Bitwy w eterze
Walka radioelektroniczna na froncie wschodnim jest jednym z najsłabiej zbadanych epizodów II wojny światowej.
Zamęt w szeregach wroga
W pierwszym roku wojny sowieckie próby przeciwdziałania niemieckiej aktywności w eterze miały całkowicie przypadkowy i oddolny charakter. Co prawda w trakcie walk pod Jelnią we wrześniu 1941 roku wypróbowano doświadczalny egzemplarz stacji zagłuszającej Grom, jednakże ze względu na brak koordynacji z pododdziałami rozpoznania radioelektronicznego efekty były nikłe. Sporadycznie dowódcy jednostek łączności za pomocą zwykłych radiostacji próbowali zakłócać korespondencję wroga, nadając swoje sygnały na tych samych częstotliwościach. Przeciwnik bardzo szybko przechodził jednak na pasmo zapasowe, którego odnalezienie zazwyczaj trwało dłużej niż nadawanie korespondencji. Na osiągnięcie zadawalających efektów nie pozwalała również niewielka moc radiostacji.
Przełom pod Stalingradem
W tej sytuacji stroną całkowicie dominującą w eterze stały się hitlerowskie Niemcy. Do końca 1942 roku działania Sowietów ograniczały się do prowadzenia nasłuchów. Przełom nastąpił dopiero w czasie bitwy stalingradzkiej, w której po raz pierwszy rozpoczęto skoordynowane ataki na radiołączność przeciwnika.
Sygnały zakłócające były nadawane przez zwykłe radiostacje wojsk łączności, kierowało nimi jednak radiorozpoznanie wywiadu wojskowego (GRU). Dodatkowo w celu radioblokady armii generała Friedricha Paulusa utworzono w strukturach Frontu Dońskiego, zamykającego pierścień okrążenia, specjalną grupę wyposażoną w kilka mocnych radiostacji. Jej zadaniem było podszywanie się pod sztab wojsk feldmarszałka Ericha von Mansteina próbujących przebić się do okrążonych.
Wiadomo, że radiostacje niemieckiej armii okrążonej pod Stalingradem utrzymują łączność na falach o długości od 438 do 732 metrów. Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych uważa za wskazane zorganizować w Armii Czerwonej specjalną służbę zagłuszania niemieckich radiostacji działających na polu walki. Dla realizacji opisanych powyżej przedsięwzięć konieczne jest utworzenie trzech specjalnych dywizjonów wyposażonych w środki zakłócające".
Służby nasłuchu radiowego
Każdy dywizjon miał się składać ze 195 żołnierzy, w tym 32 oficerów. Podstawowym narzędziem walki były umieszczone na samochodach ciężarowych radiostacje krótkofalowe typu RAF KW. W każdym dywizjonie było ich od ośmiu do dziesięciu plus niezbędne wyposażenie dodatkowe, w tym agregaty prądotwórcze z zapasem paliwa pozwalającym na nieprzerwaną pracę przez kilka dni. Zadania rozpoznania radioelektronicznego wykonywano za pomocą radiostacji nasłuchowych typu Wiraż i Czajka oraz pelengatorów typu Sztopor. W walce wykorzystywano również potężne radiostacje Pszczoła, przewożone na platformach kolejowych.
Pierwszy raz skutecznie wykorzystano jednostki zakłócające w czasie bitwy pod Kurskiem. Dywizjony 131 i 132 na szczeblu operacyjnym koncentrowały się głównie na uderzeniu w komunikację niemieckich sztabów, na szczeblu taktycznym zaś - na utrudnianiu łączności pomiędzy jednostkami lądowymi a wspierającym je lotnictwem. Główny ciężar walki wziął na siebie rozlokowany na północny wschód od Biełgoroda 132 Dywizjon, który zakłócał łączność niemieckich dywizji nacierających na Prochorowkę. Choć rezultaty nie były rewelacyjne, to jednak sama idea sprawdziła się w praktyce. Zdobyte pod Kurskiem doświadczenia z powodzeniem wykorzystano w kolejnych walkach. Latem 1944 roku w trakcie operacji białoruskiej działający w rejonie Witebska 131 Dywizjon skutecznie uniemożliwił wysłanie 522 radiodepeszy priorytetowych oraz ponad 1,6 tysiąca zwykłych komunikatów. Szczególną uwagę poświęcono taktycznym radiostacjom, których Niemcy używali, żeby koordynować ogień artylerii i działań lotnictwa. W porównaniu do mocnych nadajników pracujących przy sztabach związków operacyjnych były one dość łatwym celem, gdyż miały małą moc, a ich sygnał nie mógł się przebić przez o wiele silniejsze zakłócenie.
1,2 tysiąca depesz
Największą skuteczność osiągnięto dopiero w 1945 roku w trakcie oblężenia Prus Wschodnich. W działaniach brały udział dywizjony 131 i 226. Siły Niemców oceniano wówczas na ponad 175 radiostacji pracujących w 30 różnych sieciach i wykorzystujących ponad 300 częstotliwości. Według danych sowieckich tylko w trakcie szturmu Królewca uniemożliwiono Niemcom wysłanie ponad 1,2 tysiąca depesz. Główna radiostacja obrońców próbowała w trakcie oblężenia nadawać na 43 różnych częstotliwościach, jednakże wszystkie zmiany były bardzo szybko wykrywane, a sygnał zakłócający "przerzucano" na zajęty akurat przez Niemców kanał.
Istotny wpływ na skuteczność działań miał także czynnik geograficzny. Stacje zakłócające 131 Dywizjonu rozmieszczono pomiędzy Królewcem a Pomorzem, blokując w ten sposób łączność oblężonych z resztą wojsk niemieckich.
W trakcie operacji berlińskiej nastąpiło apogeum walki radioelektronicznej. Oprócz rozpoznania, zagłuszania i rozsiewania dezinformacji Rosjanie przeprowadzali także koordynację ataków lotnictwa i artylerii na radiostacje przeciwnika. Działający w składzie 1 Frontu Białoruskiego 130 Dywizjon i w składzie 1 Frontu Ukraińskiego 132 Dywizjon skutecznie zagłuszały oblężony Berlin i okrążone na południe od niego siły 9 Armii. Na skutek zakłóceń treść depesz musiała być powtarzana dziesiątki razy, choć zdarzały się sytuacje, w których nawiązanie łączności było praktycznie niemożliwe. Według obliczeń strony sowieckiej w trakcie oblężenia Berlina zerwano transmisję około 170 pilnych depesz.
Niewykorzystany sukces
Wszystkie dywizjony rozwiązano wkrótce po zakończeniu wojny. Do formowania tego typu jednostek powrócono dopiero w połowie lat pięćdziesiątych. Zmarnowane dziesięciolecie miało istotny wpływ na rozwój sowieckiej, a później rosyjskiej walki radioelektronicznej. Opóźnienia względem krajów zachodnich nie udało się odrobić do dziś.
Adam Kaczyński
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.