Google informuje policję, czego konkretnie poszukujemy w globalnej sieci
Niewiele jest rzeczy ujawniających więcej o nas samych niż nasza historia wyszukiwania, dlatego też policjanci w większości krajów muszą uzyskać stosowny nakaz, żeby pozyskać tak wrażliwe informacje.
Niestety, jak się właśnie okazało, znaleźli już sposoby na obejście tej przeszkody. Jak wynika z opublikowanego właśnie sądowego dokumentu, amerykańscy śledczy często uciekają się do pewnego wybiegu, a mianowicie zamiast prosić o informacje dotyczące znanego podejrzanego, składają do Google o wniosek o ujawnienie wszystkich użytkowników, którzy szukali konkretnego słowa kluczowego. To właśnie ten sposób przyczynił się do aresztowania Michaela Williamsa, współpracownika oskarżonego o przestępstwa seksualne piosenkarza R.Kelly’ego - śledczy powiązali mężczyznę z podpaleniem, jak i manipulowaniem świadkami, wysyłając do Google nakaz podania informacji na temat wszystkich użytkowników, którzy „szukali adresu rezydencji w czasie zbliżonym do podpalenia”.
Dane sądowe pokazują, że Google udostępniło adresy IP osób, które szukały adresu podpalonej rezydencji, a jeden z nich udało się powiązać z numerem telefonu Williamsa - po sprawdzeniu historii połączeń udało się potwierdzić obecność urządzenia podejrzanego w pobliżu miejsca podpalenia. Oryginalny nakaz wysłany do Google wciąż nie został udostępniony, ale ostatnie doniesienia dobrze pokazują rosnący trend zapytań ze strony policjantów, którzy zamiast pytać o konkretne osoby, wskazują na całe grupy skupione wokół konkretnych wyszukiwań. Taka sytuacja sprawia wiele problemów również samemu amerykańskiemu gigantowi, który jak podkreśla z jednej strony chce chronić prywatność użytkowników, a z drugiej musi działać zgodnie z prawem.
Bo choć słychać wiele głosów, że takie zachowanie jest niekonstytucyjne: - Nakaz z użyciem słowa kluczowego omija Czwartą Poprawkę w zakresie inwigilacji ze strony policji. Kiedy sąd autoryzuje przekazanie danych każdej osoby, która szukała konkretnego terminu albo adresu, narusza się konstytucję - tłumaczy Albert Fox Cahn, dyrektor wykonawczy Surveillance Technology Oversight Project, to jak na razie Google jest zobligowane do przestrzegania zasad. Gigant zapewnia przy okazji, że takie wnioski stanowią zaledwie 1% wszystkich legalnie wpływających do firmy, ale niestety odmawia podania konkretnych liczb za ostatnie 3 lata.
Wracając jeszcze do sprawy Williamsa, kiedy śledczy połączyli już go ze sprawą, wysłali do Google następny nakaz, tym razem dotyczący już jego konta, co pozwoliło ustalić, że szukał takich fraz, jak „gdzie kupić customowy karabin maszynowy”, „zastraszanie świadków” czy „kraje bez umowy ekstradycyjnej ze Stanami Zjednoczonymi”. W tej sprawie wszystko jest już jasne, prawda? Z jednej strony tak, a z drugiej, jak tłumaczy obrońca Williamsa, sama historia wyszukiwania nie powinna być wystarczającym dowodem, bo ludzie z ciekawości szukają różnych rzeczy w sieci i trudno nie przyznać mu nieco racji: - Wiele osób może szukać różnych rzeczy. To samo w sobie nie powinno być wystarczające. Pomyślmy o konsekwencjach w przyszłości, kiedy każdy z nas może być przesłuchiwany przez śledczych po tym, jak szukał czegoś w domowym zaciszu. Kogoś mogło interesować, jak ludzie umierają w konkretny sposób albo w jaki sposób produkuje się narkotyki, co może być źle zinterpretowane i niewłaściwie wykorzystane.
Źródło: GeekWeek.pl/CNET