UE przeciwko wolności on-line
Amerykański Kongres chce specjalnej ustawy, chroniącej wolność słowa na całym świecie. Unia Europejska, choć bardzo wysoko ceni prawa człowieka, nie jest do tego pomysłu przekonana.
Nierzadko zdarza się, że zmuszane do współpracy z rządami tych państw są amerykańskie firmy. Jest to bowiem często warunek wejścia na lokalny rynek internetowy. Stąd coraz częściej pojawiające się zarzuty, że takie firmy jako Microsoft, Google czy Yahoo winne są upowszechniania cenzury.
Amerykański Kongres wziął jednak sprawy w swoje ręce i przygotował projekt ustawy Global Fredom Act, który ma po pierwsze promować nieskrępowaną wolność wypowiedzi w internecie, a po drugie uwolnić amerykańskie firmy od przymusu współpracy z niedemokratycznymi reżimami.
Ostrożnie do pomysłu kongresmenów podeszły amerykańskie Departamenty Stanu oraz Sprawiedliwości. Ich przedstawiciele podkreślili bowiem, że zastosowana w ustawie definicja krajów, ograniczających dostęp do internetu, mogłaby zakwalifikować do tej grupy nawet państwa Zachodniej Europy.
Choć członkowie Parlamentu Europejskiego (PE) zgodzili się, że działania rządów wielu państw łamią prawa człowieka, swoje zastrzeżenia przedstawiła także Viviane Reding, unijna komisarz odpowiedzialna za społeczeństwo informacyjne i media. Wyrażając zadowolenie z faktu, że PE poważnie podchodzi do kwesti wolności słowa, przypomniała, że wszelkie działania Komisji Europejskiej skierowane w stronę krajów trzecich także mają za zadanie promowania podstawowych praw człowieka, a do takich zalicza się m.in. wolności wypowiedzi.
Podkreśliła, że podpisywane dwu- oraz wielostronne umowy handlowe czy o współpracy są tak skonstruowane, by żaden z ich zapisów nie mógł zostać wykorzystany do ograniczenia jakichkolwiek wolności. Reding uważa, że Unia Europejska nie potrzebuje specjalnego prawa, które gwarantowałoby wolność wypowiedzi w internecie. Jest ona zdania, że stosowane obecnie mechanizmy - kontrola eksportu czy kary przeciwko przedsiębiorcom - działają wystarczająco skutecznie.