Zamachy w Polsce. Tak pozbywano się niewygodnych
W historii Polski wypadki zamachów pojawiają się dość często. Udane, nieudane, czy domniemane zamachy rozgrzewają umysły społeczeństwa do czerwoności. Przyjrzyjmy się kilku z nich. I tym udanym i tym udaremnionym.
Biskup krakowski Stanisław
W nocy z 2 na 3 kwietnia prawdopodobnie w roku 1079 na rozkaz króla Bolesława, zwanego później Szczodrym, rozczłonkowano żywcem biskupa krakowskiego Stanisława ze Szczepanowa. Kapłan, który bardzo sprawnie ewangelizował mieszkańców Małopolski, dopuścił się zdrady króla. Gall Anonim w swym dziele nazwał Stanisława wprost mianem "zdrajcy" - "traditor". Jak można przeczytać:
"Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, tyle można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem, nie powinien był pomazańca za ten grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw."
Kronikarz nie pisze, jakiej zdrady dopuścił się biskup. Nie mogła to być jednak błahostka, jeśli na rozkaz króla został potraktowany, tak jak zwykło wówczas traktować zdrajców. Dlaczego Gall nie opisał przewin Stanisława? Powody mogą być dwa: nie chciał narazić się na represje ze strony Bolesława III Krzywoustego, a także Kościoła. Do dziś w kręgu polskiego Kościoła twierdzenie, że biskup krakowski dopuścił się zdrady i za nią został zgładzony jest niepopularne. W publicystyce katolickiej przyjęło się twierdzenie, że słowo "traditor" zostało błędnie przetłumaczone, a król dopuścił się zamachu na przedstawiciela Boga.
Wincenty Kadłubek broni, co nie może dziwić, biskupa, twierdząc, że ten "najpierw grozi mu (Bolesławowi - przyp. SZ) zagładą królestwa, wreszcie wyciąga ku niemu miecz klątwy." Czyli według Kadłubka jedynie grozi królowi ekskomuniką. Czy za to król skazałby go na poćwiartowanie? Raczej nie. Według kronikarza biskup stanął w obronie zbyt srogo ukaranych żon rycerzy walczących podczas wyprawy kijowskiej. W dodatku miał samodzielnie poćwiartować biskupa, kiedy kaci odmówili swej posługi. Czy ta wersja jest wiarygodna? Raczej nie.
Po pierwsze Kadłubek sam był biskupem. Po drugie był jednym z liderów ruchu, którego nadrzędnym celem było uniezależnienie się władzy kościelnej od świeckiej. Przypadek mordu biskupa był mu bardzo na rękę - dyskredytował władzę królewską. Po trzecie, "Kronika polska" jest słabym źródłem historycznym. Wątki wczesnej historii Polski autor przeplata z dziejami Aleksandra Wielkiego, czy Juliusza Cezara. Często w wielu miejscach Kadłubek swobodnie przeinacza fakty, aby osiągnąć efekt moralizatorski zgodny z naukami Kościoła. Mimo to "Kronika polska" dla wielu nadal stanowi dowód na niewinność Stanisława.
Obu bohaterów pogodziła jednak historia. Staraniem polskich biskupów Stanisław został ogłoszony świętym i patronem Polski. A, jak pisze Ludwik Stomma: "Króla wspomina historiografia narodowa z czcią, przyznając mu przydomki "Śmiałego" lub "Szczodrego".
Król Polski Przemysł II
Przemysł II nacieszył się królewską koroną zaledwie 7 miesięcy. 8 lutego 1296 roku został bowiem zamordowany w Rogoźnie. Można powiedzieć, że na własne życzenie. Król do Rogoźna nie udał się z wizytą gospodarską, nie miał spotkać się z lokalnymi przedstawicielami władzy. Król wybrał się tam na zabawę karnawałową, gdzie miód lał się litrami, a stoły uginały się od mięsiwa.
Przemysł wyruszył z Poznania do oddalonego o 50 kilometrów nieobwarowanego Rogoźna w obstawie zaledwie kilkunastu rycerzy, którzy po dłuższej uczcie byli już dalecy od optymalnej formy. Właściwie król został bez ochrony.
A wrogów miał wielu: margrabiów brandenburskich, przedstawicieli lokalnych rodów. Według "Rocznika kapituły poznańskiej" margrabiowie brandenburscy Otto V Długi, inny Otto, którego przydomka rocznik nie podaje oraz Jan, siostrzeniec Przemysła, wysłali oddział, który o świcie 8 lutego wtargnął do reprezentacyjnego kasztelu, w którym Przemysł ucztował by go porwać.
Ten jednak bronił się i w wyniku starcia został ranny. Napastnicy postanowili go więc zabić. Motywem ponoć miała być koronacja Przemysła na króla. Z kolei "Rocznik kołbacki" spisany przez cystersów z klasztoru w Kołbaczu informuje, że bezpośrednim zabójcą króla był Jakub Kaszuba.
Do dziś opierając się na licznych źródłach historycy sprzeczają się kto jest winien śmierci króla: Branderburczycy (ta wersja najczęściej pojawia się w podręcznikach), czy Nałęczowie, albo Zarębowie (o ich udziale w królobójstwie podręczniki szkolne uparcie chcą zapomnieć). Jedno jest pewne: zarówno Branderburczycy, jak i wielkopolscy możnowładcy uczestniczyli w zamachu na życie króla.
Jednak główną winę za śmierć władcy ponosi jego pijana ochrona i on sam.
Król Stanisław August Poniatowski
Ten zamach nie odniósł oczekiwanego skutku . 3 listopada 1771 roku na ulicy Koziej w Warszawie porwano z zamiarem zabójstwa króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Lekko ranny Stanisław został uprowadzony i wywieziony z miasta. Jednak niedoszłym królobójcom starczyło animuszu jedynie na porwanie władcy.
Co chwilę z kolumny porywaczy ktoś dezerterował, aż w końcu król został jedynie pod opieką Jana Kuźmy vel Kosińskiego, prostego szlachcica zaściankowego, biedaka i awanturnika. Z nieznanego powodu Kuźma przepłoszył konie i w dalszą drogę pośród moczarów i łąk ruszyli pieszo. Jak można przeczytać w "Polskich złudzeniach narodowych" Stommy:
"Brną w błocie monarcha i nieokrzesany żołdak, w założeniu kat. Ale role już się odwróciły. To prawda, że Kuźma posiadał naładowany pistolet i szablę, król jednak (..) miał to, co w warszawie nazywają "gadanym" (...), a bardziej elegancko nazwać można inteligentną sztuką perswazji. Po godzinie zmiękł Kuźma jak wosk. Opuściła go w ogóle myśl, że ma wepchnąć Stanisławowi sztylet między trzecie i czwarte żebro. Martwił się tylko, jak znaleźć odpowiednie lokum na nocleg dla Jego Królewskiej Mości."
Ulokował króla w młynie, skąd wysłał młynarza, aby powiadomił dwór o losie króla. Ten z kolei obiecał, że ocali życie Kuźmy. Dotrzymał słowa. Kuźma wyjechał do Toskanii, gdzie żył w spokoju z przyznanej przez króla dożywotniej renty.
Jednak kto stał za zamachem na króla i kto jako jeden z pierwszych uciekł, pozostawiając towarzyszy? Był nim konfederat barski, przyszły bohater Stanów Zjednoczonych Ameryki, oraz przyszły patron obecnie największego okrętu Polskiej Marynarki Wojennej - generał Kazimierz Pułaski.
To właśnie ze względu na nieudany zamach na króla musiał uciekać z Polski.
Generał Józef Bem
Józef Bem podpadł polskiej emigracji polistopadowej, która w Paryżu coraz bardziej się panoszyła, mimo że jeszcze kilka miesięcy wcześniej byłych powstańców witano we Francji z honorami i wielką życzliwością. Polacy otrzymali od rządu renty, na każdym kroku spotykali się z wyrazami uznania i szacunku. Do czasu.
Już w 1833 roku rząd francuski obniżył renty aż o 60 procent. Jaki był tego powód? Otóż obok nielicznych wielkich nazwisk, większość emigrantów stanowili byli żołnierze, jak pisał Lubomir Gadon: "(...) ludzie młodzi i bardzo młodzi, bez oświaty i wykształcenia. Dość powiedzieć, że niewielu między nimi spotykało się takich, co byli w stanie napisać list jaką taką, poprawną polszczyzną."
To właśnie ta, największa część emigracji, niepotrafiąca dostosować się do nowych warunków, nieznająca języka, nie posiadająca wykształcenia rozpoczęła siać ferment. Dostając wysokie renty, z których większość przepijali i wydawali na zbytki zaczęli domagać się więcej. Lelewel pisał:
"Zasłaniając piersiami waszymi niepodległość Europy i Francji, macie prawo oczekiwać tu, na ziemi francuskiej, wypłacenia tak dawniej, jak świeżo względem nas zaciągniętego długu!"
Problem w tym, że Francuzi nie mieli wobec Polaków żadnego długu. Żadnego sojuszu, żadnych wspólnych interesów. Francję polskie pretensje i żale zaczęły nudzić. Tym bardziej, że coraz częściej polskie sprawy wewnętrze wypływały na szerokie wody francuskiej opinii publicznej. I nie były to sprawy wagi państwowej a obyczajowe skandale.
Wówczas zdegustowany zachowaniem rodaków generał Józef Bem miał powiedzieć:
"Wolę huncwota, co mi dobrze działa ustawia, niż portki po uciekłych patriotach!"
Zdaniem tym w oczach "prawdziwych" patriotów stał się zdrajcą narodowym. 12 lipca 1833 roku kilku nieokrzesanych młodzików podjęło pierwszą próbę zabicia generała. Na szczęście w porę interweniowała generalska świta i udaremniła zamach. Bem później bronił zamachowców przed francuskimi zamachowcami, twierdząc, że zbytnio się unieśli i niech sprawa zostanie pomiędzy swymi. Niestety rozsierdziło to tylko młodą emigrację.
Następnego dnia generała odwiedził, jakoby z prośbą, podporucznik Hipolit Plato Pasierbski. Bem później pisał w liście, który publikowała Jadwiga Chudzikowska:
"Mówiąc przy tym rożne grzeczności z przymileniem wyciąga rękę prawą jakby do uściśnięcia, ja mu dają moją prawą, w ten moment przykłada mi lewą krócicę do piersi i pali. Los zrządził, że nabój był tak słaby, iż kula przeszła tylko przez surdut i na żebrze stanęła." W rzeczywistości kula zatrzymała się na monecie, znajdującej się w kieszeni.
Niedoszły zamachowiec zbiegł do Anglii, jednak wkrótce podjęto kolejne próby zamachu. W końcu Francuzi postanowili co bardziej awanturniczych emigrantów wydalić z kraju. Mieli dość awantur, strzelanin i warcholstwa, jakie zaczęło się szerzyć wśród emigracji. Oczywiście sami emigranci nie widzieli w tym swojej winy. Zrzucono ją na Bema...
Prezydent Gabriel Narutowicz
Po zwycięskiej wojnie przeciw bolszewikom Józef Piłsudski nie zgodził się kandydować na urząd głowy państwa, mimo że wygraną miałby w garści. Uznał, zresztą całkiem słusznie, że konstytucja marcowa zbytnio krępuje działania prezydenta. Stało się tak nie bez kozery - endecja, wiedząc, że Piłsudski może zostać prezydentem specjalnie ograniczyła prezydenckie uprawnienia.
Prawica jako kandydata na urząd głowy państwa wskazała hr. Maurycego Zamoyskiego, byłego członka Komitetu Narodowego Polskiego. Przeciwko niemu stanęli kandydat lewicy Ignacy Daszyński, przedstawiciel mniejszości narodowych Jan Baudouin de Courtenay, ludowiec Stanisław Wojciechowski oraz Gabriel Narutowicz, popierany przez PSL "Wyzwolenie".
W pierwszej turze faworyzowany Zamoyski uzyskał 222 głosy, a Narutowicz zaledwie 62, ale to wystarczyło, aby stanąć do decydującej tury. W decydującej turze Narutowicza poparły mniejszości narodowe, lewica, oraz PSL, w konsekwencji otrzymał 289 głosów, a hr. Zamoyski zaledwie 227narodowców.
Gabriel Narutowicz został wybrany pierwszym prezydentem Polski 9 grudnia 1922 roku. I już tego samego dnia ugrupowania katolickie i narodowe rozpoczęły przeciwko niemu kampanię oszczerstw i kalumnii. Księża i narodowcy oskarżali go o ateizm, przynależność do masonerii oraz zdobycie urzędu dzięki głosom mniejszości narodowych. Był dla "prawdziwych Polaków" solą w oku.
Ksiądz Lutosławski grzmiał z ambony: "Jak śmieli Żydzi narzucić Polsce swego prezydenta?!". W prawicowym "Kurierze Warszawskim" można było przeczytać: "W jaki też to sposób marszałek Rataj zamierza odebrać przysięgę, której tekst oparty jest na wierzeniach chrześcijańskich?".
To były najważniejsze zarzuty, jakie stawiali narodowi katolicy prezydentowi. Najważniejsze dla nich było to, że jest ateistą. Nie zważali na jego zasługi, wiedzę i doświadczenie. Tymczasem Narutowicz był znaną i szanowaną personą. Znanym w świecie inżynierem, który budował elektrownie w całej Europie, filantropem, który brał udział w pracach Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Później, już w wolnej Polsce, ministrem robót publicznych w trzech różnych rządach, a także ministrem spraw zagranicznych w dwóch kolejnych.
16 grudnia 1922 roku Narutowicz został zastrzelony w galerii "Zachęta" przez powiązanego z endecją malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Wkrótce dla narodowców stał się on bohaterem. Układano o nim wiersze. Sporządzono odlew ręki, w której trzymał rewolwer, który wręczono prezesowi nacjonalistyczno-katolickiego Związku Ludowo-Narodowego, Stanisławowi Głębińskiemu. W licznych kościołach odprawiono setki mszy w intencji Niewiadomskiego, które przeradzały się w endeckie demonstracje.
Wobec sprzeciwu Narodowych-Demokratów tablicę upamiętniającą śmierć Gabriela Narutowicza ustawiono dopiero 15 czerwca 1923 roku. Dla endecji nadal był solą w oku.