Hacker na gwałt potrzebny

Śmierć urzędnika pracującego w Norweskim Centrum Języka i Kultury postawiła w patowej sytuacji jego pracodawców i współpracowników. Dostępu do tysięcy danych na temat książek i dokumentów norweskich, znajdujących się pod opieką urzędnika, broniło wymyślone przez niego hasło. I broni nadal, bo przed śmiercią nie wyjawił on nikomu kodu dostępu.

Norwescy oficjele zdecydowali się na nietypowe rozwiązanie: poprosili o współpracę hackerów. Mają oni złamać kod dostępu i umożliwić ponowne korzystanie z ważnej bazy danych. Apel ten wygłosił we wtorek przez radio dyrektor centrum, Ottar Grepstad.

Według rzecznika instytutu, odzew łamaczy kodów był większy, niż się spodziewano. W rezultacie wśród "kandydatów" ma być przeprowadzona dodatkowa selekcja, mająca na celu wyłonienie najlepszego hackera. Zasady wybierania takowego nie zostały ujawnione - a szkoda.

I hackerzy i urzędnicy mają nadzieję, że zmarły nie był zbyt gorliwym i przykładnym administratorem. To chyba jedyny przypadek, gdy pracodawcy ufają, że hasło wymyślone przez pracownika nie jest skomplikowaną mieszanką liter i cyfr, a jedynie czymś oczywistym. "Byłoby świetnie, gdyby hasłem okazało się imię jego psa", powiedział jeden z hackerów, Marco Pasquale z Toronto. "Jeśli hasło okaże się zawiłe, będzie to prawdziwe wyzwanie".

Uciekanie się do pomocy hackerów wydaje się jedynym wyjściem z sytuacji. Rzecz jasna, nie jest to wyjście optymalne: hackerzy będą aż zbyt ustatysfakcjonowani faktem, że pozwala im się "grzebać" w oficjalnych bazach danych bezkarnie.

(źródło: Web Express: http://www.weinfo.pl/)

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas