Tatuażysta z Auschwitz. Miłość silniejsza niż zagłada

Lale - tytułowy "Tatuażysta z Auschwitz" - w towarzystwie żony Gity / fot: Wyd. Marginesy /materiały prasowe
Reklama

Poznali się w lipcu 1942 roku w Birkenau. On wytatuował jej na przedramieniu ciąg pięciu cyfr i obiecał sobie, że ożeni się z tą piękną dziewczyną o przerażonych oczach. Byli razem sześćdziesiąt lat.

On miał 26 lat. Nazywał się Ludwig Eisenberg, ale mówiono na niego Lale. Ona miała dziewięć lat mniej. Urodziła się jako Gisela Fuhrmannova, chociaż dla bliskich zawsze była Gitą.

Podpadli Niemcom tym, że byli słowackimi Żydami. To wystarczyło, by wiosną 1942 roku przewieźć ich w bydlęcych wagonach do obozu zagłady w Auschwitz. Przypadek zadecydował o tym, że Lale niedługo po przyjeździe zaczął tatuować więźniom odbierające resztki człowieczeństwa numery.

W lipcu 1942 roku - przeniesiona z Auschwitz do Birkenau - Gita podeszła do jego stanowiska. Lale zazwyczaj nie podnosił wzroku, kiedy tatuował. Tak było bezpieczniej. Tym razem zrobił wyjątek. I nic już nie było jak dawniej.  

Reklama

"Wytatuowałem jej na przedramieniu numer. Ona wyryła mi swój w moim sercu" - wspominał po latach. A na wspomnienia zbierał się długo. Historię swoją i Gity opowiedział nowozelandzkiej scenarzystce Heather Morris dopiero po śmierci żony, która odeszła w październiku 2003 roku.

Lale przeżył ją o trzy lata i cztery tygodnie.

Dariusz Jaroń, Interia: Przez ponad 50 lat Lale nie mówił, czym się zajmował w obozie. Dlaczego tatuowanie więźniów było dla niego tematem tabu?

Heather Morris: - Rzeczywiście to była tajemnica, ale dla reszty świata. Rodzina, przyjaciele, społeczność żydowska w Melbourne i Sydney wiedziała, co robił. Akceptowali to.

Czego się obawiał?

- Popularności. Bał się, że jeśli zyska rozgłos, ktoś posądzi go o kolaborację z Niemcami. Nie chciał na to pozwolić, dopóki żyła Gita. Chciał ją chronić. Nigdy nie uważał się za kolaboranta nazistów. Robił to, co robił, żeby przeżyć. Opisuję w książce historię dziewczyny, która postąpiła podobnie, a spotkała ją po wojnie surowa kara.

Cilka, piękna młoda dziewczyna, wpadła w oko kierownikowi obozu męskiego w Birkenau. Mogła zostać jego kochanką albo zginąć.

- Po wojnie oskarżono ją o kolaborację. Posłano ją na 15 lat do Gułagu. Lale miał to ryzyko gdzieś w głowie, nie zamierzał go podejmować.

Kiedy w 2003 roku zmarła Gita, Lale nie miał już nic do stracenia. Postanowił się przed tobą otworzyć. Jak do tego doszło?

- Byłam jednego dnia na kawie ze znajomą. Jest Żydówką. Zna Gary’ego, syna Lalego i Gity. Ojciec polecił mu znalezienie kogoś, komu będzie mógł opowiedzieć swoją historię. Wiedziała tylko, że był tatuażystą w Auschwitz. Nic poza tym. Zadzwoniła do mnie, bo pisałam scenariusze. Gary znał kilku dziennikarzy, ale wszyscy byli Żydami. Lale nie chciał z nimi rozmawiać.

Dlaczego nie? Przecież sam był Żydem.

- Nie chciał rozmawiać z kimś, kogo rodzina została skrzywdzona przez Holokaust. Ktoś taki mógłby zabarwić jego historię własnymi doświadczeniami. Szukał osoby bez tego bagażu, chciał - tylko i aż - opowiedzieć o życiu swoim i Gity. Jakiś czas temu byłam na spotkaniu autorskim w Melbourne. Pełna sala, 450 osób, społeczność żydowska. W pewnym momencie jeden mężczyzna wstał, wskazał na mnie palcem i krzyknął: "On powinien opowiedzieć tę historię Żydowi, a nie tobie!". Zanim zdążyłam zareagować kilkanaście osób stanęło w mojej obronie, mówiąc, że Lale dobrze zrobił, nie powierzając swoich losów innemu Żydowi.

