Wycieczka do kapitalizmu
Antytramwajowa obsesja prezydenta Gliwic sprawiła, że z ulic tego miasta błyskawicznie usunięto niemal wszystko, co przypominało o tej, zlikwidowanej w 2009 roku, komunikacji miejskiej. W historii drugiej wojny światowej na zawsze jednak pozostanie informacja bardzo charakterystyczna dla tego regionu. Otóż radziecka brygada trofiejna do zajętego przez Rosjan Gleiwitz po łupy kulturalne przyjechała z Katowic... tramwajem.
Żołnierze poprzekłuwali oczy postaciom na portretach
Posługując się różnymi eufemizmami, informował on kierownictwo muzeum, że w ciągu zaledwie paru dni żołnierze zniszczyli większą część porcelany, rzeźby oszpecili, a postaciom na portretach poprzekłuwali oczy. Chotinski dodał też, że obrazy tak grubo były pokryte pokostem, "że się bardzo dobrze paliły". I prosił przełożonych, by u władz ZSRR podjęli starania w celu ochrony i ratowania dzieł sztuki na ziemiach niemieckich zajmowanych przez Armię Czerwoną.
Błąd Chotinskiego albo Akinszy i Kozłowa
Otóż w bojach z hitlerowskimi Niemcami nie brała udziału radziecka 9. Armia, której oficerem miał być Chotinski. W ogóle w literaturze wojennej nie natrafiłem na ślad istnienia w strukturach Armii Czerwonej 9. Armii, ale może źle szukałem... Ponadto wyszukiwarka internetowa nie wskazuje na żaden arystokratyczny ród Portales. Gdy jednak uznamy, że albo Chotinski, albo Akinsza i Kozłow popełnili błąd i ród ów nosił zbliżone w pisowni nazwisko Pourtales, to trafimy do jednej ze składnic dóbr kultury urządzonych przez dolnośląskiego konserwatora zabytków profesora Günthera Grundmanna z Breslau (Wrocławia). Na jego liście oznaczono ją numerem 3., a mowa tu o leżących na terenie powiatu wołowskiego Głębowicach.
Zdewastowany pałac rodu Pourtales
Do składnicy w Alteichenau trafiły grafiki z wrocławskiego Museum der Bildenden Künste (Muzeum Sztuk Pięknych). 2 listopada 1944 roku ewakuowane tu zbiory Niemcy wywieźli na lewy brzeg Odry, a czerwonoarmiści, którzy trzy miesiące później zajęli pałac, zdewastowali go. Czy opisany w liście Chotinskiego pałac znajdował się w Alteichenau? To prawdopodobna hipoteza nie tylko ze względu na wyjątkowe nazwisko właściciela.
Pałac ów leżał niedaleko przedwojennej granicy z Polską (w rejonie Rawicza), a z listu wynika, że Chotinski i jego żołnierze dotarli tam wkrótce po wkroczeniu "na aryjską ziemię", czyli do Niemiec. Czy było tak, czy inaczej, jedno nie ulega wątpliwości. Gdy 10 maja 1945 roku Fiodor Chotinski wysłał do Muzeum Kultury Orientalnej swe sprawozdanie z pierwszych tygodni przeżytych na niemieckiej ziemi, na tyłach poszczególnych frontów radzieckich od ponad dwóch miesięcy działały już kilkuosobowe brygady trofiejne Komitetu do spraw Sztuki przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, czyli ówczesnego radzieckiego ministerstwa kultury.
Majątek Rzeszy w dyspozycji Rosjan
Mylą się ci, którzy sądzą, że najważniejsze były dla nich skarby kultury. Władze ZSRR stawiały na maszyny i urządzenia produkcyjne, tabor kolejowy, najnowsze rodzaje broni i tym podobne łupy, które miały pomóc w odbudowie gospodarki Związku Radzieckiego i budowie siły państwa Stalina. Wśród priorytetów łupy kulturalne zajmowały jedno z ostatnich miejsc, ale w historii przetrwały tylko dlatego, że o zrabowane wówczas obrazy, rzeźby, archiwalia i książki wkrótce upomnieli się ich prawowici właściciele.
