Tchórzliwy jak Orzeł. Wstydliwa historia polskiego okrętu podwodnego we wrześniu 1939 roku
To jedna z najbardziej kompromitujących kart wojny obronnej 1939 roku. Już w pierwszych dniach września dowódca okrętu podwodnego ORP Orzeł oznajmił, że z powodu nagłej choroby potrzebuje opieki lekarskiej. Zamiast do walki z Niemcami, ruszył do estońskiego Tallina. W międzyczasie komandor podporucznik Henryk Kłoczkowski łamał rozkazy i ignorował polecenia. Unikał konfrontacji z wrogiem, a do tego – według załogi – symulował…
Zwodowany 15 stycznia 1938 roku ORP Orzeł był dumą polskiej marynarki. 84-metrowy okręt, zdolny zanurzać się 100 metrów w głąb morza, sfinansowano częściowo ze zbiórki publicznej prowadzonej przez popularną w dwudziestoleciu międzywojennym Ligę Morską i Kolonialną. 2 lutego 1939 roku okręt oficjalnie został włączony w skład Marynarki Wojennej.
Nikt nie protestował, gdy dowództwo jednostki powierzono jednemu z najzdolniejszych wówczas polskich podwodniaków - komandorowi podporucznikowi Henrykowi Kłoczkowskiemu. Miał świetną opinię, choć ciągnął się też za nim wstydliwy epizod z pobytu w Holandii. Tam rzekomo wdał się w romans z prostytutką.
Przed zbliżającą się wojną nikt już jednak nie zwracał uwagi na takie drobiazgi. Komandor Eugeniusz Pławski, który w latach 1932-1936 dowodził Dywizjonem Okrętów Podwodnych, tak wspominał Kłoczkowskiego:
"Był zdolny i dosłownie zakochany w okrętach podwodnych, torpedach elektryczności (...). Nigdy nie zawiodłem się na tym człowieku, który miał również zdolności wynalazcze i organizacyjne".
Wydawało się więc, że odpowiedni człowiek znalazł się na odpowiednim miejscu.
Dziurawy "Worek"
We wrześniu 1939 roku Polska dysponowała pięcioma okrętami podwodnymi. W ramach planu "Worek" każda z nich miała patrolować wyznaczony obszar. W przypadku Orła był to rejon wewnętrzny Zatoki Gdańskiej. Miał chronić porty w Gdyni i na Helu na wypadek zbliżenia się dużych okrętów Kriegsmarine. Wody, w których miał operować Orzeł, były płytkie, jednak w miarę bezpieczne, gdyż znajdowały się w zasięgu artylerii nadbrzeżnej z Półwyspu Helskiego i Oksywia.
W praktyce już na starcie zaczęło się "źle". 1 września 1939 roku Orzeł wyszedł w morze spóźniony. Wszystko dlatego, że dowódca wypuścił część załogi do domów na Oksywiu. Ostatecznie okręt odcumował godzinę po innych. Nie była to jednak bezpośrednio wina Kłoczkowskiego, a dowództwa marynarki, które do ostatniej chwili zwlekało z wydaniem rozkazu wyjścia w morze (w efekcie wybuch wojny zastał polskich podwodniaków w portach). Na całe szczęście Niemcy nie wykorzystali tej szansy, głównie ze względu na złe warunki pogodowe.
To był jednak dopiero przedsmak katastrofy. Okazało się, że plan "Worek" jest pełen taktycznych dziur. Polskie okręty podwodne ustawiono zbyt blisko brzegu i na małym obszarze. Niemcy bardzo szybko w płytkich wodach Zatoki Gdańskiej zlokalizowali nasze jednostki i wzięli je na celownik. W praktyce znalazły się pod ciągłymi atakami nieprzyjaciela z wody i powietrza. Nie były w stanie realizować zadań i nie stanowiły zagrożenia dla wroga.
Życie codzienne na atomowym okręcie podwodnym
Ze względu na długi okres, w jakim okręt może przebywać na misji, postarano się, żeby załodze zapewnić miejsce do odpoczynku i rekreacji, jakie tylko można wcisnąć na okręt podwodny. Dlatego przez 90 dni rejsu bojowego załoga może korzystać z obszernej siłowni, sporej stołówki i drewnianej sauny! Tak Rosjanie nie wyobrażają sobie okrętu bez sauny i jeśli tylko jest taka możliwość, to pojawia się ona na pokładzie. Tak jest od czasów carskich. Nie chodzi tutaj o jakiś niewyobrażalny luksus, a o zwykłą higienę i relaks. Życie na okręcie podwodnym to nie przelewki. Nie tylko męczy fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Dlatego chwile odpoczynku są niezwykle ważne.