Lale, rocznik 1916, był w podeszłym wieku, kiedy się poznaliście. Najbardziej zależało mu na czasie?

- Kiedy go spotkałam, był w żałobie po śmierci Gity. Chciał do niej jak najszybciej dołączyć. Chciał umrzeć. Powiedział o tym synowi: "Przygotuj się, dołączę wkrótce do twojej matki, nie chcę tu być sam ani chwili dłużej". Na początku siadałam obok niego i słuchałam. Nie miałam dyktafonu, nie robiłam na bieżąco notatek. Wiedziałam, że miałam przed sobą człowieka z niesamowitą historią, ale on tylko zasypywał mnie faktami, nie chciał dopuścić mnie do swoich emocji, prywatności.

Kiedy poznał cię na tyle i zaufał, żeby mówić prosto z serca?

- Bałam się, że nic z tego nie będzie, ale decydujący głos miały... jego psy.

Psy?

- Tak. Podczas naszych spotkań przynosiły mu piłeczkę, on ją rzucał, a te znów wracały. Po 3-4 miesiącach jeden z psów podszedł do niego z piłeczką w pysku, ale nie chciał jej oddać Lalemu. Ile razy zbliżał rękę, pies warczał. Spróbowałam - oddał mi ją od razu. Lale zdziwiony spojrzał na mnie i powiedział: "Moje psy cię lubią, ja też cię lubię. Opowiem ci całą historię".

Jak długo wam to zajęło?

- Układaliśmy tę wyjątkowo emocjonalną układankę co najmniej przez rok. Kiedy wydawało mi się, że pewien etap mamy już gruntownie opracowany, wracał do niego po czasie, sięgając jeszcze głębiej do swoich niełatwych wspomnień. Bardzo wiele bólu sprawiało mu opowiadanie o likwidacji obozu cygańskiego. Każdego dnia był świadkiem eksterminacji tysięcy osób, ale zżył się z Cyganami. Mieszkali w jednym baraku, znał ich rodziny, zwyczaje, dzieci.

Jest taka scena w książce, kiedy mówi im: "Widząc was na ulicy poza obozem, pewnie przeszedłbym na drugą stronę ulicy. My też - odpowiadają". W miejscu okradzionym z człowieczeństwa można wygrać ze stereotypem...

- Otóż to! Był do Cyganów uprzedzony, a potem się z nimi zżył, szczególnie z jedną starszą kobietą, która przypominała mu matkę. Wspominał o nich zdawkowo przez blisko rok, aż się przełamał i opowiedział o nocy, gdy zabrali ich na śmierć. Słyszał krzyki, płacz. Niemcy wymordowali wtedy 4500 osób. Dzień wcześniej bawił się z ich dziećmi, rozmawiał z nimi. To doświadczenie nim wstrząsnęło. Mimo okrucieństwa, jakie obserwował na co dzień, tej nocy nie potrafił wymazać z pamięci.

Lale trafił do Auschwitz 23 kwietnia 1942 roku i został w nim do ucieczki Niemców z obozu. Jak udało mi się tak długo przeżyć?

- Szczęście, szczęście i jeszcze raz szczęście! Wciąż to powtarzał. Każdy ocalały z Holokaustu, z którym rozmawiałam, mówił wyłącznie o szczęściu.

Nie każdy zostawał tatuażystą i miał pracę, która pozwalała, przynajmniej teoretycznie, dłużej żyć.

- W przypadku Lalego dołożyłabym do tego jego osobowość. Był znakomitym obserwatorem, oportunistą, celnie - również przed i po zakończeniu wojny - oceniał ryzyko. Spieraliśmy się zresztą o to. Mówił, że nie podejmował w obozie ryzyka, a ja, że ryzykował życiem swoim i Gity, przemycając żywność i lekarstwa w zamian za kosztowności. Odpowiadał wtedy, że w pewnych sytuacjach człowiek nie ma wyjścia, musi ryzykować.

Próbuję sobie wyobrazić, jak można zarządzać swoimi decyzjami, kiedy wokół panuje losowość życia i śmierci. Niemcy w każdej chwili mogli kogoś wyrwać z tłumu i rozstrzelać, chociażby po to, żeby postraszyć innych więźniów.

