Rob Halford. Wyznanie. "Zdradziłem swoją tajemnicę. Czułem się wspaniale"
"- Może to kwestia tego nowego projektu - dodałem. - Może właśnie to sprawiło, że pomyślałem: "A co mi tam? Czas pokazać się ludziom takim, jaki jestem". Uśmiechnąłem się do dziennikarza. - Ale przecież na pewno już o tym wiedziałeś. Jego oczy się rozszerzyły i zaczęły przypominać spodki, gdy zdał sobie sprawę, do czego właśnie doszło w jego programie. Odpowiedział, wciąż w szoku, że "słyszał pewne plotki", a następnie spytał, czy taka otwartość z mojej strony byłaby możliwa w czasach, gdy śpiewałem w Judas Priest. - Nie - odparłem. - Powstrzymywano mnie" - pisze w swojej autobiografii wokalista Rob Halford.
Już w latach 80. fani przezwali go "Metal God", czyli "Bóg Metalu". Ale życie Roberta Johna Arthura Halforda dalekie było momentami od raju. Legendarny wokalista, znany głównie z występów w brytyjskim zespole Judas Priest, przez całe dziesięciolecia zmagał się ze swoimi demonami, z których niewątpliwie najwięcej zmartwień przysporzył mu temat seksualności w surowym metalowym środowisku. Swoje zrobiły też narkotyki i alkohol.
O tym, jak znalazł się na dnie, o swoim dziwacznym spotkaniu z Madonną, o swoim spektakularnym coming oucie i wieli innych zwariowanych epizodach ze swojego pełnego przygód rock'n'rollowego życia opowiada w autobiografii zatytułowanej wymownie "Wyznanie".
Poniższe fragmenty pochodzą z książki "Wyznanie" autorstwa Roba Halforda, wydanej w Polsce przez wydawnictwo SQN, w tłumaczeniu Jakuba Michalskiego.
Siedzieliśmy w barze do zamknięcia, a potem wróciliśmy do mnie taksówką. David wypił trochę za dużo, żeby wsiąść w auto, więc przenocował w pokoju gościnnym. Zamknąłem się w sypialni z butelką Jacka Daniel’sa - bo niby czemu miałbym już kończyć imprezę? - a mój wzrok skierował się na stojące przy łóżku pudełeczko.
Kokainowo - alkoholowe ciągi sprawiły, że moje problemy z bezsennością pogorszyły się w ostatnich tygodniach i pewien pomocny lekarz z LA przepisał mi miesięczny zapas tabletek nasennych. I leżały tak sobie tuż obok mojego łóżka. Uśmiechały się do mnie i mrugały zachęcająco.
Podjąłem decyzję - zaskakująco łatwo. Pewnie. Zrobię to. Czemu nie? A kto niby będzie za mną tęsknił? Nikt mnie nie kocha! Położyłem się na brzegu łóżka, otworzyłem JD oraz pudełeczko z tabletkami. Wyjąłem jedną z nich z opakowania i wziąłem.
Wypiłem łyk JD. Nikt mnie nie kocha.
Tabletka. Łyk JD. Nikt mnie nie kocha.
Tabletka. Łyk JD. Nikt mnie nie kocha.
Tabletka. Łyk JD. Nikt mnie nie kocha.
Bóg jeden wie, ile razy to powtórzyłem. Z 20? Może 25? Straciłem rachubę. A jednak przez cały ten czas w głowie słyszałem pewien głos - cichy, lecz stanowczy. Poznałem go. To był mój własny głos: Co ty ROBISZ, Rob, ty pieprzony idioto?!
Ogarnąłem się. W ostatniej chwili. Zaczynałem już powoli odjeżdżać, gdy zwlokłem się z łóżka i z trudem poszedłem w stronę pokoju gościnnego. Zacząłem dobijać się do drzwi. Po chwili otworzył mi wpół przytomny David.
- Czego chcesz? - Chyba właśnie przedawkowałem - odparłem.- O, Chryste!
David pobiegł do mojego pokoju i ujrzał puste opakowanie po tabletkach oraz butelkę JD. - Do samochodu, szybko! - rozkazał, ubierając się. - Już! Zawiózł mnie do szpitala im. Johna C. Lincolna w centrum Phoenix. Tam szybko przetransportowali mnie na pogotowie i zrobili mi płukanie żołądka. Wpompowali we mnie jakiś czarny płyn, który sprawił, że zwymiotowałem całą zażytą wcześniej truciznę.
Nie bałem się. Czułem się tak, jakby to wszystko nie miało ze mną związku, jakbym oglądał scenę w filmie. Gdy uznano, że niebezpieczeństwo minęło, jeden z lekarzy usiadł przy mnie, by ze mną porozmawiać. Wciąż byłem pijany, ale zdołałem już wziąć się do kupy i myślałem trzeźwo. - Uważamy, że powinien pan z kimś porozmawiać - powiedział.- Nie powinien się pan tak zachowywać. Musi pan z kimś porozmawiać, by ustalić, co złego się z panem dzieje.
Wiedziałem, że ma rację. Byłem mu wdzięczny za troskę. Właśnie prawie się zabiłem - oczywiście, że powinienem z kimś porozmawiać! Nie byłem jednak jeszcze na to gotowy. Jeszcze nie. Podziękowałem mu i stwierdziłem, że to przemyślę. David zawiózł mnie do domu. Obawiał się, że mogę znowu czegoś spróbować, ja zresztą też, więc zaproponował, że zostanie u mnie przez kilka dni.
Wyrzucił wszystkie leki, które miałem w domu, ale wciąż mogłem pić, więc tak właśnie robiłem, co wieczór, aż do całkowitego zamroczenia. Trawił mnie gniew: czułem niesamowitą wściekłość, która narastała we mnie przez ponad 25 lat życia w kłamstwie o mojej seksualności.
Wiele lat walczyłem, by kontrolować tę złość, ale nie miałem już na to siły. Poddałem się. Wygrała. Całkowicie mnie pochłonęła. Koniec nadszedł tydzień później, 5 stycznia 1986 roku. Piłem w swoim pokoju, by po chwili płakać, wyć i walić pięściami w ściany niczym załamana, oszalała bestia.
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
Płytkie wgłębienia powstałe od uderzeń gapiły się na mnie ze ściany. Kostki dłoni były całe czerwone i krwawiły.
ŁUP! ŁUP! ŁUP!
Boże, błagam, niech to się już skończy! Zwinąłem się w kłębek na podłodze i płakałem, gdy David wparował do mojego pokoju. Stanął nade mną i spojrzał w dół. - Rob, musimy coś z tym zrobić, bo inaczej umrzesz! - powiedział. Spojrzałem na niego. - Musisz jechać na odwyk i to natychmiast!
Przytaknąłem. - Tak - potwierdziłem. - Wiem. Jedźmy.
David ponownie zabrał mnie do szpitala im. Johna C. Lincolna, gdzie przyjęto mnie na oddział odwykowy. Pielęgniarki podłączyły mnie pod kroplówkę. Leżałem w łóżku i rozglądałem się dookoła, analizując sytuację. No to jestem. Oficjalnie zostałem alkoholikiem i narkomanem. (...)
Rob Halford i Madonna: Bóg Metalu i Królowa Popu
Nawiązałem nieoczekiwaną nową znajomość. Zakumplowałem się z zespołem Candlebox, który nagrywał dla wytwórni Madonny - Maverick. Ich wokalista Kevin Martin powiedział mi, że szefowa wybiera się na ich koncert w Miami. Tamtego popołudnia zobaczyłem, jak przechodzi obok mojej przyczepy - a raczej ujrzałem błysk tlenionych włosów na głowie malutkiej kobiety otoczonej przez armię ochroniarzy.
Zniknęła w przyczepie Candlebox. Jakiś czas później wyszedł z niej Kevin i podszedł do mnie. "Cześć, Rob! Chcesz do nas wpaść i przywitać się z Madonną?" - spytał. Czy dobrze słyszałem? A który metalowy gej ze słabością do muzyki pop nie chciałby przywitać się z Madonną?
Poszedłem szczęśliwy do ich przyczepy... w której zastałem scenę jak z renesansowego obrazu. Madonna spoczywała w królewskiej pozie na szezlongu niczym Kleopatra na płynącej Nilem złoconej barce. Na podłodze u jej stóp leżała gromadka zachwyconych nią dziewczyn. Dookoła unosił się mocny zapach perfum Chanel i Christiana Diora. Gdy podszedłem bliżej, spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- To Rob z Judas Priest i Fight - powiedział Kevin.- Witaj, Rob, miło cię poznać - powiedziała Madonna, nie wstając z miejsca. Zmierzyła mnie wzrokiem. - Ty to dopiero masz sporo tatuaży!
To prawda, miałem ich już wtedy dużo.
- Faktycznie - odparłem.
- Masz je wszędzie? - spytała.
Podniosłem koszulkę, żeby zademonstrować jej wytatuowany tors.
- Jak daleko w dół się ciągną? - spytała kokieteryjnie.
Opuściłem nieco spodnie, aż do górnej granicy łoniaków. Nachyliła się i spojrzała w stronę mojego krocza. Jej nos w zasadzie dotykał mojego brzucha. Jasna cholera, Rob. Poznałeś Madonnę ledwie dwie minuty temu, a już prawie ma twojego f*** w ustach! - pomyślałem.
- Wow! - rzuciła zachwycona. - A jeszcze niżej też są?
- Tak, ale chyba lepiej będzie, jeśli na tym poprzestaniemy -stwierdziłem.
- Tak - przytaknęła Madonna. - To chyba dobry pomysł.
I tak właśnie wyglądało moje niezwykle krótkie spotkanie na backstage’u z Królową Popu. Mam nadzieję, że wspomina to równie ciepło jak ja. (...)
Coming out Roba Halforda: "Dla ciebie Pan Pedzio!"
