Churchill i sowieckie koronki

Sojusz Wielkiej Brytanii i USA w czasie II wojny światowej nie wykluczał diametralnych różnic w kwestiach strategicznych.

Gdy w Europie, a później na Dalekim Wschodzie kończyły się sześcioletnie zmagania, mało kto przewidywał, że w ciągu zaledwie kilkudziesięciu miesięcy antyhitlerowska koalicja załamie się, a świat wejdzie w okres znany jako zimna wojna. Na Zachodzie niemal nikt nie mówił jeszcze, że Związek Sowiecki może być zagrożeniem.

Zajadła wrogość

Trafnością prognoz wykazał się wówczas brytyjski premier Winston Churchill. Już w marcu 1945 roku podczas rozmowy z generałem sir Francisem de Guingandem stwierdził otwarcie: "W przyszłości głównym źródłem zagrożenia dla aliantów nie będą Niemcy, lecz Rosjanie". Co znamienne, brytyjski premier w tym aspekcie różnił się od amerykańskich decydentów i nie przejawiał takiej jak oni chęci do poprawy relacji z Moskwą.

Świadczy o tym choćby odrzucenie w marcu 1945 roku propozycji Waszyngtonu zwołania trójstronnej konferencji. Jak wspominał osobisty wysłannik prezydenta Harry'ego Trumana Joseph E. Davies, Churchill krytycznie odniósł się do tej idei, wykazując przy tym "zajadłą wrogość w stosunku do Sowietów".

Reklama

Cios w plecy

Wiara w przyjazne intencje Sowietów nie dotyczyła wyłącznie ekipy Franklina Delano Roosevelta, podobną bowiem naiwnością cechowali się współpracownicy kolejnego prezydenta. Zamiast więc spotykać się z premierem Wielkiej Brytanii, który chciał stworzyć blok brytyjsko-amerykański w celu ograniczenia wpływów sowieckich w Europie, Truman wybrał rozmowy z Józefem Stalinem.

Co gorsza, z Waszyngtonu docierały niepokojące dla Londynu sygnały, które mogły sugerować, że Amerykanie nie dostrzegają sowieckiego zagrożenia i nie chcą koordynować wysiłków obronnych. Dla przykładu wskazać można wypowiedź amerykańskiego sekretarza stanu Jamesa F. Byrnesa, który po przemówieniu Churchilla w Fulton (5 marca 1946 roku) stwierdził, że "Waszyngton nie jest bardziej zainteresowany sojuszem z Wielką Brytanią przeciwko Związkowi Sowieckiemu niż sojuszem ze Związkiem Sowieckim przeciwko Wielkiej Brytanii".

Amerykanie nie rozumieli zagrożenia i sytuacji w Europie. Kuriozalna wydaje się analiza Kolegium Szefów Sztabów z maja 1947 roku, w której nie potrafiono przewidzieć reakcji Polski w razie wybuchu wojny. Analitycy zastanawiali się, czy Polska odpowiedziałaby zbrojnie przeciwko sowieckiej agresji.

Nieznana intencja Amerykanów

Wcześniej, bo w listopadzie 1945 roku, amerykańscy wojskowi opracowali plan, który nie poruszał kwestii zagrożenia sowieckiego. Z kolei w lutym 1946 roku szef sztabu US Army generał Dwight Eisenhower również pominął ten problem w swym dokumencie o strategicznych wytycznych dla sił zbrojnych. Takie stanowisko, w połączeniu z narastającymi żądaniami amerykańskiego społeczeństwa "sprowadzenia chłopców do domu" i ustępliwością wobec Moskwy, niepokoiło Brytyjczyków. I chociaż polityczno-wojskowe relacje z Amerykanami nadal pozostawały silne, to coraz bardziej obawiano się, że Waszyngton powróci do polityki izolacjonizmu.

Na różnice w percepcji nałożyło się wzajemne pogorszenie relacji. Już 29 sierpnia 1945 roku Amerykanie wstrzymali realizowanie programu pomocowego "Lend-Lease", co wielu Brytyjczyków uznało za zdradziecki cios w plecy. W krótkim okresie Stany Zjednoczone zyskały sobie w Wielkiej Brytanii wielu wrogów, a sympatia zdobyta w czasie wojny - szczególnie wśród lewicy - szybko prysła. Warunki z trudem wynegocjowanej wtedy pożyczki (5 miliardów dolarów) zostały uznane za drakońskie.

"The Economist" pisał: "Niewiele osób w kraju wierzy komunistycznej tezie, że świadomym celem amerykańskiej polityki jest zrujnowanie Wielkiej Brytanii i zniszczenie wszystkiego, o co Wielka Brytania walczy w świecie. Fakty mogą być jednak w ten sposób interpretowane, a rezultaty takiej polityki zgodne z przewidywaniami komunistów, nawet jeśli w rzeczywistości nie jest to intencją Amerykanów".

Determinacja Churchilla

W krótkim okresie doszło do zamiany stanowisk - Brytyjczycy przyjęli rolę zachowawczą, Amerykanie zaś ofensywną. Londyn musiał działać zdecydowanie roztropniej niż Waszyngton, którego poczucie pewności wzmagane było posiadaniem bomby atomowej. W tej sprawie Brytyjczykom bliżej było do Francuzów, którzy opowiadali się przeciwko tajnym operacjom, podcinającym kruchą równowagę międzynarodową i prowokujących Moskwę.

Wyraźna różnica poglądów co do polityki względem Sowietów wzmocniła się, gdy w 1951 roku na Downing Street w Londynie powrócił Churchill. Jego główny cel w trakcie drugiej kadencji stanowiło zakończenie zimnej wojny. Nie bez wpływu był wiek premiera. Churchill zbliżał się do osiemdziesiątych urodzin, był ciężko schorowany.

W czerwcu 1953 roku doznał poważnego wylewu, który jeszcze bardziej ograniczył jego zdolności ruchowe i błyskotliwość. Nie byłoby nic wspanialszego dla takiego polityka jak Churchill, niż uwieńczyć karierę doprowadzeniem do końca zimnej wojny. Jego determinację oddają słowa, które tuż po wylewie powiedział do swych lekarzy: "Muszę zobaczyć Malenkowa (w latach 1953-1955 premier ZSRR - przyp. red.). Potem mogę umrzeć".

Upadek reżimu na Kremlu

Brytyjski premier zachęcał Waszyngton do wspólnej próby zmniejszenia napięcia w kontaktach z Moskwą. Pomysł ten spotkał się z nieskrywaną niechęcią prezydenta Eisenhowera, którego wspierał w tym sekretarz stanu John Dulles. Ich zdaniem Sowieci mogli odczytać te usiłowania jako "słabość lub przesadną nadgorliwość". Było to całkowicie niezgodne z wizją Dullesa, który nie tylko nie chciał zmniejszenia presji na Związek Sowiecki, lecz wręcz odwrotnie - nalegał na jej zwiększenie, po to by doprowadzić do "upadku reżimu na Kremlu albo też przekształcić sowiecką strefę wpływów z bloku nastawionego na agresję w koalicję obronną".

Koncepcja Churchilla nie zjednywała mu sojuszników za Atlantykiem, gdzie w najlepsze trwała antykomunistyczna histeria, podgrzewana działalnością senatora Josepha McCarthy'ego i zwolenników wojny prewencyjnej. Jakiekolwiek pojednawcze słowa i chęć współpracy mogłyby zostać odebrane jako sympatyzowanie z komunizmem, co groziło złamaniem kariery politycznej.

Sentymentalna iluzja

Naciskający na normalizację brytyjski premier zasygnalizował w 1953 roku gotowość odbycia "samotnej pielgrzymki" do Moskwy, byle tylko zimna wojna została zakończona. Moment był fatalny, bowiem wówczas - dokładnie 16 czerwca 1953 roku - w kontrolowanym przez komunistów Berlinie Wschodnim doszło do strajku robotników wysuwających hasła ekonomiczne. Protest został brutalnie stłumiony przez dywizje Armii Czerwonej i miejscową milicję.

Ten wyraźny dowód na ciągłość sowieckiej polityki został zagłuszony 27 lipca 1953 roku, kiedy to wojna na Półwyspie Koreańskim zakończyła się zawarciem rozejmu. Raptem dzień wcześniej aresztowano Ławrientija Berię, jednego z głównych wykonawców zbrodni stalinowskich, który po śmierci dyktatora dawał sygnały gotowości poprawienia relacji z Zachodem.

Nieposkromiona duma

Brytyjski premier raz jeszcze przedstawił swój pomysł amerykańskiemu prezydentowi, lecz ten zareagował żołnierskimi słowami, w złości dosadnie przyrównując Związek Sowiecki do ulicznicy, która "pomimo kąpieli, perfum i koronek nadal jest taka sama". Eisenhower opuścił wtedy spotkanie. Jak zanotował osobisty sekretarz Churchilla John Colville, "chyba pierwszy raz w historii ktoś użył takiego języka podczas międzynarodowej konferencji".

Ostatecznie Churchillowi, którego zmuszono do rezygnacji ze stanowiska w kwietniu 1955 roku, nie udało się zakończyć zimnej wojny, a jego działania zostały określone przez dyplomatę sir Evelyna Shuckburgha jako "sentymentalna iluzja" i "przykład nieposkromionej dumy, która dotyka starszych panów mających władzę, tak jak Chamberlaina odwiedzającego Hitlera".

Robert Czulda

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Wielka Brytania | churchill | Rosjanie | II wojna światowa | ZSRR | tajemnica | USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy