Co dalej z Egiptem?
Wystarczyło osiemnaście dni protestów, by pierwszoligowy autokrata Muhammad Husni Mubarak podał się do dymisji.
Armia na piedestale
Od początku egipskiej republiki (1953 rok) armia stwarzała możliwości awansu społecznego niezamożnym warstwom społeczeństwa, głównie mieszkańcom małych miast i wsi, skąd wywodził się drugi egipski prezydent i charyzmatyczny autokrata Dżamal Abd an-Nasir (Naser). Z czasem stała się ona jednym z najważniejszych filarów systemu władzy. Elity wojskowe do dziś mają znaczny wpływ na życie polityczne największego arabskiego państwa. Wynika to choćby z wysokiej pozycji ministra obrony. Od dwudziestu lat był nim Tantawi, który de facto pełni obecnie funkcję głowy państwa.
Rola armii zależała też od czynnika zewnętrznego, który miał znaczący wpływ na stabilność egipskiego autorytaryzmu. Chodzi o wsparcie Waszyngtonu udzielane Kairowi od końca lat siedemdziesiątych. Amerykanie hojnie sponsorują egipskie siły zbrojne, traktując je jako sprzymierzeńca w walce z ugrupowaniami terrorystycznymi, a także jako ważny element politycznej układanki, który zapewniał sojuszniczemu państwu stabilność.
O uprzywilejowanej pozycji wojskowych (i ich rodzin) świadczyły wysokie zarobki (gwarantujące odpowiedni poziom życia), subsydia budowlane, specjalne sklepy dla oficerów, osobny system opieki medycznej czy wysoki prestiż uczelni wojskowych. Elity wojskowe przejmowały także prywatyzowane przedsiębiorstwa - przemysłu zbrojeniowego, rolnicze, telekomunikacyjne i turystyczne, czyli należące do intratnych branży, przynoszących największe zyski. To w czasach ekonomicznej liberalizacji, kiedy Egipt przestawiał się na wolnorynkowe tory, oficerowie stawali się rekinami biznesu, tworząc nowo powstałą klasę wyższą.
Doskonałym pretekstem do rozbudowy aparatu przemocy, w tym armii, był przez lata terroryzm, czyli wróg wewnętrzny - trudny do pokonania, przebiegły i szybko odtwarzający swe siły. Egipska "wojna z terroryzmem" mogłaby trwać bez końca. Dlatego też tamtejsze wojsko było wciąż rozbudowywane. Państwo utrzymuje w gotowości blisko 470 tysięcy żołnierzy zasilających wojska lądowe, marynarkę wojenną oraz siły powietrzne. Liczba rezerwowych sięga 480 tysięcy. Należy do nich doliczyć 400 tysięcy funkcjonariuszy jednostek paramilitarnych, takich jak elitarna Gwardia Narodowa.
Fundusze przeznaczane na egipską armię nie są znaczne w porównaniu z państwami wysoko rozwiniętymi, choć nakłady na ten cel rosły z roku na rok. Przykładowo: w 2010 roku budżet wojskowy przekroczył 4,5 miliarda dolarów. Do tego trzeba jednak dodać wpływy z przedsiębiorstw przynoszących mundurowym ogromne zyski. Elity resortów siłowych były blisko powiązane z otoczeniem prezydenta, a to sprawiało, że przedstawiciele armii mieli znaczny wpływ na politykę państwa. Pozwalało im to na utrzymanie wyjątkowego statusu ekonomicznego. Co więcej, oficerowie egipskiego wojska oraz wyżsi funkcjonariusze służb bezpieczeństwa częstokroć piastowali stanowiska regionalnych gubernatorów oraz burmistrzów najważniejszych miast, co jeszcze bardziej zwiększało polityczną rolę sektora siłowego. Trudno się spodziewać, aby po odejściu Mubaraka to się zmieniło. Opozycja nie pozwoli jednak, by proces demokratyzacji został zahamowany. Konieczne jest więc wypracowanie kompromisowego rozwiązania.
Jeśli egipska transformacja ustrojowa skieruje się w stronę demokracji, to najpewniej - twierdzą optymistycznie nastawieni badacze - będzie to demokracja na wzór turecki. Z wolnymi wyborami i przedstawicielskim rządem, ale też silną - zapewnioną w konstytucji - pozycją armii. Nie chodzi nawet o zagrożenie ze strony radykalnych islamistów. Tych jest bowiem w Egipcie jak na lekarstwo - Bracia Muzułmanie to przedstawiciele tak zwanego umiarkowanego islamizmu. Chodzi o gwarancję zachowania przez elity wojskowe stanu posiadania, uzasadnianą koniecznością ochrony kraju przed rozmaitymi zagrożeniami. Na przykład ze strony Al-Kaidy, która chętnie wykorzystuje polityczną destabilizację w państwach muzułmańskich, takich jak Jemen, Sudan czy Somalia. Ta natomiast nikomu nie jest na rękę, więc silna armia będzie potrzebna. Zachód temu z pewnością przyklaśnie, co sprawia, że ugrupowanie powstałe na bazie organizacji Braci Muzułmanów upodobni się - w pewnym sensie - do tureckiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, rządzącej nad Bosforem i Dardanele już drugą kadencję (od listopada 2002 roku). W Egipcie takie ugrupowanie właśnie powstaje, pod nazwą Partia Wolności i Sprawiedliwości.
Pogląd ten potwierdza egipski ekspert z Carnegie Endowment for International Peace Amr Hamzawi. Uważa on, że armia z pewnością nie zrezygnuje z wpływów. Za prawdopodobny typ demokracji (jaki udałoby się w Egipcie zaprowadzić) uznaje właśnie model turecki, gdzie wojsko chroni demokratyczne i świeckie wartości, na których opiera się państwo. Trzon systemu politycznego tworzą natomiast cywile. Armia, jak twierdzi Hamzawi, nie musi rządzić bezpośrednio, by mieć wpływ na politykę, i jest wielce prawdopodobne, że w ciągu sześciu miesięcy ustąpi na rzecz demokratycznie wybranych przedstawicieli egipskiego społeczeństwa. Nawet jeśli przewagę zyskają najlepiej zorganizowani islamiści, co wcale nie jest takie oczywiste, gdyż środowiska świeckie urosły w ostatnich latach w siłę.
Nieco innego zdania jest Mustafa Kamel al-Sayyed z Uniwersytetu Kairskiego, który twierdzi, że na straży demokratycznych wartości powinno stać niezależne sądownictwo, z trybunałem konstytucyjnym na czele. Na tym polu Egipt ma niezłe doświadczenia, ponieważ (nawet w warunkach systemu autorytarnego) Najwyższy Sąd Konstytucyjny jawił się jako instytucja częściowo samodzielna i potrafiąca sprzeciwić się władzy wykonawczej. Armia natomiast powinna pełnić funkcje obronne, jak to ma miejsce w zachodnich krajach demokratycznych.
Pesymistyczny pogląd wyraża amerykański politolog i znawca Egiptu Robert Springborg. Sądzi on, że skutkiem rewolucji było sprytne przejęcie władzy przez armię, która (odgrywając neutralną) uplasowała się na najlepszej pozycji do zgarnięcia tortu, jaki pozostał do podziału po Mubaraku. Odsunęła w ten sposób reżimową konkurencję, czyli syna byłego prezydenta, oraz cywilne kierownictwo Partii Narodowo-Demokratycznej, która przekształcała się w ugrupowanie neoliberalnych technokratów. Czy zatem mieliśmy do czynienia z wojskowym zamachem stanu?
Mamy więc do czynienia z politycznym patem. Rewolucja dopiero się rozpoczęła, a do demokracji jeszcze daleka droga. Dużo będzie zależało od postawy Stanów Zjednoczonych, od których egipska armia jest uzależniona nie tylko finansowo, lecz także technicznie i logistycznie. Raz zdobytej władzy nie oddaje się jednak dobrowolnie.
Michał Lipa
Autor jest doktorantem na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zajmuje się systemami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi oraz procesami społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Publicysta portalu Mojeopinie.pl.
----------
W Egipcie zaprzysiężono nowy gabinet
Na stanowiskach pozostali ministrowie spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych, finansów i sprawiedliwości. Na czele kilku resortów stanęli politycy będący w opozycji do byłego prezydenta Husniego Mubaraka. Rząd tymczasowy ma funkcjonować do wyborów prezydenckich. Gabinetem kieruje premier Ahmed Szafik, resortem spraw zagranicznych Ahmed Abul Gheit, spraw wewnętrznych - Habib el-Adli, a sprawiedliwości - Mamduh Marei. W skład rządu wchodzą dwaj Koptowie (chrześcijanie), w tym Mounir Abdel Nur, sekretarz generalny opozycyjnej partii Wafd, który objął tekę ministra do spraw turystyki. Jego poprzednik Zuhair Garana trafił do aresztu pod zarzutami korupcji. Członek głównej partii lewicowej, Tagammu, Gouda Abdel Khalek, został ministrem solidarności społecznej.
(MS)