4 lutego 1998 roku poszedłem do studia MTV w Nowym Jorku, by porozmawiać o 2wo i promować album Voyeurs. Ten wywiad zmienił moje życie. To nie tak, że udałem się do nowego studia MTV na Broadwayu, tuż obok Times Square, z jakimś przemyślanym planem. Z całą pewnością nie zamierzałem ujawnić się światu jako gej. Ale tak jakoś właśnie wyszło.
Nie pamiętam nawet imienia dziennikarza, ale zadawał typowe pytania, do których przyzwyczaiłem się już przez kilka poprzednich lat - o plotki i spekulacje dotyczące mojej seksualności, o to, czy chciałbym ostatecznie się do nich ustosunkować, i takie tam...
Zazwyczaj ignorowałem tego typu pytania z automatu albo twierdziłem, że nie ma to nic wspólnego z muzyką, ale tym razem było inaczej. Otworzyłem usta... i słowa same z nich popłynęły.
- Większość osób wie chyba, że przez całe życie byłem gejem.
BUM! Usłyszałem za sobą głośny łomot. To producentka programu upuściła tabliczkę. No cóż, nie planowałem tego przemówienia, ale skoro już zacząłem, to czemu nie.
- Dopiero od niedawna mogę o tym swobodnie mówić - kontynuowałem. - Dręczyło mnie to, odkąd odkryłem swoją seksualność.
Siedziałem przed dziennikarzem i milionami widzów, w futrze i makijażu, z pomalowanymi paznokciami. Mówiłem powoli i wyglądałem na nienaturalnie spokojnego i szczęśliwego we własnym ciele. I tak właśnie się czułem.
- Może to kwestia tego nowego projektu [2wo] - dodałem. - Może właśnie to sprawiło, że pomyślałem: "A co mi tam? Czas pokazać się ludziom takim, jaki jestem".
Uśmiechnąłem się do dziennikarza. - Ale przecież na pewno już o tym wiedziałeś.
Jego oczy się rozszerzyły i zaczęły przypominać spodki, gdy zdał sobie sprawę, do czego właśnie doszło w jego programie. Odpowiedział, wciąż w szoku, że "słyszał pewne plotki", a następnie spytał, czy taka otwartość z mojej strony byłaby możliwa w czasach, gdy śpiewałem w Judas Priest.
- Nie - odparłem. - Powstrzymywano mnie. Pozwoliłem się stłamsić... Świat muzyki wciąż nie jest wolny od homofobii.
Rozmawialiśmy jeszcze jakieś dziesięć minut. Poleciłem fanom, by dokładnie wsłuchali się w płyty Priest, bo w tekstach na tych albumach znajduje się mnóstwo odniesień do mojej seksualności. Dodałem też brawurowo, że być może mój coming out pomoże innym gejom odnaleźć się "w społeczeństwie, w którym wciąż są traktowani jako obywatele drugiej kategorii".
- Wśród fanów metalu jest równie wielu gejów jak wśród zwolenników innych gatunków muzyki - oznajmiłem. - Jesteśmy wszędzie! Tak już jest. Zachowywałem się bardzo swobodnie i racjonalnie. Dopiero gdy po skończonym wywiadzie wróciłem do pokoju w hotelu, dotarło do mnie: Jasna cholera! Właśnie ujawniłem się w telewizji! Przez 25 lat śpiewałem w zespole heavy metalowym i musiałem ukrywać prawdę o sobie, żyć w kłamstwie... a skończyłem z tym wszystkim w ciągu kilku sekund. To tyle. Koniec.
Nie musiałem już udawać, nikogo zwodzić, niczego ukrywać. W końcu mogłem być sobą. Wyznałem swoją tajemnicę. Czułem się zajebiście. Tak jak stwierdziłem w trakcie tamtego wywiadu w MTV: "To dobre uczucie. Polecam każdemu". Przez tak wiele lat wydawało mi się, że gdy się ujawnię, pojawi się lawina obrzydliwych komentarzy, będę skończony jako muzyk i zabiję w ten sposób Judas Priest.
Tymczasem... stało się coś wprost przeciwnego. Zacząłem otrzymywać listy z całego świata. Musieliśmy założyć biuro w Phoenix, żeby to wszystko ogarnąć. Ludzie dziękowali mi w korespondencji, że się ujawniłem, wlałem w ich serca nadzieję i ich zainspirowałem. "Ukrywam się od wielu lat, a ty dałeś mi siłę", pisali. To otworzyło mi oczy na to, jak wielu gejów wciąż przechodzi przez traumę związaną z tłumieniem tożsamości seksualnej.
Dla mnie wspaniałe było to, że... nie musiałem się już ukrywać. Ludzie nagle przestali plotkować za moimi plecami. Zdarzało się, że słyszałem w klubach komentarze typu: "Patrz, pedzio przyszedł!". No cóż, teraz mogłem im odpowiedzieć: "Dla ciebie Pan Pedzio!".
Z rzadka zdarzały się listy od fanatyków religijnych, którzy pisali, że nigdy więcej nie włączą mojej muzyki i będę smażył się w piekle. Ale wiecie co? Uznałem, że nie będę za nimi jakoś szczególnie tęsknił!