Orzeł niewaleczny
ORP Orzeł od początku wykazywał największe spośród wszystkich problemy z łącznością. Pierwszy dzień wojny przeczekał ukryty w głębinach w obawie przed niemieckimi samolotami. Z rzadka wynurzał się do głębokości peryskopowej, pozwalającej na obserwację.
2 września został zlokalizowany przez Niemców. Samoloty wroga zrzuciły na niego bomby. Jednostka ratowała się zanurzeniem. Wczesnym popołudniem ORP Orzeł dostał rozkaz ataku na pancernik Schleswig-Holstein. Miał podpłynąć pod gdański port i zaatakować nieprzyjaciela torpedami, gdy tylko wyjdzie w morze.
Komandor podporucznik Kłoczkowski nie wykonał jednak tego rozkazu. W rozmowie ze swoimi oficerami argumentował, że dyspozycje są dla niego niezrozumiałe, a wody Zatoki Gdańskiej zbyt płytkie (na jego obronę należy zaznaczyć, że wbrew zdobytym przez dowództwo informacjom, pancernik wcale nie wypłynął z portu).
Od tego momentu z dowodzącym Orłem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ponoć, nie owijając w bawełnę, tłumaczył swoim podwładnym, że dalsza walka nie ma sensu. Miał przy tym zacząć zachowywać się nieodpowiedzialnie. Gdy w Zatoce Gdańskiej Orzeł spotkał się z ORP Wilk, Kłoczkowski zamiast krótkiej wymiany zdań z dowódcą tamtej jednostki, zagadywał go i przeciągał rozmowę, akcentując bezsens dalszego oporu. Według relacji komandora podporucznika Bronisława Krawczyka Kłoczkowski był dotknięty "ohydnym strachem".
D-Day. Lądowanie w Normandii
Podczas operacji „Neptun” składającej się z dwóch faz i kilku wydzielonych mniejszych działań, zrzucono blisko 24 tysiące spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej, a także wysadzono na brzeg około 133 tysięcy żołnierzy piechoty i sił specjalnych. W sumie podczas pierwszego dnia inwazji przerzucono około 156 tysięcy alianckich żołnierzy. W operacji brało udział także około 11 tysięcy samolotów. W tym myśliwce polskiego 131 Skrzydła Myśliwskiego, dowodzonego przez W/Cdr Stefana Janusa oraz 133 Skrzydła Myśliwskiego, którym dowodził W/Cdr Stanisław Skalski. 305 dywizjon bombowy bezpośrednio wspierał lądujące oddziały, a 304 dywizjon obrony wybrzeża i 307 dywizjon myśliwski nocny operowały nad Zatoką Biskajską, prowadząc patrole przeciw niemieckiej żegludze. W noc przed dniem D załogi 300 dywizjonu bombowego bombardowały niemieckie węzły komunikacyjne na zapleczu frontu.
Niesubordynowany kapitan
3 września okręt przeczekał cały dzień w głębinach w pobliżu Jastarni. Mimo że nie była atakowana, nie wychodziła na głębokość peryskopową. Dowódca oznajmił załodze, iż Orzeł (wbrew rozkazom) zmienia obszar działania i kieruje się w rejon Gotlandii, ponieważ wody Zatoki Gdańskiej są zbyt płytkie, poza tym nie ma możliwości działania. Krótko mówiąc: podjął decyzję o dezercji.
O zmianie sektora nie poinformował przełożonych. Ci sądzili, że Orzeł nadal jest w Zatoce Gdańskiej. Niedługo później wyznaczono mu nowy obszar działania (w rejonie Piławy, obecnie Bałtijska w Obwodzie Kaliningradzkim), ale Kłoczkowski nie zastosował się do polecenia. Kazał zapisać, że rozkaz wysłany drogą radiową był nieczytelny.
W międzyczasie okręt został obrzucony bombami głębinowymi przez Niemców. Mimo dużej intensywności ataku (na Orła zrzucono 10 bomb) na szczęście obyło się bez większych strat. Atak, choć bez konsekwencji, usztywnił Kłoczkowskiego jeszcze bardziej.
Ekstrawaganckie zachowania dowódcy raziły marynarzy. Publicznie, przy załodze, podważał decyzje i kpił z przełożonych. Ostentacyjnie palił papierosy podczas zanurzenia okrętu, co psuło jakość powietrza wewnątrz. Zdarzało mu się też przesiadywać w tzw. kiosku, co było skrajnie nieodpowiedzialne - w razie, gdyby musieli się zanurzyć w sytuacji ataku nieprzyjaciela.
Niedyspozycja dowódcy
Na domiar złego Kłoczkowski zaczął narzekać na dolegliwości żołądkowe. Sanitariusz z Orła nie był w stanie określić, co konkretnie dolega dowódcy. Kłoczkowski oficjalnie przestał jeść, żywił się tylko sucharami i herbatą. Oficjalnie - gdyż niektórzy z oficerów zauważyli, że członkowie załogi potajemnie przynosili mu do kajuty posiłki.
