Tragedia w Rotundzie. Kto jest winien śmierci 50 osób?

Warszawska Rotunda po wybuchu gazu /Stefan Zubczewski/REPORTER /East News
Reklama

Już wiemy, że stara Rotunda zostanie rozebrana, a na jej miejscu powstanie nowa, lżejsza konstrukcja z metalu i szkła. Czy wtedy umilkną wreszcie zadawane przez 38 lat pytania o to, kto ponosi odpowiedzialność za czarną serię zdarzeń poprzedzających eksplozję z 15 lutego 1979 roku?

Potężny, dudniący huk targnął powietrzem o godzinie 12:40. Stojący u zbiegu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich budynek Rotundy, w  którym mieścił się III Oddział PKO, nagle jakby uniósł się w powietrze, pękł i w trzasku tłukącego się szkła osiadł na ziemi. W środku znajdowało się ponad 300 osób. Już po chwili do wnętrza zdewastowanej konstrukcji dotarli pierwsi przechodnie, którzy spontanicznie pospieszyli na ratunek - zaczęli wyciągać ciała zabitych, wynosić i wyprowadzać rannych.

W pobliskim barze lekarz z ambulatorium Domów Centrum zorganizował punkt opatrunkowy, a niebawem na miejsce zaczęły przyjeżdżać pierwsze karetki i samochody milicyjne. Po trzech godzinach wewnątrz zrujnowanej Rotundy nie było już nikogo oprócz służb porządkowych oraz ratunkowych. Nadszedł czas smutnego bilansu i... gorączkowych pytań.

Reklama

Na skutek wybuchu zginęło 50 osób, a ponad 100 zostało rannych. Lista ofiar byłaby zapewne jeszcze dłuższa, gdyby nie fakt, że luty 1979 roku był wyjątkowo mroźny i  zgromadzeni wewnątrz budynku klienci mieli na sobie grube okrycia, które częściowo osłoniły ich przed odłamkami szkła i zamortyzowały stłuczenia. Jeszcze tego samego dnia Prokuratura Wojewódzka w Warszawie rozpoczęła śledztwo w sprawie przyczyn wybuchu - odrębne dochodzenie pod kryptonimem "Rotunda" podjęła też Służba Bezpieczeństwa.

Wiadomości przekazywane do prasy i telewizji były skąpo racjonowane, co tylko podsycało gorącą atmosferę wokół całego zdarzenia. Snuto najrozmaitsze przypuszczenia, podczas gdy okazało się, że przyczyna eksplozji była ewidentna: wybuch gazu. Mniej oczywisty był w tym kontekście fakt, że Rotunda nie posiadała instalacji gazowej!

Przeczytaj również:

Najsłynniejszy zamach przedwojennej Polski

Feralny zawór

Gaz pojawił się w piwnicach budynku, napływając z oddalonej o kilkadziesiąt metrów pękniętej rury kanałami przyłącza telekomunikacyjnego. To by jednak nie wystarczyło, aby doprowadzić do tragedii: trzeba było, aby nałożyło się na to ludzkie niedbalstwo i seria nieszczęśliwych przypadków. Dowiedzieliśmy się o tym wszystkim dopiero po latach. Ten łańcuch przyczynowo-skutkowy rozpoczyna się w momencie, gdy na długo przed wybuchem jeden z robotników zbyt mocno dokręca śrubę zaworu przewodu gazowego.

Uszkodzenie to zostaje zlekceważone - ponoć nie powoduje wydobywania się gazu - a studzienkę byle jak uszczelnia się konopnymi pakułami i  papierem. Mało tego - przebudowa gazociągu nie uzyskuje niezbędnych odbiorów technicznych! Instalacja trzyma do czasu. Gdy po mniej więcej roku rura się rozszczelnia, gaz zaczyna gromadzić się w kanale telekomunikacyjnym, a następnie w podziemiach Rotundy. To o niczym jeszcze nie przesądza... Gdyby nie przepaliły się akurat bezpieczniki i  działały wszystkie wentylatory, do eksplozji by nie doszło.

Nie doszłoby do niej także, gdyby nie zlekceważono okresowej kontroli BHP oraz podejrzanego zapachu wydobywającego się z piwnic. Nie doszłoby też, gdyby do ludzkiego niedbalstwa nie przyłączyły się siły natury: gruba warstwa śniegu i lodu zalegająca na powierzchni ziemi uniemożliwiła przeniknięcie przez grunt i rozejście się gazu w powietrzu. W sprawie wybuchu w warszawskiej Rotundzie śledztwo umorzono po dwóch miesiącach, nie odbył się żaden proces, nikogo nie ukarano. Czy słusznie?

Przeczytaj również:

Zamach czy wypadek? Jak zginął naczelny wódz?

CZYTAJ WIĘCEJ: JAK W POLSCE POZBYWANO SIĘ NIEWYGODNYCH?

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy