21,5 mln osób ofiarami kolejnego cyberataku

Cyberprzestępcy, którzy włamali się do bazy danych amerykańskich urzędników, wykradli poufne informacje dotyczące ponad 21 mln osób, w tym rodzin pracowników. Kto mógł stać za atakiem? Prawdopodobnie byli to Chińczycy. Według agencji AP mógł to być największy taki atak hakerski w historii USA.

19,7 mln osób spośród 21,5 mln osób to ci, których dane, w tym karalność, zostały zweryfikowane przez władze. Pozostałe osoby to małżonkowie, dzieci lub współlokatorzy kandydatów na stanowiska rządowe. 

Jak podała w komunikacie rządowa agencja ds. personelu (Office of Personnel Management - OPM), atak hakerski najprawdopodobniej dotyczy wszystkich osób, których dane były weryfikowane po 2000 roku.

Wykradzione zostały m.in. o numery ubezpieczenia społecznego i raporty z rozmów o pracę przeprowadzanych przez pracowników OPM. Piraci internetowi uzyskali dostęp do informacji o życiu osobistym ludzi, którzy przechodzili weryfikację, a także o ich zdrowiu psychicznym czy historii finansowej. Wykradziono informacje o związkach czy znajomych z zagranicy pracowników wojska, Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) i osób na ważnych stanowiskach w Departamencie Stanu. Hakerzy przejęli też bazę z odciskami palców 1,1 mln ludzi. 

Reklama

OPM dodała, że nie ma obecnie informacji, które pozwoliłyby ustalić, czy wykradzione dane zostały rozpowszechnione lub wykorzystane.

 "To skarbnica informacji na temat każdego, kto pracował, starał się o pracę lub pracuje dla rządu Stanów Zjednoczonych" - powiedział dyrektor FBI James Comey.

Amerykańskie władze podkreślają, że incydent ten był "odrębny, ale powiązany" z wykradzeniem przez hakerów danych 4,2 miliona obecnych i byłych pracowników federalnych, o czym poinformowano na początku czerwca. 

Wiele osób padło ofiarami obu tych ataków, do których doszło w 2014 r. i na początku 2015 r. Łącznie dotkniętych nimi zostało 22,1 mln ludzi, czyli prawie 7 proc. ludności Stanów Zjednoczonych - podaje agencja Reutera.

Już po ujawnieniu pierwszego ataku amerykańskie media o wykradzenie danych oskarżały Chiny. Jednak administracja prezydenta Baracka Obamy unikała publicznego wskazywania na Pekin, nawet jeśli przedstawiciele władz prywatnie mówili, że za atakiem stał chiński rząd. Pekin te zarzuty nazywał "nieodpowiedzialnymi i bezpodstawnymi". 

Także w czwartek wielu amerykańskich kongresmenów o atak oskarżyło Chiny. Jednak Michael Daniel, który jest koordynatorem Obamy ds. cyberbezpieczeństwa, podkreślił, że rząd nie jest jeszcze gotów na to, by powiedzieć, kto stoi za wykradzeniem danych.

Według anonimowych przedstawicieli władz autor obu ataków był ten sam.

Ataki hakerskie od dawna kładą się cieniem na relacjach na linii Waszyngton-Pekin. Pod koniec czerwca podczas spotkania w Waszyngtonie z wysokim rangą przedstawicielem władz Chin sekretarz stanu USA John Kerry wyraził "głębokie zaniepokojenie kwestiami cyberbezpieczeństwa" i mówił o wywoływanych przez ataki "stratach dla amerykańskich firm.

jhp/



INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Haker
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy