Bataliony nieromantyczne

Sowieckie władze wykorzystały kresowych Polaków pragnących odwetu za zbrodnie UPA - stworzyły z nich oddziały do walki z ukraińską partyzantką.

Dla znacznej części Polaków zamieszkujących tereny województw południowo-wschodnich powrót wojsk sowieckich okazał się zbawienny, ponieważ przerwał lub znacznie ograniczył czystki etniczne dokonywane przez ukraińskich nacjonalistów. Wobec realnej groźby zagłady fizycznej lub konieczności ucieczki z zamieszkiwanych od pokoleń terenów wizja ponownej sowieckiej okupacji była jedynie mniejszym złem, tym bardziej że mordy nie ustały wraz z odwrotem Niemców.

Na głębokim zapleczu frontu

Ukraińska Powstańcza Armia wcale nie zakończyła rozprawiania się z Polakami po zajęciu Galicji przez Sowietów. W meldunkach NKWD dotyczących wybranych rejonów (odpowiadających powiatom) w Karpatach Wschodnich wspomina się o wielu udokumentowanych atakach. 28 września 1944 roku w Czernicy banderowcy zabili dwie Polki i troje ich dzieci. Dwa dni później napadli na wieś Mazurki i zamordowali 51 Polaków. Majątek ofiar został rozgrabiony przez napastników. 3 października nierozpoznana sotnia zniszczyła wieś Imielna, w której zabito 52 Polaków. Tej samej nocy zamordowano jeszcze pięciu Polaków w Pogłubach, a dziewięciu w Wielkim i Małym Żelechowie.

Trudno się w tej sytuacji dziwić, że polscy mieszkańcy kresów zaczęli wstępować do sowieckich batalionów niszczycielskich (istriebitielnyje bataliony - IB). Formacja ta została utworzona na mocy rozkazu Rady Komisarzy Ludowych z 24 czerwca 1941 roku. Operacyjnie podporządkowana NKWD, miała pełnić funkcje pomocnicze i służyć jako ochrona obiektów o znaczeniu strategicznym (mosty, fabryki i tym podobne) położonych na głębokim zapleczu frontu, zwalczać dywersję i zapewniać porządek na tyłach. W krytycznych sytuacjach zdarzało się, że bataliony niszczycielskie szły na pierwszą linię. Kilka oddziałów IB z powodzeniem wzięło udział w walkach o Stalingrad i Leningrad. Po powtórnym zajęciu przez Sowietów wschodnich terenów przedwojennej Polski i Litwy bataliony (ich żołnierzy zwano strybkami, istriebkami lub jastrząbkami) zostały użyte do zwalczania antykomunistycznej ukraińskiej, polskiej i litewskiej partyzantki.

Reklama

Szansa na przetrwanie

Wstępowanie do oddziałów IB dawało mieszkańcom kresów szansę na przetrwanie. Było okazją do zdobycia broni, którą mogłyby wykorzystać skromnie wyposażone bazy samoobrony, z trudem opierające się licznym zgrupowaniom UPA.

- Uważaliśmy, że to jedyny sposób na uchronienie naszych rodzin przed straszliwą śmiercią - wspominał Szczepan Siekierka, jeden z tych, którzy trafili do IB. - Dla nas liczyło się to, że bolszewicy wydali nam karabiny i dzięki temu mogliśmy bronić wsi i najbliższych. Wielką politykę odsunęliśmy na bok - dodał.

Masowe aresztowania i chaos, który powstał na kresach po wejściu Sowietów, spowodowały, że działające na tym terenie oddziały Armii Krajowej zerwały kontakt z głównymi ośrodkami decyzyjnymi Polskiego Państwa Podziemnego. W rezultacie poszczególni dowódcy terenowi AK byli zmuszeni wziąć odpowiedzialność za życie i przyszłość swoich podkomendnych, a także polskiej ludności. Wielu z nich musiało podjąć niezwykle trudne i kontrowersyjne decyzje.

Dochodziło do sytuacji, kiedy całe kompanie i plutony AK, dotąd walczące z oddziałami tyłowymi wojsk niemieckich i występujące wobec czerwonoarmistów jako gospodarz terenu, decydowały się na dobrowolne włączenie do IB, aby uniknąć losu aresztowanych i wywiezionych na wschód kolegów. Niektóre bataliony niszczycielskie były praktycznie w całości złożone z akowców, którzy postanowili nie dać się aresztować, i walczyli w obronie bliskich.

"Podejrzana" przeszłość

Sztandarowym przykładem takiego zjawiska może być historia pododdziałów polskich z Brzeżan, które w całości zostały włączone do rejonowego IB. Jednostka złożona z Polaków szybko rosła w siłę i po kilku tygodniach liczyła już około 360 ludzi. Stała się jednocześnie jednym z najsilniejszych zgrupowań samoobrony w Galicji. W latach 1944-1945 brzeżańscy żołnierze IB stoczyli około stu bojów i potyczek z ukraińskimi nacjonalistami i czynnie wspierali operacje pacyfikacyjne sowieckich organów bezpieczeństwa wewnętrznego.

W Kołomyi batalion złożony z Polaków zakwaterowano w przedwojennych koszarach 49 Huculskiego Pułku Strzelców. W pewnym momencie wywiesili oni nad bramą dużą tablicę z napisem: "Wojsko Polskie".

Oczywiście Sowieci bacznie obserwowali poczynania swoich nowych żołnierzy. Dowódca 2 Kompanii 51 Pułku Piechoty Strzelców Kresowych AK, a następnie brzeżańskiego IB, kapitan Zygfryd Szynalski "Tryk", był kilkakrotnie wzywany do rejonowego naczelnika NKWD i wypytywany nie tylko o bieżącą działalność "batalionową", lecz także o "podejrzaną" przeszłość.

Wreszcie 30 listopada 1944 roku został zwerbowany jako agent "Zakordonnyj". Szynalski podpisał zobowiązanie, lecz nie dał się wciągnąć do współpracy i wkrótce potem zbiegł do Lwowa, gdzie wstąpił w szeregi antykomunistycznej organizacji Nie.

Wet za wet

Większość działań strybków polegała na ochronie szlaków transportowych, mostów, stacji kolejowych, udzielaniu pomocy w szpitalach wojskowych lub wyłapywaniu ludzi, którzy chcieli uniknąć poboru. Urządzali również obławy na młodzież mającą pracować w ośrodkach przemysłowych Donbasu. Polscy strybkowie starali się szkodzić Ukraińcom, i na odwrót. W czasie obławy zorganizowanej przez IB z Hłuboczka Polacy złapali co prawda kobiety obu narodowości, lecz nocą pojedynczo wywoływali Polki z więzienia i wypuszczali.

- Nie będę ukrywał: byliśmy zachwyceni, że ktoś dał nam do ręki broń - mówił Tadeusz Banasiewicz z wioski Cegielnia pod Kowlem. - Od kogo ją otrzymaliśmy, nie miało dla nas znaczenia. Gdy dostałem karabin, wiedziałem już, że nie zostanę zarżnięty jak prosię. Od razu zdecydowałem, że ostatni pocisk zostawiam dla siebie. Że nie wezmą mnie żywcem - dodał. Banasiewicz był świadkiem śmierci obojga rodziców, którzy zginęli z rąk partyzantów UPA. Sam cudem zbiegł do lasu wraz z bratem.

O ile żołnierze batalionów niszczycielskich narodowości ukraińskiej mogli czasem liczyć na darowanie im życia przez banderowców, o tyle polscy strybkowie wiedzieli, że gdy zostaną schwytani, czeka ich śmierć. Nacjonaliści zdawali sobie sprawę z tego, że muszą zniszczyć polskie oddziały IB, gdyż stanowiły one dla nich ogromne zagrożenie.

Głowa odcięta piłą do drewna

Polacy znali miejscowe stosunki, ludzi, operowali na swoim terenie, byli zdeterminowani walczyć na śmierć i życie. Tak było na przykład 30 stycznia 1945 roku, gdy kurenie (bataliony) UPA Hajdamaky i Huculszczyna zaatakowały rajcentr (ośrodek rejonowej władzy sowieckiej) Kosmacz. Garnizon IB, wsparty pododdziałem Wojsk Wewnętrznych, stawił zacięty opór i zmusił napastników do odwrotu.

Partyzanci ponieśli klęskę i wycofali się w góry po stracie 31 żołnierzy (14 zabitych i 17 rannych). Jeńców obu stron czekał zazwyczaj straszny los. Schwytani upowcy raczej nie mogli liczyć na łaskę i często ginęli "przy próbie ucieczki". Z kolei Kazimierzowi Litwinowi, żołnierzowi IB z Ihrowicy, odcięto głowę ręczną piłą do drewna.

W szeregach "polskich" oddziałów IB znaleźli się różni ludzie, o najrozmaitszych doświadczeniach życiowych. Niektórzy byli świadkami okrutnej śmierci najbliższych i nie mieli już nic do stracenia. Dla nich celem życia pozostawała krwawa zemsta. Według sowieckich i ukraińskich meldunków polscy strybkowie dopuścili się licznych zbrodni na ludności cywilnej.

28 sierpnia 1944 roku złożony w większości z Polaków batalion z Nadwornej zniszczył ukraińską wieś Grabowiec. Spłonęło około 300 gospodarstw, śmierć poniosło 85 osób, a kolejnych 70 aresztowano i przekazano NKWD. Dopóki komunistyczna władza nie umocniła się w terenie, czynnie i skutecznie podsycała konflikt kresowych sąsiadów, umiejętnie wykorzystując Polaków do sowietyzacji zdobytych terenów.

Sieć posterunków

Bataliony niszczycielskie operujące na terenach dawnych województw południowo-wschodnich w niektórych rejonach (powiatach) składały się nawet w 80 procentach z Polaków. Sytuacja ta stopniowo zmieniała się wskutek deportacji ludności polskiej na zachód. W rezultacie już w drugiej połowie 1945 roku Polacy stanowili zdecydowaną mniejszość w oddziałach podległych NKWD. Ich miejsce zajmowali Ukraińcy dowodzeni przez sowieckich oficerów.

Istriebitielnyje bataliony kontynuowały wykonywanie swoich zadań. W założeniu miały nadal strzec porządku w skupiskach ludności, pilnować, czy realizowane są państwowe zarządzenia, ochraniać mienie państwowe i kołchoźne, dbać o komunikację oraz uczestniczyć w operacjach czekistowsko-wojskowych. Po wyjeździe Polaków tworzyły je często niewielkie pododdziały liczące od 10 do 15 żołnierzy. Sieć posterunków stała się za to gęściejsza, rozlokowano je bowiem na znacznych terenach wiejskich zachodniej Ukrainy. Placówki te dość często musiały odpierać ataki UPA, która próbowała niszczyć znienawidzonych strybków i rozbijać rejonowe więzienia.

Pomimo stosunkowo niskiej wartości bojowej batalionów niszczycielskich złożonych z Ukraińców 23 lipca 1945 roku na naradzie sekretarzy rejonowych komitetów partyjnych oraz naczelników rejonowych oddziałów NKWD i NKGB postanowiono utrzymać istnienie tej formacji. Uznano, że trudno będzie zastąpić strybków regularnym wojskiem. W rezultacie oddziały IB urosły w siłę i do 1 stycznia 1946 roku w obwodzie stanisławowskim istniały już 234 bataliony niszczycielskie liczące 4955 żołnierzy.

Tereny "porażone bandytyzmem"

Tworzenie oddziałów IB w terenach szczególnie "porażonych bandytyzmem" niosło niebezpieczeństwo infiltracji tych sił przez nacjonalistów, a nawet przechodzenia całych grup strybków do UPA. W okręgu tiaczewskim na Zakarpaciu oddziały "niszczycielskie" sformowano w sześciu wsiach, ale na 120 żołnierzy aż 21 miało było związanych z UPA. Wiosną 1946 roku z 37,7 tysiąca żołnierzy IB zwolniono ze służby aż 12,7 tysiąca, z czego 740 było oskarżonych o współpracę z nacjonalistami. Pozostali zostali usunięci głównie za pijaństwo, rozboje i nadużywanie władzy.

Przydatność bojowa i odwaga strybków pozostawiały sporo do życzenia. 20 sierpnia 1946 roku wieczorem do wsi Szeroki Łuh przyszło sześciu upowców. Zorganizowali zebranie w budynku rady wiejskiej, spalili portrety sowieckich dostojników oraz dokumenty w kancelarii, ograbili magazyn państwowy i niektórych gospodarzy, po czym odeszli następnego dnia rano. Garnizon IB nie stawił oporu, a jego komendant przestraszył się do tego stopnia, że uciekł ze wsi i wrócił dopiero trzy dni później.

Agent w szeregach

W 1946 roku odnotowano 154 przypadki rozbrojenia oddziałów IB, co zakończyło się utratą 1370 sztuk broni palnej. Tylko od kwietnia do lipca tego roku w obwodzie stanisławowskim banderowcy rozbili w walce lub rozbroili co najmniej 22 garnizony IB i zdobyli kilkaset sztuk broni. Nieodpowiedni stosunek do służby, uciekanie wraz z rodzinami do lasu oraz zabójstwa dowódców doprowadziły do tego, że wprowadzono do tej formacji sporą liczbę agentów bezpieczeństwa. W pierwszej połowie 1946 roku w szeregach IB działało 512 tajnych informatorów.

Dla polskich byłych żołnierzy batalionów niszczycielskich jedno z pierwszych wydarzeń w niepodległej Polce - odebranie im uprawnień kombatanckich w 1991 roku, było szokiem i decyzją trudną do zaakceptowania. I choć wielu z nich walczyło w AK, zarzucono im kunktatorstwo, oportunizm, niepodejmowanie walki z Sowietami, a nawet jawną zdradę.

Spór o historię

- Wszyscy wylądowalibyśmy w piachu albo w najlepszym wypadku na Syberii - mówił jeden z kombatantów Bolesław Mieczkowski. - Zresztą mniejsza o nas, przecież bez ochrony batalionów polska ludność cywilna zostałaby wycięta do nogi. Na naszych ziemiach nie było miejsca na romantyczną walkę z nowym okupantem, jak to miało miejsce w zachodniej, zamieszkanej tylko przez Polaków części kraju.

W końcu po niemal pięcioletniej batalii prawnej, w wyniku nacisków środowisk akowskich, Sąd Najwyższy uchylił swą poprzednią decyzję. W wyroku zaznaczono, że żołnierze IB z województw lwowskiego, tarnopolskiego, stanisławowskiego oraz wołyńskiego walczyli o Polskę i przywrócono im prawa kombatanckie. Żal jednak pozostał.

Trudno jest poddać żołnierzy batalionów niszczycielskich jednoznacznej ocenie. Według danych sowieckich w latach 1944-1950 przez szeregi IB przewinęło się około 50 tysięcy ludzi różnych narodowości. Ich losy uniemożliwiają przeprowadzenie banalnego podziału na złych i dobrych, ponieważ na ich rolę w historii Europy Wschodniej oraz w konflikcie ukraińsko-polskim wpłynęła złożona sytuacja, która zaistniała na kresach po ponownym wejściu Sowietów. Tak czy inaczej, oddziały IB pozostają jedną z najbardziej kontrowersyjnych formacji schyłku II wojny światowej i czasów pokoju.

Damian Markowski

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Ukraina | II wojna światowa | Polska | ZSRR
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy