Najdziwniejsze przypadki medyczne 2023 roku

Kończący się właśnie rok przyniósł wiele przełomowych odkryć, dając nadzieję na skuteczne wykrywanie i leczenie chorób, które do tej pory wymykają się medycynie. Jednocześnie nie brakowało też zaskakujących przypadków, przy których na usta cisnęło się pytanie "ale jak to możliwe?".

W mijającym roku nie brakowało ważnych wydarzeń z zakresu medycyny, jak choćby kolejna udana ksenotransplantacja świńskiego serca do żyjącego pacjenta czy pierwszy w historii przeszczep całego oka. Jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że było to 12 miesięcy obfitujące w przedziwne przypadki medyczne, w które czasem aż trudno uwierzyć. Oto najciekawsze z nich:

Ameba zjadająca mózg

W lutym amerykańscy urzędnicy poinformowali, że anonimowy mężczyzna zmarł na skutek wyniszczającej mózg infekcji ameby Naegleria fowleri. Ta żyje w wodach na całym świecie, ale przypadki zakażeń są niezwykle rzadkie i w ciągu ostatnich 60 lat na całym świecie odnotowano ich zaledwie 450, czyli mniej niż jeden przypadek rocznie na miliard ludzi. Wszystko dlatego, że ameba jest ciepłolubna i najchętniej rozmnaża się w 42 stopniach, więc naprawdę trudno o idealne warunki. Niekiedy zdarzają się one jednak latem w niewielkich i ciepłych jeziorach, najczęściej na południu Stanów Zjednoczonych, gdzie odnotowano jedną trzecią wszystkich przypadków choroby. Ten dotyczący mieszkańca Florydy jest jednak podwójnie wyjątkowy, bo zaraził się on chorobą podczas... płukania zatok nieprzegotowaną wodą z kranu, a nie podczas pływania, a do tego to infekcji doszło zimą - to pierwszy taki przypadek w USA - kiedy ameba zwykle przechodzi w stan uśpienia. Niestety kiedy już dojdzie do infekcji mózgu, najczęściej jest ona śmiertelna i spośród znanych 450 zakażonych osób przeżyło tylko siedem - Amerykanin nie miał tyle szczęścia.

Reklama

Płód w płodzie

Na początku marca lekarze z Fudan University w Szanghaju podzielili się wynikami badań, w których opisali przypadek rocznej pacjentki z wyraźnie powiększoną głową i problemami z motoryką. Tomografia komputerowa wykazała znaczne ściśnięcie mózgu i nagromadzenie w jego komorach płynu, więc podjęli decyzję o operacji, by ratować zdrowie i życie dziewczynki. W jej trakcie okazało się, że dziewczynka cierpi z powodu tzw. fetus in fetu, czyli płodu w płodzie - to rzadka anomalia, która powstaje podczas bardzo wczesnych stadiów ciąży bliźniaczej wskutek nierównomiernego rozdziału totipotencjalnych komórek blastocysty, rezultatem czego jest otoczenie jednego z zarodków przez drugi. Mówiąc wprost, wewnątrz mózgu pacjentki znajdował się płód jej nienarodzonego bliźniaka. Szokujące? I tak, i nie. Bo chociaż nie jest to przypadłość nieznana medycynie, to wyjęcie z mózgu rocznego dziecka nierozwiniętej masy płodowej z wykształconymi kończynami górnymi, na których widoczne są nawet wypustki przypominające palce, nie jest przypadkiem, z jakim lekarze mierzą się na co dzień.

Śmierć po zjedzeniu chipsów

Miała być świetna zabawa, a skończyło się wielką tragedią. We wrześniu rodzina 14-letniego Harrisa Wolobaha ze Stanów Zjednoczonych poinformowała, że zmarł on po zjedzeniu chipsów Paqui znanych jako "One Chip Challenge". To chipsy posypane papryczkami Carolina Reaper i Naga Viper, czyli jednymi z najostrzejszych papryczek na świecie, a o ich mocy świadczyć ma fakt, że sprzedawane są w opakowaniach przypominających trumnę. Jak łatwo się domyślić, taka reklama działa jak wabik i mimo że produkt miał być dostępny tylko dla dorosłych, szybko stał się viralem wśród niepełnoletnich śmiałków.

I chociaż w pewnym momencie w sieci zaczęły się pojawiać informacje o problemach zdrowotnych dzieci po spożyciu tych ostrych przekąsek, nie powstrzymało to Harrisa Wolobaha. Nastolatek zjadł chipsy, co poskutkowało silnym bólem brzucha, a następnie utratą przytomności - chłopiec został przetransportowany do szpitala, ale niestety nie udało się go uratować.

Pająk w uchu

Ta historia z końca października na długo zostanie w naszej pamięci, bo mamy do czynienia z przypadkiem, który może się przytrafić każdemu... przecież o pająka, który postanowi pozwiedzać dziwne zakamarki naszego ciała wcale nie jest trudno. O czym konkretnie mowa? Pewna 64-letnia kobieta zgłosiła się do kliniki otolaryngologicznej, bo od pewnego czasu męczyły ją dziwne szumy i dźwięki w jednym uchu. Co więcej, pewnego dnia po przebudzeniu miała wrażenie, że poczuła w uchu ruch czegoś żywego! Po wizycie u lekarza wszystko stało się jasne, w jej uchu zamieszkał pająk i chyba nieźle się tam zadomowił, bo zdążył nawet zrzucić wylinkę. No dobrze, pewnie chcecie wiedzieć, jak często zdarzają się takie przypadki? Za często, bo laryngolog Benjamin McGrew w wywiadzie dla SELF wyjaśniał kiedyś, że osobiście spotyka się z czymś podobnym cztery do pięciu razy w roku. Mówiąc krótko, istnieje ryzyko, że kiedyś padnie na nas, więc warto pamiętać, by nie próbować samodzielnie usuwać lokatora, żeby uniknąć wepchnięcia go głębiej do kanału słuchowego i od razu zgłosić się do specjalisty, który dysponuje niezbędnymi narzędziami. 

Igła w mózgu

Jeszcze nie macie dość? To co powiecie na przypadek pewnej Rosjanki, która przez 80 lat żyła z 3-centymetrową igłą w głowie? A jakby sytuacja sama w sobie nie była wystarczająco dziwna, lekarze nie mają wątpliwości, że nie znalazła się ona tam przypadkiem, np. w wyniku nieszczęśliwego wypadku, ale celowego działania najbliższych kobiety, kiedy była noworodkiem. Ich zdaniem obiekt ten towarzyszy kobiecie niemal od urodzenia i znalazł się w jej lewym płacie ciemieniowym podczas próby... jej zgładzenia! Szokujący, ale niestety prawdziwy i wcale nie jednostkowy przypadek - badacze wyjaśniają, że w czasie wojny niektórzy zdesperowani rodzice wbijali igły w ciemiączko noworodka, aby odebrać mu życie i uchronić przed późniejszą śmiercią głodową. Metoda najczęściej okazywała się niezwykle skuteczna, bo dziecko umierało, a zrastające się ciemiączko zakrywało narzędzie zbrodni i tym samym ukrywało przyczynę śmierci. W tym przypadku było jednak inaczej i gdyby nie tomografia komputerowa 80-latki, pewnie nigdy nie dowiedziałaby się, jakie miała szczęście.

Zabójcze grzyby

Nie będzie The Last of Us, mówili. Takie infekcje grzybicze nam nie grożą, mówili. Tymczasem w marcu lekarze w Indiach zgłosili pierwszy znany przypadek zakażenia człowieka zazwyczaj ograniczającym się do róż grzybem Chondrostereum purpureum. Co prawda drobnoustroje czasami przekraczają barierę gatunkową i powodują choroby u ludzi, ale skok następuje zazwyczaj z innego zwierzęcia, a nie z roślin. Jeszcze dziwniejsze jest to, że stało się to z grzybem, ponieważ nasze ciała są zbyt ciepłe, aby większość z nich mogła przetrwać. A jednak... Na szczęście wywoływana przez C. purpureum choroba jest śmiertelna tylko dla roślin i w opisywanym przypadku ograniczyła się do łagodnej infekcji gardła, którą udało się wyleczyć po dwóch miesiącach stosowania leków. Z tyłu głowy zostaje jednak myśl, że skoro temu grzybowi się udało, to czemu mielibyśmy ignorować zagrożenie ze strony innych, np. występującego w Polsce Ophiocordyceps unilateralis, który jest w stanie przejąć kontrolę nad ciałem mrówki, dosłownie zmieniając ją w zombie!

Tilapia przyczyną utraty kończyn

Przypadek 40-letniej Laury Barajas pokazał wszystkim niedowiarkom, jak niebezpieczne mogą być infekcje bakteryjne, np. wywołane przez skażone czy nieświeże jedzenie. Kobieta zachorowała kilka dniu po spożyciu kupionej na rynku tilapii, bo ryba okazała się skażona potencjalnie śmiertelnie niebezpieczną bakterią Vibrio Vulnificus, czyli Gram-ujemnym przecinkowcem występującym w środowisku obszarów nadmorskich, w szczególności przy ujściach rzek. Jej stan okazał się tak ciężki, że musiała zostać wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej, a także poddana ratującej życie operacji, podczas której amputowano jej wszystkie kończyny. Co ciekawe, w 2021 roku odnotowaliśmy pierwszy w Polsce przypadek zakażenia Vibro Vulnificus i chociaż bakteria nie stanowi większego zagrożenia dla osób zdrowych, warto pamiętać, by powstrzymać się od kąpieli w morzu i zwrócić szczególną uwagę na odpowiednią obróbkę termiczną ryb i skorupiaków, jeśli cierpimy z powodu obniżonej odporności.

Odciął sobie penisa

To bez wątpienia jeden z najdziwniejszych przypadków medycznych mijającego roku, bo mowa o 52-letnim mężczyźnie, który zgłosił się do szpitala w indyjskim mieście Pune z odciętym penisem. Jakby tego było mało, nie był to wcale nieszczęśliwy wypadek, ale celowe działanie. Okazało się bowiem, że mężczyzna odciął swoje prącie nożem kuchennym, a następnie spuścił je w toalecie, bo tak kazały mu "głosy w głowie", które zagroziły, że jeśli tego nie zrobi, "spotkają go straszne konsekwencje". 

I chociaż sytuacja mogła mieć tragiczny finał, to na utracie sporej ilości krwi i penisa się skończyło, bo mężczyzna zachował nawet zdolność oddawania moczu. Ponownie zaczął też przyjmować swoje leki, bo zdaniem lekarzy incydent był efektem odstawienia leków przepisanych mu z powodu schizofrenii. Co ciekawe, naukowcy wyjaśniają również, że amputacja prącia na takim podłożu ma nawet swoją medyczną nazwę, czyli zespół Klingsora (od imienia bohatera opery Wagnera).

Włochaty i zielony język

Na koniec jeszcze jeden przypadek ostrzeżenie, bo chociaż objawy tej choroby są niewiarygodne, to jest ona dość powszechna i może się przytrafić się każdemu (podobno występuje u 13 proc. populacji!). A chodzi o tzw. włochaty język, w przebiegu którego na języku pojawia się plama substancji podobnych do włosów - brodawki mogą być też zabarwione przez bakterie, drożdże, tytoń, żywność lub inne substancje, co może powodować pojawienie się na języku różnych kolorów (brązowego, beżowego, żółtego, białego czy zielonego). Tak było właśnie w przypadku 64-latka, za sprawą którego usłyszeliśmy o tej przypadłości - jego język stał się włochaty i zielony! Lekarze wyjaśnili, że jest to efekt palenia i przebytej kuracji antybiotykowej, a mężczyzna po kilku tygodniach leczenia wrócił do zdrowia. Nie rzucił jednak palenia, więc kto wie, czy jeszcze kiedyś o nim nie usłyszymy.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy