Bitwy w eterze
Walka radioelektroniczna na froncie wschodnim jest jednym z najsłabiej zbadanych epizodów II wojny światowej.
O skuteczności ataków przeprowadzanych z użyciem fal radiowych Sowieci przekonali się na własnej skórze latem i jesienią 1941 roku. Choć system łączności Armii Czerwonej oparty był w znacznej mierze na łączności przewodowej i innych bardziej tradycyjnych metodach, to jednak dla wielu okrążonych armii i korpusów radiostacje pozostawały jedyną szansą na uzyskanie jakiegokolwiek kontaktu z dowództwem. Desperackie wezwania o pomoc nadawane odkrytym tekstem dostarczały przeciwnikowi niezwykle cennych informacji.
Dzięki nasłuchowi Niemcy dowiadywali się o planowanych ruchach wojsk i dyslokacji poszczególnych jednostek. Umiejętna pelengacja (namierzanie) pozwalała z dużą dokładnością lokalizować sztaby i naprowadzać na nie uderzenia lotnictwa. Oprócz biernego pozyskiwania danych wywiadowczych niemieckie oddziały radiotechniczne prowadziły także działania ofensywne. Hitlerowcy rozprzestrzeniali w eterze fałszywe informacje, wprowadzające zamęt w szeregach wroga. Podszywali się też pod obsługę radiostacji przeciwnika i w ten sposób wyciągali kompletne raporty o aktualnej sytuacji sowieckich jednostek.W pierwszym roku wojny sowieckie próby przeciwdziałania niemieckiej aktywności w eterze miały całkowicie przypadkowy i oddolny charakter. Co prawda w trakcie walk pod Jelnią we wrześniu 1941 roku wypróbowano doświadczalny egzemplarz stacji zagłuszającej Grom, jednakże ze względu na brak koordynacji z pododdziałami rozpoznania radioelektronicznego efekty były nikłe. Sporadycznie dowódcy jednostek łączności za pomocą zwykłych radiostacji próbowali zakłócać korespondencję wroga, nadając swoje sygnały na tych samych częstotliwościach. Przeciwnik bardzo szybko przechodził jednak na pasmo zapasowe, którego odnalezienie zazwyczaj trwało dłużej niż nadawanie korespondencji. Na osiągnięcie zadawalających efektów nie pozwalała również niewielka moc radiostacji.
W tej sytuacji stroną całkowicie dominującą w eterze stały się hitlerowskie Niemcy. Do końca 1942 roku działania Sowietów ograniczały się do prowadzenia nasłuchów. Przełom nastąpił dopiero w czasie bitwy stalingradzkiej, w której po raz pierwszy rozpoczęto skoordynowane ataki na radiołączność przeciwnika.
Sygnały zakłócające były nadawane przez zwykłe radiostacje wojsk łączności, kierowało nimi jednak radiorozpoznanie wywiadu wojskowego (GRU). Dodatkowo w celu radioblokady armii generała Friedricha Paulusa utworzono w strukturach Frontu Dońskiego, zamykającego pierścień okrążenia, specjalną grupę wyposażoną w kilka mocnych radiostacji. Jej zadaniem było podszywanie się pod sztab wojsk feldmarszałka Ericha von Mansteina próbujących przebić się do okrążonych.
Ludowy komisarz spraw wewnętrznych ZSRR Ławrientij Beria, gdy przekonał się o wysokiej efektywności walki radioelektronicznej, skierował do Państwowego Komitetu Obrony raport wskazujący na konieczność zorganizowania specjalistycznych jednostek. Pisał między innymi: "Z doświadczeń wojennych wiadomo, że większość niemieckich radiostacji wykorzystywanych do łączności na polu walki pracuje na falach ultrakrótkich i długich. Armia Czerwona na tego typu falach zajmuje stosunkowo mało miejsca i nie próbuje blokować radiostacji przeciwnika działających na polu walki, pomimo sprzyjających warunków.Wiadomo, że radiostacje niemieckiej armii okrążonej pod Stalingradem utrzymują łączność na falach o długości od 438 do 732 metrów. Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych uważa za wskazane zorganizować w Armii Czerwonej specjalną służbę zagłuszania niemieckich radiostacji działających na polu walki. Dla realizacji opisanych powyżej przedsięwzięć konieczne jest utworzenie trzech specjalnych dywizjonów wyposażonych w środki zakłócające".
Na podstawie raportu Berii Państwowy Komitet Obrony wydał 16 grudnia 1942 roku postanowienie "o organizacji w Armii Czerwonej specjalnej służby do zagłuszania niemieckich radiostacji działających na polu walki". 17 grudnia ówczesny szef Sztabu Generalnego Armii Czerwonej marszałek Aleksander Wasilewski podpisał odpowiednie dyrektywy, na których mocy utworzono dwa (131 i 132) samodzielne radiodywizjony specjalnego przeznaczenia. Ze względu na braki kadrowe i sprzętowe kolejny dywizjon, o numerze 130, sformowano dopiero w pierwszej połowie 1943 roku. Czwarty (226) powstał dopiero w 1944 roku. Na potrzeby koordynacji działań poszczególnych dywizjonów i istniejących już służb nasłuchu radiowego zorganizowano w Sztabie Generalnym Armii Czerwonej specjalną służbę radiozakłóceń.Każdy dywizjon miał się składać ze 195 żołnierzy, w tym 32 oficerów. Podstawowym narzędziem walki były umieszczone na samochodach ciężarowych radiostacje krótkofalowe typu RAF KW. W każdym dywizjonie było ich od ośmiu do dziesięciu plus niezbędne wyposażenie dodatkowe, w tym agregaty prądotwórcze z zapasem paliwa pozwalającym na nieprzerwaną pracę przez kilka dni. Zadania rozpoznania radioelektronicznego wykonywano za pomocą radiostacji nasłuchowych typu Wiraż i Czajka oraz pelengatorów typu Sztopor. W walce wykorzystywano również potężne radiostacje Pszczoła, przewożone na platformach kolejowych.
Głównym zadaniem specdywizjonów było namierzanie radiostacji przeciwnika i ustalanie częstotliwości, na których pracują. Sukces można było osiągnąć po rozpracowaniu całej sieci łączności i wykryciu pasm zapasowych. Dopiero po uzyskaniu tych danych rozpoczynało się zakłócanie, które polegało na nadawaniu szumów na określonych częstotliwościach. Stacje zakłócające rozmieszczano najczęściej 20-30 kilometrów za linią frontu. Odległość pomiędzy aparaturą nasłuchową a zakłócającą wynosiła zazwyczaj około 3-4 kilometrów.Pierwszy raz skutecznie wykorzystano jednostki zakłócające w czasie bitwy pod Kurskiem. Dywizjony 131 i 132 na szczeblu operacyjnym koncentrowały się głównie na uderzeniu w komunikację niemieckich sztabów, na szczeblu taktycznym zaś - na utrudnianiu łączności pomiędzy jednostkami lądowymi a wspierającym je lotnictwem. Główny ciężar walki wziął na siebie rozlokowany na północny wschód od Biełgoroda 132 Dywizjon, który zakłócał łączność niemieckich dywizji nacierających na Prochorowkę. Choć rezultaty nie były rewelacyjne, to jednak sama idea sprawdziła się w praktyce. Zdobyte pod Kurskiem doświadczenia z powodzeniem wykorzystano w kolejnych walkach. Latem 1944 roku w trakcie operacji białoruskiej działający w rejonie Witebska 131 Dywizjon skutecznie uniemożliwił wysłanie 522 radiodepeszy priorytetowych oraz ponad 1,6 tysiąca zwykłych komunikatów. Szczególną uwagę poświęcono taktycznym radiostacjom, których Niemcy używali, żeby koordynować ogień artylerii i działań lotnictwa. W porównaniu do mocnych nadajników pracujących przy sztabach związków operacyjnych były one dość łatwym celem, gdyż miały małą moc, a ich sygnał nie mógł się przebić przez o wiele silniejsze zakłócenie.
Kolejnym działaniem ofensywnym podjętym przez sowieckie dywizjony radiowe było namierzanie za pomocą pelengatorów położenia mocnych radiostacji służących do komunikowania się poszczególnych sztabów. Uzyskane dane przekazywano lotnictwu, które dzięki nim przeprowadzało w miarę precyzyjne uderzenia. Podobnie postępowano w wypadku odnalezionych stacji zakłócających przeciwnika.Największą skuteczność osiągnięto dopiero w 1945 roku w trakcie oblężenia Prus Wschodnich. W działaniach brały udział dywizjony 131 i 226. Siły Niemców oceniano wówczas na ponad 175 radiostacji pracujących w 30 różnych sieciach i wykorzystujących ponad 300 częstotliwości. Według danych sowieckich tylko w trakcie szturmu Królewca uniemożliwiono Niemcom wysłanie ponad 1,2 tysiąca depesz. Główna radiostacja obrońców próbowała w trakcie oblężenia nadawać na 43 różnych częstotliwościach, jednakże wszystkie zmiany były bardzo szybko wykrywane, a sygnał zakłócający "przerzucano" na zajęty akurat przez Niemców kanał.
Istotny wpływ na skuteczność działań miał także czynnik geograficzny. Stacje zakłócające 131 Dywizjonu rozmieszczono pomiędzy Królewcem a Pomorzem, blokując w ten sposób łączność oblężonych z resztą wojsk niemieckich.
Dowódca obrony Królewca w rozkazie o kapitulacji jako jedną z przyczyn podawał zerwanie łączności zarówno przewodowej, jak i radiowej. Na skuteczność sowieckiego zagłuszania żalił się również naczelnik łączności obrony Wrocławia: "Rosjanie bez przerwy zrywali nam łączność. Byliśmy przez to zmuszeni do przechodzenia na inne częstotliwości, ale nas znowu odnajdowali i zagłuszali. Zakłócenia radiowe wstrzymywały depesze na trzy albo i więcej godzin, z tego też powodu część trzeba było anulować".W trakcie operacji berlińskiej nastąpiło apogeum walki radioelektronicznej. Oprócz rozpoznania, zagłuszania i rozsiewania dezinformacji Rosjanie przeprowadzali także koordynację ataków lotnictwa i artylerii na radiostacje przeciwnika. Działający w składzie 1 Frontu Białoruskiego 130 Dywizjon i w składzie 1 Frontu Ukraińskiego 132 Dywizjon skutecznie zagłuszały oblężony Berlin i okrążone na południe od niego siły 9 Armii. Na skutek zakłóceń treść depesz musiała być powtarzana dziesiątki razy, choć zdarzały się sytuacje, w których nawiązanie łączności było praktycznie niemożliwe. Według obliczeń strony sowieckiej w trakcie oblężenia Berlina zerwano transmisję około 170 pilnych depesz.
Sukces odniesiony w ostatnich miesiącach wojny był niewątpliwy. Mimo niskiego poziomu sowieckiej techniki obsługującym urządzenia żołnierzom udało się opracować skuteczne metody walki. Niestety, wysiłek włożony w prace nad rozwojem walki radioelektronicznej nie został doceniony. Najwyższe sowieckie dowództwo nie rozumiało znaczenia technologii radiowych i uznało jednostki walki radioelektronicznej za nieperspektywiczne.Wszystkie dywizjony rozwiązano wkrótce po zakończeniu wojny. Do formowania tego typu jednostek powrócono dopiero w połowie lat pięćdziesiątych. Zmarnowane dziesięciolecie miało istotny wpływ na rozwój sowieckiej, a później rosyjskiej walki radioelektronicznej. Opóźnienia względem krajów zachodnich nie udało się odrobić do dziś.
Adam Kaczyński
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.