W każdym razie stan zdrowia dowódcy pogorszył się na tyle, że zataczał się i bełkotał, a później przestał wychodzić z kajuty. 10 września o sytuacji poinformowano przełożonych. Komandor porucznik Aleksander Mohuczy po konsultacji z kontradmirałem Józefem Unrugiem podjął decyzję o wymianie dowodzącego. Nakazał Orłowi udać się do któregoś z neutralnych portów szwedzkich lub fińskich bądź dyskretnie podpłynąć na Hel. Odpowiedź nie nadeszła.
Chory Kłoczkowski przez dwa dni rozważał polecenie. Ostatecznie postanowił się do niego nie zastosować. Zamiast Szwecji czy Helu nakazał, by płynąć do estońskiego Tallina. Twierdził, że ma tam znajomości z kurtuazyjnych wizyt i że mógłby tam otrzymać opiekę lekarską.
Operacja "Neptune" - desant w Normandii
Podczas operacji „Neptun” składającej się z dwóch faz i kilku wydzielonych mniejszych działań, zrzucono blisko 24 tysiące spadochroniarzy i żołnierzy piechoty szybowcowej, a także wysadzono na brzeg około 133 tysięcy żołnierzy piechoty i sił specjalnych. W sumie podczas pierwszego dnia inwazji przerzucono około 156 tysięcy alianckich żołnierzy. W operacji „Neptune” brało udział 1213 okrętów pod dowództwem adm. Ramsey’a, w tym pięć polskich: krążownik „Dragon”, niszczyciele „Błyskawica” i „Piorun” oraz niszczyciele eskortowe „Krakowiak” i „Ślązak”. Ponadto do Francji zmierzało 4126 okrętów desantowych różnych typów i 1600 statków transportowych, w tym 10 polskich: liniowce MS „Batory” i MS „Sobieski”, dostosowane do roli transportowca desantowego transportowały żołnierzy alianckich. Masowiec SS „Poznań” transportował broń i sprzęt, a SS „Kmicic”, SS „Kordecki”, SS „Chorzów”, SS „Narew”, SS „Wilno”, SS „Katowice” i SS „Kraków” transportowały w kolejnych dniach zaopatrzenie dla walczących stron do sztucznego portu Mulberry B przy plaży Gold w Arromanches gdzie jako falochron został użyty „Modlin”.
Estońskie ozdrowienie
Tak też się stało. Polski okręt 14 września wieczorem dotarła do Tallina. Niedługo później Kłoczkowskiego odwiedziono na ląd i trafił do szpitala. Według relacji marynarzy komandor podporucznik jakby nagle ozdrowiał i nabrał wigoru, a na ląd zabrał ze sobą dwie wypełnione walizki, maszynę do pisania i strzelbę. Nie było chyba czytelniejszego sygnału dla załogi, że wracać już nie zamierza.
Dla opuszczonych marynarzy los dowódcy przestał mieć znaczenie, kiedy nagle nastawienie Estończyków diametralnie się zmieniło. Uznali, że nie ma podstaw do goszczenia w porcie Polaków (zgłoszona konieczność naprawy sprężarki nie została uznana za wystarczający pretekst) i podjęli decyzję o internowaniu załogi.
Orzeł kontynuował swój szlak, już bez Kłoczkowskiego.
14 października 1939 roku mimo braku map oraz uzbrojenia dotarli do wybrzeży Szkocji, wcześniej uwalniając dwóch estońskich marynarzy, których obezwładniono podczas ucieczki. Estończyków, o których radio BBC donosiło, że zostali zamordowani przez Polaków, wysadzono w Szwecji. Każdy z nich dostał prowiant, butelkę wódki i po 50 dolarów na powrót do Estonii. "Pamiętajcie, że z zaświatów nie wypada powracać gorszą klasą niż pierwsza" - skomentował to dowodzący Orłem kpt. Grudziński.
Bez katyńskiej mogiły
A Kłoczkowski? Ponoć w tallińskim szpitalu bardzo szybko wyzdrowiał. Zabawił tam tylko 3 dni. W tym czasie załoga Orła sporządziła oświadczenie opisujące przebieg wydarzeń, zarzucając mu wprost tchórzostwo.
Pozbawiony dowództwa Kłoczkowski przez jakiś czas mieszkał w Tallinie. Gorączkowo starał się o pomoc w przedostaniu do Anglii, pisał listy wyjaśniające całą sprawę, jednak admirał Jerzy Świrski ignorował tę korespondencję. W 1940 roku, po zajęciu Estonii przez Sowietów, Kłoczkowski trafił do niewoli i tak jak inni polscy oficerowie został osadzony w obozie w Kozielsku. Nie skończył jednak jak tysiące innych oficerów - w mogile katańskiej z dziurą w potylicy.
Jak to się stało? Na to pytanie próbują odpowiedzieć historycy. Jak Kłoczkowski przeżył w sowieckiej niewoli? Są hipotezy, że mógł przejawiać komunistyczne sympatie, a przynajmniej udawać. Niektórzy badacze idą jeszcze dalej i uważają, że dowódca Orła mógł być radzieckim szpiegiem, pozyskanym wiele lat wcześniej po wstydliwym romansie z prostytutką w Holandii. Kompromaty mogły skłonić Kłoczkowskiego do współpracy. Jeśli przyjąć tę wersję, wybór portu w Estonii, blisko granicy z ZSRR nie wydaje się przypadkowy.
Na chininowym haju
Czy komandor był zdrajcą? Tego do dziś nie wiadomo, w każdym razie przed Polskim Sądem Morskim w Londynie stanął dopiero w 1942 roku, gdy dotarł na Zachód z armią gen. Andersa.
Wyrok, oparty na relacji załogi, został wydany po procesie, którego nie można uznać za uczciwy i bezstronny. Kłoczkowski i jego adwokat nie zostali dopuszczeni do akt sprawy, a tylko do aktu oskarżenia. Nie wezwano też tych osób, które jeszcze żyły. Sam Kłoczkowski próbował szukać pomocy i świadków wśród dawnych kolegów, ale jej nie uzyskał.
Przyznał przed sądem, że na objawy dezorientacji przyjmował chininę. Czy zaniemógł właśnie z powodu tej substancji, która pozwala opanować nerwy, ale jednocześnie pozbawia apetytu i prowadzi do kłopotów trawiennych, a przedawkowana wzmaga dezorientację i niepokój? Niewykluczone.
Ostatecznie 3 sierpnia 1942 roku za niedopełnienie obowiązku wierności żołnierskiej został zdegradowany do stopnia marynarza i wydalony z szeregów Marynarki Wojennej. Skazano go też na cztery lata więzienia, ale nie odbył nawet dnia wyroku. Choć proces z całą pewnością urągał "zasadom sztuki", to jednak Kłoczkowskiemu to sprzyjało. Skazano go za drobniejsze przewinienia, gdyby "wyciągnąć" te poważniejsze, groziłaby mu śmierć. Zgodnie z artykułem 57 przedwojennego kodeksu wojskowego "dezercję ze stanowiska w obliczu nieprzyjaciela lub z oblężonej twierdzy karze się śmiercią".
Zdrajca czy cynik?
Dowódca Orła do końca życia próbował walczyć o dobre imię. Po wojnie jeszcze raz przeanalizowano jego sprawę, podtrzymując pierwotny wyrok. Skompromitowany oficer osiadł w USA. Pracował w stoczni jako specjalista od okrętów podwodnych. Zmarł w 1962 roku.
Kim był komandor podporucznik Kłoczkowski: zdrajcą, tchórzem, człowiekiem o słabej psychice czy cynikiem, który chciał wykpić się od prawdziwej wojny? Analiz działań tej postaci będzie z pewnością jeszcze wiele.
Pewne jest, że w chwili próby nie zachował się zgodnie z żołnierskim etosem i obowiązkiem. Generalnie jednak sam wybór Kłoczkowskiego na dowódcę ORP Orzeł wpisuje się w serię błędów strategicznych i personalnych, nietrafionych decyzji oraz fatalnych w skutkach posunięć, którymi naznaczona była wojna obronna 1939 roku i obrona polskiego wybrzeża przez jednostki podwodne.
Była to jedna wielka katastrofa. Bilans wykonania planu "Worek" i "Rurka" (stworzenia zagrody minowej na Zatoce Gdańskiej) obrazuje skalę klęski. Polskie okręty podwodne, wskutek złych decyzji we wrześniu 1939 roku na Bałtyku były praktycznie bezradne. Szybko namierzone przez Niemców, stanowiły łatwy cel.
W odróżnieniu od Orła reszta próbowała walczyć i wykonywać stawiane przed nimi zadania. Ostatecznie jednak w związku ze zniszczeniami spowodowanymi przez wroga, każdy z pięciu okrętów opuścił Zatokę Gdańską, szukał schronienia na pełnym morzu i dobił do portów zagranicznych. ORP Ryś, Sęp oraz Żbik zostały internowane przez Szwecję. ORP Wilk dopłynął do Anglii.
Marcin Moneta - Absolwent filologii polskiej i kulturoznawstwa na Uniwersytecie Wrocławskim. Dziennikarz, publicysta, redaktor TVP3 Wrocław. Od lat współpracuje z czasopismami popularnonaukowymi, historycznymi i kryminalnymi. Publikował teksty m.in. w magazynach "Świat Wiedzy", "Focus Historia", "Wiedza i Życie", "Detektyw" i "Śledztwo".