- Widmo śmierci unosiło się nad obozem cały czas. To była codzienność, w której trzeba było spróbować się odnaleźć i przy dużej dozie szczęścia funkcjonować. Lale, tak mówił, ryzykował tyle, ile uważał za słuszne i konieczne, żeby przeżyć. Mam wrażenie, że kierowała nim prosta kalkulacja: pomogę ci teraz, bo mam taką możliwość, liczę na to, że w przyszłości ty mi pomożesz. To się sprawdziło. Jakub, wielki zapaśnik, którego Lale nakarmił, gdy ten przybył do obozu, ocalił mu życie. Z racji swojej siły, Niemcy przydzielili go do torturowania więźniów. Esesmani chcieli, żeby pobił Lalego na śmierć. Nie zrobił tego. Pomogła mu również Cilka, bo on wcześniej pomógł jej. Rozmawialiśmy o szczęściu... Jak inaczej nazwać to, że współwięźniowie ocalili chorego na tyfus Lalego?

Wielu ludzi było w takim stanie. Chorych zazwyczaj pozostawiano na pewną śmierć.

- Ocal jedno życie, ocal całą ludzkość... Łut szczęścia, nic więcej. Miał również szczęście do ludzi spoza obozu. Wiktor i Jurek - miejscowi Polacy - przychodzili do obozu do pracy. Zagadnął ich, bo chciał zdobyć coś do jedzenia. Tak zaczęli wymieniać żywność i lekarstwa za kosztowności wyniesione z sortowni przez Gitę i inne kobiety. Ci robotnicy nie musieli tego robić, bo sami mogli trafić do obozu. Lale miał w sobie jakiś urok, charyzmę. Potrafił zjednywać sobie ludzi. Był duszą towarzystwa.

Ta umiejętność pozwoliła mu nawiązać dość bliską relację z Baretzkim, esesmanem nadzorującym tatuowanie więźniów. Nie zbyt bliską?

- Baretzki był prostym niewykształconym mężczyzną, jedyne co miał, to mundur SS. Lale czytał z niego jak z otwartej księgi, wiedział o czym myśli, zanim to powiedział. A mówił mu całkiem sporo. Zwierzał się, prosił o rady. Imponował Baretzkiemu, bo skoro potrafił poderwać dziewczynę w obozie, to znaczy, że znał się na kobietach. Lale mówił mu to, co chciał usłyszeć, bo dawał mu dostęp do Gity. Operował na cienkiej linii, ocierając się o zbytnią poufałość, ale był na tyle bystry, że manipulował nim, nie przekraczając jej.

Pytam w kontekście wspomnianych obaw Lalego o oskarżenia o kolaborację z Niemcami. Jak to było odbierane w obozie, przecież miał inny status niż przeciętni więźniowie?

- Nie miał z tego tytułu żadnych problemów. Nikt go o nic nie podejrzewał.

To dlatego, że im pomagał?

- Tak.

Miał większe racje żywnościowe, załatwiał dodatkowe jedzenie spoza obozu, a potem dzielił się nim z innymi więźniami.

- Zawsze jadł tylko tyle, ile potrzebował, resztę rozdawał. Szczególnie, kiedy do jego baraku zakwaterowano Cyganów. Krzyk dzieci, które nie mogły z głodu spać, rozrywał go na kawałki. Ale fakt, był uprzywilejowanym więźniem, nie ma co do tego wątpliwości. W pewnym sensie Gita również żyła na innych prawach.

To przez znajomość z Cilką?

- Nikt nie mógł jej tknąć, była chroniona przez Schwarzhubera. Dotyczyło to innych kobiet na bloku, kapo, do pewnego stopnia też esesmanów. Jej przyjaciółki też na tym korzystały, w zimie dostawały cieplejsze płaszcze. Wciąż mieszkały w baraku, pracowały, ale były inaczej traktowane. Miały lżej, ale co nie znaczy, że łatwo. Na rękach jednej z nich umarły w Auschwitz dwie siostry. 

Często w ramach dyskusji o Holokauście pada pytanie: "Dlaczego Bóg na to pozwolił?". Gita i Lale pozostali osobami wierzącymi?

- Lale stracił wiarę w swoją religię, Gita nie. Nie było między nimi o to kłótni. Powiedział jej: praktykuj, wychowaj nasze dziecko w wierze, a ja będę robił to, czego oczekuje się od męża. Do końca życia chodziła do synagogi na modlitwę, nie towarzyszył jej. Wierzył, że ludzkość się ocknie. Zagłada odebrała mu wszystkich członków rodziny poza siostrą, odebrała mu wiarę w Boga, ale nie w człowieczeństwo.

Lata spędzone w obozie zmieniły ich spojrzenie na życie?

- Chcieli żyć jego pełnią. Uważali, że są to dłużni wszystkim tym, którzy nie przeżyli wojny. Wyjechali ze Słowacji do Australii z niczym, mieli biznes, ale on upadł. Potem nie wyszedł im kolejny. Jednego dnia Gary wrócił do domu i zobaczył, że ktoś odjeżdża z podjazdu ich nowym samochodem. Okazało się, że stracili też dom. Wchodzi do kuchni, a mama, pakując rzeczy, śpiewa wesołą piosenkę. Przetrwali obóz. Wiedzieli, że nie mają nic cenniejszego niż życie.

Po obozie zostały im numery. Zachowali je do końca życia?

- Lale tak. Gita obudziła się któregoś poranka, a miała już 68 lat, i powiedział do Lalego: "Muszę się tego pozbyć! Nie wytrzymam dnia dłużej z tym numerem". Zapisał ją na zabieg w klinice. Nie potrafił powiedzieć, co się stało, że postanowiła go właśnie wtedy usunąć.

To Lale wytatuował jej numer 34902.

- Kiedy to robił, nigdy nie patrzył w oczy. Nie podnosił wzroku. Miał tylko numer, który musiał nanieść na ich skórę. Byli dla niego żywymi numerami. Gita pracowała w administracji. Miała wgląd w akta wszystkich zamordowanych ludzi. Mieli imiona, nazwiska, adresy. Byli ludźmi - ze swoimi życiorysami i śmiercią w obozie. Inaczej to odbierała, mocniej. Nie rozmawiali o tym.

Z jakiegoś powodu spojrzał w jej oczy, tak to się zaczęło...

- Tak, wtedy popatrzył w górę.

Tylko wtedy?

- Na pewno nie, ale unikał kontaktu wzrokowego, nie chciał wiedzieć, kogo tatuuje. Pozostawienie w pamięci wyłącznie numeru było bezpieczne. Była inna kobieta, której spojrzał w oczy. Lotte Weiss, książkowa Dana, ma 94 lata i mieszka w Sydney. W każdą niedzielę chodzi do tamtejszego Muzeum Żydowskiego i opowiada o doświadczeniach wojny. Numer na jej ramieniu jest ogromny. Wielkie cyfry. Pochodzili z jednego miasteczka. Zapytała: "Lale, to ty?". Uniósł wzrok i zaczął zadawać pytania. O rodziców, rodzeństwo, bliskich... Chwilę rozmawiali, dlatego jej tatuaż jest większy. Ile razy spotykali się potem w Australii podchodził do niej, schylał pokornie, a ona dawała mu kuksańca.

Powiedziała mu wtedy w obozie, co się stało z jego rodzicami?

- Jozef i Serena trafili do Auschwitz w marcu 1942 roku, kiedy Lale był jeszcze w Pradze. Zostali zamordowani zaraz po przybyciu. Odkryto to dopiero po jego śmierci. Nie wiedział też, co się stało z jego bratem, szwagierką i ich dziećmi. Zagładę przeżył tylko on i siostra.

Mam wrażenie, że historie takie jak Lalego i Gity mogą więcej mówić o Holokauście niż operowanie przytłaczającymi liczbami ofiar. A przynajmniej - na dłużej pozostaną w sercu czytelnika.

- Cyfry nie mają osobistego wydźwięku. Z tego samego założenia wychodził Lale. Chociaż kiedyś jeden recenzent, nauczyciel z Muzeum Holokaustu, zarzucił mi brak odpowiedniej dawki horroru w książce.

Zagłada sama w sobie jest horrorem.

- Dlatego nie ma potrzeby dodawać jej tragizmu. "Tatuażysta z Auschwitz" to historia jednostek z Holokaustem w tle.

Spotkałaś się z bardziej niezwykłą historią miłosną?

- Romeo i Julia wypadają przy nich blado. Nawet nie chodzi o to, gdzie się poznali i zakochali, ale o to, że ich miłość przetrwała tak wiele lat. Do końca byli w siebie zapatrzeni, na spacerach trzymali się za ręce, siadywali obok siebie. Niezwykle rzadka więź.

Lale marzył, żeby jego opowieść trafiła na ekrany kin. Twierdził, że urodą Gicie dorównuje jedynie Natalie Portman. A kogo widział w swojej roli?

- Najpierw mówił: "Brad Pitt. Przystojny facet, też byłem przystojny!". Chodziliśmy do kina, chciał, żebym znalazła mu kogoś, kto może go zagrać. Głównie wybrzydzał, aż na ekranie pojawił się Ryan Gosling. Zdjął koszulkę, wypiął tors, a Lale wstał na równe nogi i wrzasnął: "To on! On powinien mnie zagrać!". Miał 88 lat. Humor nigdy go nie opuścił.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Heather Morris, "Tatuażysta z Auschwitz". Wydawnictwo Marginesy, data premiery: 18.04.2018.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy