Triumf wschodzącego słońca
Japońskie zwycięstwo pod Savo należało do najbłyskotliwszych w całej II wojnie światowej.
Odwetowe naloty japońskiego lotnictwa
Pierwszy atak amerykański był udany. Marines zajęli planowane pozycje, a samoloty i okręty odparły odwetowe naloty japońskiego lotnictwa. 8 sierpnia wieczorem dowodzący amerykańskim zespołem lotniskowców wiceadmirał Frank Fletcher uznał jednak, że chwilowo musi się wycofać. Jego okrętom brakowało paliwa, wzmocnienia wymagało też nadszarpnięte lotnictwo pokładowe.
Zaatakować i zniknąć
Fletcher sądził, że główną japońską odpowiedź na desant ma już za sobą. Mylił się jednak. Zaledwie kilka godzin po wycofaniu się zgrupowania lotniskowców amerykańskich w rejonie Wysp Salomona pojawił się potężny zespół wiceadmirała Gunichiego Mikawy. Siły japońskie wyruszyły zaraz po odebraniu wiadomości o amerykańskim lądowaniu na Guadalcanal.
Składały się z pięciu ciężkich krążowników ("Chokai", "Aoba", "Kako", "Kinugasa" i "Furutaka") i dwóch lekkich oraz niszczyciela. Były to jednostki nowoczesne, wyposażone w potężne maszynownie. Dzięki temu cały zespół mógł wykonać operację zaczepną z prędkością nawet 30 węzłów i zniknąć, zanim przeciwnik zdołałby zareagować.
Japończycy płynęli do celu, a jednocześnie wysyłali samoloty zwiadowcze i za wszelką cenę starali się uniknąć wykrycia przez lotnictwo alianckie. Mimo to krążowniki japońskie zostały zauważone aż dwukrotnie: przez amerykański okręt podwodny "S-38" i australijski samolot patrolowy Hudson. Alianci zlekceważyli jednak te doniesienia i nie nakazali bardziej szczegółowego rozpoznania sytuacji. Po zapadnięciu zmroku było już za późno...
Japoński Nelson
Japończycy osiągnęli maksymalną prędkość i niezauważenie wyminęli dwa amerykańskie niszczyciele stanowiące zewnętrzną linię dozoru. O godzinie 1.37 dostrzegli sylwetki dwóch alianckich krążowników. Wiceadmirał Mikawa nakazał wystrzelenie salwy torpedowej z dużej odległości i ciche zbliżenie się do przeciwnika.
Australijczycy nie zdołali ani razu strzelić. Choć ich okręt zwiększył prędkość, szczęśliwie uniknął pocisków i skierował lufy na przeciwnika, to pierwsze granaty japońskie zniszczyły platformę kompasów, mostek i stanowisko odpalania torped. Trzy minuty później kanonadę rozpoczęły również "Aoba" i "Kako". Łącznie "Canberra" zaliczyła 24 trafienia pociskami kalibru 203 milimetrów. Ster przestał reagować. Liczący 819 osób załogi okręt stracił 193 członków załogi (zostali zabici lub ranni). Pozostałych zaczęły zdejmować z pokładu towarzyszące niszczyciele.
Torpeda odrywa dziób okrętu
"Chicago" nie uchronił się przed torpedą - minutę po ogłoszeniu alarmu jedna oderwała dziób okrętu. Obok "Chicago" przedefilował cały strzelający do niego zespół japoński. Na szczęście podkomendni wiceadmirała Mikawy nie mieli czasu na dobijanie przeciwnika. Krążownik - poza torpedą - został trafiony tylko jednym ciężkim granatem. Amerykański dowódca był w takim szoku, że nie ostrzegł przed nieprzyjacielem innych okrętów w rejonie. Straty uchodzącemu na północ zespołowi japońskiemu próbowały jeszcze zadać niszczyciele "Bagley" i "Patterson", ale celny ogień zmusił je do zawrócenia.
Japońska taktyka była prosta i nie wymagała zaawansowanej techniki. Flagowy "Chokai" oświetlał cel, na którym reszta zespołu miała skupić ostrzał. Amerykanie zorientowali się w sytuacji dopiero w momencie, kiedy nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć ogniem. Najlepiej radziła sobie załoga krążownika "Quincy".
"Walcie, ile można"
Jego dowódca kazał przeciąć szyk jednej z grup japońskich. Zdawał sobie sprawę z bliskiego końca i wydał ostatni rozkaz: "Walcie, ile można". "Quincy" zdobył "bramkę honorową" dla swojego zespołu - jego pocisk rozbił wieżę głównego kalibru na "Chokai" i eksplodował w kabinie operacyjnej. Podobnie jak po zwycięstwie w bitwie o Pearl Harbor, Japończycy nie poszli za ciosem i zawrócili na północ. Tym samym aliancka flota desantowa pozostała nienaruszona, mimo że ponad połowa strzegących jej ciężkich jednostek poszła na dno.
Amerykanie o bitwie pod Savo, która kosztowała stronę aliancką ponad tysiąc zabitych, mówią bardzo niechętnie. Stracili cztery nowoczesne, drogie okręty wojenne (łącznie z australijską "Canberrą"), jeśli nie liczyć USS "Chicago", który już nigdy nie wrócił do służby i został zezłomowany. Dowódca tego okrętu Howard D. Bode obwiniał się za klęski wkrótce po bitwie popełnił samobójstwo.
Cenny okręt zatonął wraz z 71 członkami załogi. Mimo dużego taktycznego sukcesu wiceadmirał Mikawa nie osiągnął celu strategicznego - flota desantowa aliantów i oddziały marines na wyspie pozostały nienaruszone. Z czasem miało to doprowadzić do klęski japońskiej na Wyspach Salomona. Utracone krążowniki alianckie dosyć łatwo dało się zastąpić. Poza tym to nie okręty tej klasy miały zadecydować o wyniku działań na Pacyfiku, lecz lotniskowce (i w pewnym stopniu pancerniki).
Maciej Szopa
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL