Myśleli, że znaleźli samolot Amelii Earhart. Nic z tego!
Zaginięcie Amelii Earhart to jedna z tych historii, które nie dają o sobie zapomnieć. Bo jak to możliwe, że najsłynniejsza pilotka na świecie, pierwsza kobieta, która przeleciała nad Oceanem Atlantyckim, nagle rozpłynęła się w powietrzu. A tak właśnie stało się w 1937 roku, podczas jednego z lotów gdzieś nad Pacyfikiem (rząd USA podejrzewa, że samolot Earhart i jej nawigatora rozbił się po tym, jak zabrakło mu paliwa).
Wiele milionów dolarów i blisko 90 lat później wciąż nie udało się znaleźć żadnego śladu, a temat stał się pożywką dla zwolenników teorii spiskowych. Pod koniec stycznia tego roku wydawało się jednak, że w końcu mamy przełom, bo zdjęcia sonarowe ujawniły anomalię w kształcie samolotu na dnie morskim w odległości około 161 kilometrów od wyspy Howland na Pacyfiku - miejsca, w którym Earhart miała wylądować, zanim uznano ją za zaginioną na morzu.
Odkrycie to odnowiło ogólnoświatowe zainteresowanie zagadką i poszukiwaniem wolnonośnego dolnopłatu Lockheed 10-E Electra. Niestety wiele wskazuje na to, że była to pomyłka. Po powrocie na miejsce na początku listopada zajmująca się badaniem oceanów firma Deep Sea Vision, która wykonała styczniowy obraz sonarowy, zidentyfikowała obiekt jako... naturalną formację skalną. Jak przekonuje Tony Romeo, jego zespół był ogromnie zaskoczony faktem, że obiekt nie był przynajmniej innym samolotem ani przedmiotem stworzonym przez człowieka:
Mówcie o najokrutniejszej formacji, jaką kiedykolwiek stworzyła natura. To prawie tak, jakby ktoś ułożył te skały w tym ładnym wzorze jej samolotu, żeby zadzierać z kimś, kto ją szuka.
To nie samolot, to skały
A jak doszło do tej "pomyłki"? Sama formacja znajduje się na głębokości ponad 4877 metrów, a autonomiczny pojazd podwodny mapujący dno morskie za pomocą technologii sonarowej w momencie pierwszego odkrycia był od niej oddalony o ok. 500 metrów. W listopadzie Deep Sea Vision wysłało go z kolei bezpośrednio nad to miejsce, w efekcie czego uzyskaliśmy wysokiej rozdzielczości obraz formacji skalnej.
Inne obrazy dodatkowo potwierdziły tę formację, ale firma na razie nie udostępnia żadnych materiałów poza jednym obrazem sonarowym, ponieważ w przygotowaniu jest dokument o ekspedycji. Poinformowała też, że nie kończy jeszcze poszukiwań, bo po odkryciu formacji skalnej załoga ekspedycji zbadała ponad 2 590 kilometrów kwadratowych, co zwiększyło całkowitą powierzchnię poszukiwań do co najmniej 19 943 kilometrów kwadratowych oceanu.
Poszukiwacze się nie poddają
Warto pamiętać, że inni eksploratorzy również prowadzą swoje poszukiwania, np. firma Nauticos, zajmująca się eksploracją głębin oceanicznych z Kennebunkport w stanie Maine, która niedawno zakończyła analizę obszarów o wysokim prawdopodobieństwie, gdzie według danych radiowych może znajdować się samolot. Jak przekonuje jej współzałożyciel i prezes, David Jourdan, ostatnia "pomyłka" wcale go nie zaskoczyła, bo już wcześniej ostrzegał przed wykorzystywaniem obrazów sonarowych do identyfikacji czegokolwiek na dnie morskim, bo historycznie często okazywały się one mylące.
Przypomina też, że znajdowanie obiektów na dnie morskim przypomina "szukanie soczewki kontaktowej na boisku futbolowym w ciemności, używając do tego latarki wielkości długopisu". Tony Romeo nie ma jednak zamiaru się poddawać i liczy na to, że zagadka zostanie rozwiązana za jego życia, wyrażając przekonanie, że poszukiwania staną się łatwiejsze wraz z postępem technologii:
W pewnym sensie jestem teraz tym jeszcze bardziej podekscytowany, prawda? Jakby fabuła się zagęściła, a zagadka nadal nie została rozwiązana... Mam nadzieję, że zainspiruje to innych ludzi, aby być może poszli jej poszukać lub przynajmniej poznali ją i jej historię. Chcę zobaczyć, jak odnaleziono samolot. Ona tam jest. Nie rozpłynęła się po prostu w powietrzu.