Bój o niebo nad Warszawą
Doświadczenia zdobyte przez polskich pilotów w walkach nad Warszawą procentowały później w czasie bitwy o Anglię.
Rozkaz skoro świt
Oto jak zrelacjonował przebieg wydarzeń dowódca dywizjonu kapitan Adam Kowalczyk: "Około godziny 7 rano dostałem rozkaz startu na zgrupowanie bombowe nieprzyjaciela lecące z kierunku Serocka. Wystartowałem dwoma eskadrami. O godzinie 7.45 nawiązaliśmy walkę. Na skutek dużej szybkości nieprzyjaciela oraz nalotu na różnych wysokościach i w wielu falach dyon rozciągnął się kluczami, dwójkami, a nawet pojedynczo.
Walki odbywały się z bombowcami i Me 110 na wielkiej przestrzeni od Okęcia aż po Zakroczym. Zestrzeleń w wymienionym rejonie było kilka, ale dużo uszkodzeń, gdyż wiele samolotów nieprzyjaciela odpadało z szyków i z dymiącymi silnikami wracało do Prus. Kryli się, wykorzystując chmury".
Zadziorność Polaków
Odparcie pierwszego ataku nie oznaczało końca zagrożenia. Dzięki ofiarnej pracy mechaników i personelu technicznego uszkodzone w trakcie walki samoloty naprawiono. Około godziny 16 maszyny zostały ponownie poderwane do walki. Tym razem Niemcy, nauczeni porannym doświadczeniem, znacząco wzmocnili osłonę bombowców. W eskorcie pojawiły się nowoczesne Messerschmitty 109. Trwające prawie godzinę starcie znów zapobiegło zbombardowaniu stolicy. Wytrącone z szyków bombowce rozpierzchły się nad przedmieściami i pośpiesznie zrzuciły bomby w okolicach Kanału Żerańskiego oraz na łąki w Białołęce.
Znaczący sukces odniósł podchorąży Jerzy Radomski, który w pogoni za bombowcami starł się nad Warszawą z Me 109. Niemiecki myśliwiec, pilotowany przez byłego zastępcę dowódcy wsławionego w wojnie domowej w Hiszpanii Legionu Kondor pułkownika Henschkego, został zestrzelony. Wrak 109 odnaleziono w Lesie Kabackim. Sam podchorąży Radomski był lekko ranny w rękę, a jego samolot nosił ślady ponad 30 trafień.
Idą i końca nie widać
Słychać, jak wyją. Widok zaiste niesamowity. Po wystrzeleniu amunicji ląduje jeden z pilotów. Dostaję pozwolenie na start. Niedługo byłem w powietrzu, może 20 minut. Zostałem zestrzelony. Jeszcze dziś nie mogę sobie darować, że nie patrzyłem na swój ogon. Po wylądowaniu na spadochronie byłem tak zdenerwowany, że trząsłem się jak w febrze. W głowie mi się kręci. Zwinąłem spadochron i idę w ogólnym kierunku na lotnisko. Nie mogę zebrać myśli... potem dochodzę do świadomości - ból nóg i rąk - spostrzegam, że jestem poparzony. Pocieram twarz ręką - coś rozmazałem na twarzy, która zaczyna szczypać.
Dochodzę do toru kolejowego, za torem lotnisko. Widzę już samoloty. Jeden rozbity na skraju lotniska. Przy nim kręci się obsługa. Między torem a lasem stoi grupka ludzi i samochód sanitarny. Podchodzę. Na rozłożonej skórze leży człowiek. Ręce czarne - wydają się zwęglone. Twarz też czarna. Zostały tylko białe ślady od okularów. Mundur skrwawiony. Podobno żyje. Pytam kto to. Felek Szyszka, zestrzelony w płomieniach. Wyskoczył, a Niemiec obrabiał go w powietrzu, gdy wisiał na spadochronie. Czternaście ran!".
W trakcie popołudniowej bitwy nad Legionowem największe straty poniosła wyposażona w starsze samoloty typu PZL P-7 123. Eskadry. Przestarzałe maszyny w starciu z szybkimi Messerschmittami nie miały większych szans. Jako pierwszy został zestrzelony dowódca eskadry kapitan pilot Mieczysław Olszewski, który - ciężko ranny - zdołał posadzić samolot w okolicach Legionowa. Rany okazały się śmiertelne - bohaterski lotnik zmarł w drodze do szpitala. Podporucznik Feliks Szyszka, o którym wspominał w swojej relacji porucznik Grabiszewski, oraz podchorąży Antoni Danek zostali ostrzelani przez niemieckich lotników, gdy bezwładnie opadali ze spadochronem. Ich losu uniknął podchorąży Stanisław Czternastek, który niezauważony przez Niemców spokojnie wylądował na spadochronie pod Nowym Dworem Mazowieckim.
Kolejni z zestrzelonych pilotów 123. Eskadry, podporucznik Erwin Kawnik oraz kapral Flamme, też mieli szczęście - udało im się bezpiecznie wylądować uszkodzonymi samolotami w okolicach Zakroczymia. Na lotnisko powrócili przygodnym transportem. Po śmierci kapitana Olszewskiego dowództwo nad 123. Eskadrą powierzono podporucznikowi Kawnikowi.
"Zmusili nieprzyjaciela do odejścia"
Ranny podpułkownik Pamuła opadł na spadochronie pomiędzy Jabłonną a Chotomowem. Początkowo został wzięty przez miejscowych za lotnika niemieckiego. Przed linczem uratowali go żołnierze Wojska Polskiego, którzy po prowizorycznym opatrzeniu odtransportowali pilota do szpitala.
W ferworze walki
Nabierające wysokości, polskie myśliwce podążały za niemiecką armadą. Nad Modlinem okazało się, że bombowce ominęły twierdzę i skierowały się nad stolicę. Dowódca 152. Eskadry major Więckowski wydał rozkaz wstrzymania pościgu i pozostania w rejonie twierdzy (zgodnie z planem 152. Eskadra miała działać w pasie armii "Modlin"), jednakże piloci sześciu samolotów zignorowali komendę i w ferworze walki kontynuowali lot dotychczasowym kursem. Niewielka przewaga w prędkości pozwoliła dognać zgrupowanie niemieckich bombowców dopiero nad Jabłonną. Polscy piloci, ponieważ chcieli prowadzić skuteczny ogień, podlecieli do niemieckich Heinkli 111 na niewielką odległość, jednakże strzelcy pokładowi bombowców odpowiedzieli zmasowanym ogniem. Do walki wkroczyły również pozostające w pewnej odległości za bombowcami niemieckie Messerschmitty Bf 109, lecące jako eskorta zgrupowania. Kiedy część pilotów atakowała Heinkle, reszta wdała się w walkę kołową z Messerschmittami.
Niemiecki pilot porucznik Fritz Gutezeit, który zestrzelił podporucznika Piotrowskiego, również nie doleciał na swoje macierzyste lotnisko. Zabrakło mu paliwa i musiał posadzić samolot w rejonie Suwałk, gdzie dostał się do polskiej niewoli. Jako jeniec wojenny początkowo trafił do Warszawy, następnie zaś podczas ewakuacji dotarł na Kresy Wschodnie, skąd w wyniku zamieszania zdołał zbiec. Wkrótce przechwycili go Sowieci, którzy jako lojalni sojusznicy Hitlera odesłali lejtnanta do Niemiec. Po krótkiej rekonwalescencji powrócił do służby. Brał udział w walkach na froncie zachodnim. Zginął w 1942 roku w starciu powietrznym z Brytyjczykami.
Ucieczka podporucznika
Na podkreślenie zasługuje fakt, że pomimo ogromnej przewagi technicznej i liczebnej wroga polscy piloci dzięki swym umiejętnościom potrafili skutecznie odeprzeć dwie wielkie fale nieprzyjacielskich nalotów. Doświadczenia zdobyte nad Warszawą przyczyniły się później do sukcesów polskich lotników w bitwie o Anglię.
Pilotowi Feliksowi Szyszce udało się przeżyć pomimo ciężkich oparzeń i licznych ran postrzałowych. Ranny po wstępnym opatrzeniu przez załogę wozu sanitarnego na lotnisku w Poniatowie został odwieziony do szpitala w Warszawie. W czasie kapitulacji stolicy nadal pozostawał w ciężkim stanie. Dalszy nadzór nad jego leczeniem przejęli Niemcy, którzy po wyzdrowieniu planowali przewieźć go do oflagu. Podporucznik trafił do szpitala w Łodzi, skąd uciekł, wykorzystując do tego powiązane ze sobą prześcieradła. Przedostał się na Słowację, a potem okrężną drogą do Francji i Wielkiej Brytanii. Brał udział w bitwie o Anglię w składzie 308. Dywizjonu Myśliwskiego. Zginął w 1942 roku podczas lotu ćwiczebnego.
Adam Kaczyński
Sródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.