O wywiezione do ZSRR parowozy i wagony, tokarki, obrabiarki i całe instalacje technologiczne nie upomniał się nikt. Formowanie brygad trofiejnych poszczególnych komitetów (ministerstw) przy Radzie Komisarzy Ludowych ZSRR, rozpoczęto natychmiast po powrocie Stalina i jego najbliższych współpracowników z Jałty. Akcja ta, jak na radzieckie warunki, przebiegała błyskawicznie. Potrzebne były nowe mundury, stosowne dokumenty, a nawet formalne nominacje na wysokie stopnie oficerskie. Wszystko to załatwiano od ręki. Moskwę opanowała gorączka łupów.
Niedawno bowiem Rosjanie opanowali tę przemysłową prowincję i nawet wkroczyli na Dolny Śląsk. Propaganda hitlerowska ukrywała jednak przed Niemcami, że dowództwu 1. Frontu Ukraińskiego udał się manewr mający na celu zajęcie górnośląskiego okręgu w stanie jak najmniej zniszczonym. Zamaskowane koronkowymi firanami ze zdobytej wcześniej fabryki tekstyliów czołgi z armii pancernej generała Pawła Rybałki, opanowały zaśnieżone Gleiwitz 24 stycznia 1945 roku. Spalono niektóre budynki, w tym najpiękniejszy na Górnym Śląsku Stadttheater Gleiwitz, ale wielkich zniszczeń nie było. Podczas walk ulicznych ucierpiało jednak śródmieście, gdzie około 20 procent budynków legło w gruzach.
Konfiskata wszystkich skarbów muzealnych
Dotrwał jednak do końca przedstawienia i gdy wreszcie pojawił się w komitecie, od jednego z jego szefów, Andrieja Konstantinowa, usłyszał: "Jutro pojedziecie na tyły 1. Frontu Ukraińskiego. Będziecie tam konfiskować wszelkie skarby muzealne, cenne książki, wyposażenie teatrów i tym podobne przedmioty. Będziecie tam kierować czteroosobową brygadą, w której będą specjaliści z różnych dziedzin".
Rychło Filippow i jego ludzie znaleźli się w ograbionym przez hitlerowców ze skarbów kultury Krakowie, skąd przerzucono ich do Katowic, które na mapach sztabowców radzieckich leżały tuż nad granicą z Niemcami. "Tramwaj jeździł przez miasto i w kierunku granicy. Wsiedliśmy do niego i osiągnęliśmy niemiecką ziemię jadąc tramwajem. Kto by to pomyślał?" - napisał Filippow. I tak radziecka brygada trofiejna znalazła się w Gleiwitz, które wkrótce staną się polskimi Gliwicami.
Książki, których nikt nie potrzebował
Jego brygadę interesowało zatem wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość artystyczną, albo przedmioty, w które można było wyposażyć radzieckie placówki kulturalne. Szukano zwłaszcza starych książek, co po latach potwierdził Andriej Czegodajew, który - jak wspominał w 1990 roku - nie martwił się o dzieła sztuki, ponieważ wiedział, że w tej okolicy takowych nie znajdzie się wiele. Za to z sukcesami poszukiwał starych ksiąg oprawnych: "Książki walały się po podłogach. Nikt ich nie potrzebował. Eskortowałem do Muzeum Puszkina (w Moskwie - przyp. L.A.) 40.000 wartościowych ksiąg, które nawet po 45 latach stanowią jedną trzecią zasobów biblioteki muzealnej".
Fałszywe skrzypce
Podpułkownik uważnie przyjrzał się ich futerałom. Na jednym z nich znalazł etykietę z napisem "Stradivari 1757", na innym zaś futerale był napis "Amati" i tylko częściowo czytelny rok, który wskazywał na XVII wiek. To jest odkrycie! - pomyślał podpułkownik i polecił, by skrzypce natychmiast przeniesiono w lepiej zabezpieczone miejsce. Dodajmy, że Antonio Stradivari, zwany Stradivariusem (1644-1737), był znanym lutnikiem włoskim, który - wraz z uczniami - wykonał ponad tysiąc instrumentów, głównie skrzypiec, ale także altówki i wiolonczele. Kilka dni później ludzie Filippowa znaleźli jeszcze więcej podobnych skrzypiec i powoli - jak czytamy w książce Akinszy i Kozłowa - "docierało do nich, że prawdopodobnie mają do czynienia z fałszerstwem".
Tymczasem Filippow penetrował śląskie wille, pałacyki i zameczki należące do miejscowych przemysłowców lub arystokracji. I tak trafił do willi przemysłowca o nazwisku Berve. Pod datą 17 marca 1945 roku zanotował: "Pewna kobieta o nazwisku Kemler (jest to zapewne fonetyczny zapis tego nazwiska - przyp. L. A.) mieszkała u niego tymczasowo, ponieważ w jej willi zakwaterowało się dowództwo. Kobieta, jej mąż - ważny dyrektor miejscowej firmy i pewien zadbany, powolny, ale bardzo uprzejmy Niemiec wywarli na mnie piorunujące wrażenie. Co się stało? Z jakiego powodu zostali, gdy prawie całe ich rodziny uciekły? Zachowywali się jakby już nic nie mogło ich zadziwić. Kiedy w obecności Bervego rekwirowaliśmy dzieła sztuki, kobieta zachowywała się jakbyśmy byli w sklepie, gdzie wszystkie widoczne rzeczy wystawione są na sprzedaż. Bardzo uprzejmie pokazywała nam porcelanę, dywany, wartościowe książki, srebra, opowiadając o nich po kolei. Znalazłem tylko jedno wytłumaczenie takiego zachowania. Prawdopodobnie najbardziej wartościowe zostały schowane w innym miejscu".
"I tak dowiedziałem się, jak żyła burżuazja niemiecka. Zobaczyłem ekskluzywne, dwupiętrowe wille, a w nich olbrzymie salony, ogrody zimowe, wartościowe meble... wielki komfort". I ten wątek wspomnień podsumował uwagą: "Jeszcze przed miesiącem nie mógłbym sobie wyobrazić, że będę uczestniczyć w wycieczce do kapitalizmu".
Maksim Saburow, potężny szef Gosplanu (Państwowej Komisji Planowania ZSRR), był bliskim współpracownikiem Stalina i Nikity Chruszczowa. Za ich rządów zajmował wysokie urzędy państwowe i stanowiska partyjne. Sam Stalin w ostatnich miesiącach życia widział ponoć w Saburowie - po fizycznej likwidacji starej gwardii stalinowskiej z Ławrientijem Berią i Wiaczesławem Mołotowem na czele - swego następcę.
"Jest krępym blondynem w średnim wieku. Jako jedyny wśród licznych komisarzy ludowych nosił cywilne ubrania, co nie przeszkadzało mu wcale w wydawaniu rozkazów wojskowym" - napisał Filippow po spotkaniu z Saburowem, do którego doszło w Bytomiu. Próbował on przekonać Saburowa, że skarby kultury są tak samo ważne jak wyposażenie fabryk, których rabunek na Górym Śląsku nadzorował ten stalinowski dygnitarz. Ale spotkał się z jego niechętną reakcją.
Poruszona publiczność
I tak podpułkownik znalazł się w bytomskim hotelu "Kaiserhof" - kwaterze Saburowa. Posiłkując się pamiętnikiem podpułkownika, Akinsza i Kozłow pisali: "Aby zrobić wrażenie na zgromadzonych, Filippow zadbał o teatralne wejście. Jako egzemplarz pokazowy przyniósł ciężką księgę na temat historii wojen niemieckich, która może nie była zbyt wiele warta, ale za to opatrzona licznymi ilustracjami. Zamierzony cel został osiągnięty. Publiczność była poruszona. Każdy, nawet Saburow, mógł dotknąć księgę. Nie jej treść poruszyła zgromadzonych, tylko ciężar. Bitwa została wygrana".
Nagrodą za wykład był amerykański jeep, który wypożyczono brygadzie Filippowa. Jego ludzie na początku działali tylko w niemieckiej części Górnego Śląska, głównie w Gliwicach i okolicach, ale w kwietniu 1945 roku, po otrzymaniu jeepa, w poszukiwaniu skarbów kultury docierali aż w okolice Grünbergu, czyli dzisiejszej Zielonej Góry, która w czasach niemieckich leżała w prowincji dolnośląskiej. Najprawdopodobniej byli w podzielonogórskich wioskach: Carolath i Fürsteneich, które wraz z północną częścią Dolnego Śląska zostały zajęte przez wojska 1. Frontu Ukraińskiego zimą 1945 roku.
Ogołocony ze wszystkich dóbr
Część zamku spłonęła. Ponoć ta, z której wczesną wiosną roku poprzedniego wywieziono jakieś dobra. Jeśli ludzie Filippowa dotarli do Carolath, to nie mogli też pominąć leżącej w pobliżu, ale już na lewym brzegu Odry, wioski Fürsteneich, która do końca lat 30. XX wieku nosiła nazwę Saabor (obecnie Zabor). Właścicielką okazałego pałacu i miejscowego majątku była Hermina z domu von Reuss, wdowa po księciu von Schönaich-Carolath z Saabor i po... ostatnim cesarzu Niemiec Wilhelmie II.
Za mąż za Hohenzollerna wyszła ona w 1922 roku i do jego śmierci w 1941 roku mieszkała u boku męża w Holandii. Wkrótce po pogrzebie ekscesarza Hermine wróciła do swego majątku, który podczas jej nieobecności w Rzeszy, za sprawą hitlerowców, zmienił nazwę z Saabor na Fürsteneich. Polacy obejmujący po wojnie ten pałac zastali go ogołoconym ze wszystkich dóbr kultury, które ponoć w całości ocalały z wojennej pożogi. Formalnie za zaginione uważa się więc: galerię obrazów, bibliotekę, meble, dywany i zastawy stołowe z zaborskiego pałacu.
W kwietniu 1945 roku dla Borysa Filippowa i jego brygady czas tej "wycieczki do kapitalizmu" się kończył. Na ulicach Gliwic i sąsiednich miast pojawiły się obwieszczenia, że te miasta przechodzą pod polską administrację. Wiele domów przystrojono biało-czerwonymi flagami. "Praca robiła się coraz trudniejsza - napisał Filippow - bo Polacy z pewnością protestowaliby widząc wywożenie skarbów. Nie chcieliśmy, żeby z tego powodu doszło do konfliktów".
Jeszcze tylko major Czegodajew natrafił w którejś z przeszukiwanych willi na syrenę z brązu autorstwa Georga Kolbego - jedno z cenniejszych dzieł sztuki znalezionych przez Rosjan na Górnym Śląsku. I jeszcze brygadzie Filippowa udało się zorganizować trzy ciężarówki, na które z wielkim trudem, po wcześniejszym wykuciu w ścianie sporego otworu, wynieśli pulpit sterujący wraz z całą maszynerią sali koncertowej. Wojskowe pociągi specjalne oznaczone numerami 177/3339 i 177/3349 z łupami kulturalnymi odjechały do Moskwy.
Eskortowali je Filippow i jego ludzie. Na Śląsku została tylko major Sokołowa, która rychło trafi do Saksonii. To ona wraz z przysłanymi z Moskwy ekspertami w tunelu kolejowym koło miejscowości Grosscotta odnajdzie najcenniejsze skarby Galerii Drezdeńskiej łącznie z "Madonną Sykstyńską" Rafaela. To arcydzieło Rosjanie zwrócą Niemcom z NRD. Natomiast z zabytków wywiezionych ze Śląska do ZSRR przez brygadę Filippowa do Polski nie wróciło praktycznie nic...
Leszek Adamczewski
Autor jest dziennikarzem, pisarzem i wnikliwym badaczem przeszłości. Wieloletni współpracownik "Odkrywcy". Autor wielu niezwykle popularnych książek o tematyce eksploracyjnej i historycznej. Już wkrótce na rynku wydawniczym ukaże się kolejna fascynująca opowieść jego pióra pt. "Berlińskie wrota".
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.