytoń. "Jeden student sprzedaje tytoń i bibułę. Za jedną bierze 6 halerzy. Paczkę tytoniu, która kosztowała 13 halerzy sprzedaje za koronę i 60 halerzy" - narzeka dr Kuryłło.

Jednak tylko tym sposobem udawało się zdobyć jedzenie i niezbędne lekarstwa, bo jak wspominali osadzeni "na czterech przypadał mały chlebek", a "lekarze na wszystko dawali jeden lek".

Zostały tylko krzyże pod sosnami

Sytuacja zmieniała się jedynie w czasie inspekcji. Aresztanci wspominają austriackiego generała, który mówił po polsku i dzięki któremu udało im się zorganizować sienniki i piece do baraków, bo przez większą część zimy spali na słomie rzuconej na zmarzniętą ziemię. Zmieniło się też na krótki czas jedzenie.

Niektórzy z bezpodstawnie aresztowanych zostali wypuszczeni bez sądu, podobnie, jak bez sądu wcześniej zostali osadzeni w obozie. Inni zostali powołani do austro-węgierskiego wojska i wysłani na front włoski. Tam też trafił autor "Dziennika", który opuścił obóz po 11 miesiącach, 20 sierpnia 1915 roku.

Przez półtora roku przez obóz przewinęło się około 10 tysięcy więźniów (są to dane austriackie, które wydają się najbardziej prawdopodobne; niektóre źródła podają liczbę nawet 20 tys. osadzonych, co wydaje się być przesadą). Większość z nich spędziła tam bardzo krótki czas - po szybkim śledztwie byli zwalniani, albo wysyłani na front. Ponad 7 tysięcy ludzi spędziło tam rok i więcej. Z tego około 2,5 -3 tys. stanowili Rusini. Na liście sporządzonej przez o. Władysława Kuryłłę znalazło się 1915 łemkowskich nazwisk z 153 wsi. Do tego należy doliczyć mieszkańców obu Rusi: Priaszowskiej i Zakarpackiej.

Obóz został zamknięty dekretem cesarza Karola I w 1917 roku. Po wojnie pamięć o nim stała się punktem skupiającym stronników niepodległości i odrębności Rusinów Karpackich. W Lwowie działał Centralny Komitet Thalerhowski, który zbierał dokumenty, relacje i który kultywował pamięć po zmarłych i pomordowanych. Po wojnie wydano cztery Almanachy Thalerhowskie, które są dziś jednym z nielicznych świadectw o historii obozu.

Wśród Łemków historia obozu ma szczególne znaczenie, gdyż po nieudanej próbie uzyskania niepodległości w 1918 roku stała się ona symbolem oporu wobec prób ukrainizacji narodu. W okresie dwudziestolecia międzywojennego w wielu miejscowościach na Łemkowynie postawiono Krzyże Talerhowskie. Można je oglądać na przykład w Bartnem, a także w wielu innych miejscowościach Beskidów.

Dziś na terenie obozu znajduje się lotnisko Graz-Talerhof. Niedaleko niego, wśród sosen, stoi niewielka kapliczka, rotunda, upamiętniająca tysiące ofiar pierwszego obozu koncentracyjnego w Europie.

Źródła:

"Лемкiвскiй рiчник 2004"
T. Kuryłło, "Дневник Лемка з Талергофу"
Tadeusz Olszański, ''I Wojna Światowa w Karpatach''; Warszawa 1985

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy