Czołgiem na okręt

W 1944 roku, na wodach holenderskich, przeprowadzono jedyny w dziejach polskiego wojska abordaż, dokonany przez... pułk pancerny.

Czołgi polskiej 1. Dywizji Pancernej w Holandii
Czołgi polskiej 1. Dywizji Pancernej w HolandiiPolska Zbrojna

Atak na barki

Ponieważ mieli je niemal podane na tacy, wsparci przez artylerię czołgiści otworzyli morderczy ogień. Lufy Cromwelli grzały się tak, że schodziła z nich farba. Wyskakujący z unieruchomionych barek niemieccy żołnierze utknęli na łasze, która nie miała połączenia z lądem. Niewielu z nich zdołało osiągnąć przeciwległy brzeg. Kto nie zginął z rąk Polaków, padł ofiarą przypływu.

Zanim pancerniacy uporali się z nieprzyjacielem, ich koledzy z drugiego szwadronu zauważyli dwie kolejne duże barki, które oddalały się od brzegu. Natychmiast zajęli dogodne pozycje i po krótkim ogniu posłali obie na dno. Żaden z niemieckich żołnierzy nie dopłynął do plaży.

Najcenniejsza była zawartość spiżarni

Żywność została później rozdzielona między żołnierzy pułku. Co się stało z pozostałą częścią ładunku, kronika milczy. Okręt był w idealnym stanie technicznym, a jego dwa lśniące silniki Diesla robiły jak najlepsze wrażenie. Wyposażenie, które ekipa abordażowa zastała na pokładzie, sugerowało, że jednostka była przystosowana do trałowania.

Niewiele brakowało, a Polacy straciliby zdobycz tak szybko, jak weszli w jej posiadanie. Gdyby porucznik Sachse nie postanowił sprawdzić wczesnym rankiem, co się dzieje z okrętem, jednostka prawdopodobnie znalazłaby się gdzieś daleko na wodach zatoki. Stałoby się tak za sprawą niemieckiego żołnierza, który ujrzawszy, że patrolowiec nie jest pilnowany, zrzucił cumy z polerów.

Na nic zdały się próby ratowania jednostki

Niemcy na drugim brzegu od razu to zauważyli. Taki sąsiad im nie odpowiadał, więc skierowali w jego stronę ogień ciężkiej artylerii. A że pokład kutra był pełen amunicji, polsko-holenderska załoga musiała się błyskawicznie ewakuować. Pod ostrzałem przeciwnika z trudem dotarła w bezpiecznie miejsce. Ogień Niemców był bardzo precyzyjny. Trafiony kilkakrotnie okręt stanął w płomieniach. Na nic zdały się próby ratowania jednostki. Wprawdzie w końcu udało się ugasić pożar, ale w porcie okazało się, że kuter nie nadaje się już do użytku.

Tak zakończył się jedyny w dziejach polskiego wojska abordaż dokonany przez pułk pancerny.

Okręt o wyporności 110 ton i wymiarach 24 x 6,4 x 2,75 metra miał stalową konstrukcję i drewniane poszycie. Z prędkością 7 węzłów mógł pokonać 1,2 tysiąca mil morskich. W skład uzbrojenia jednostki w wersji patrolowej i eskortowej wchodziły pojedyncza armata przeciwlotnicza kalibru 37 milimetrów na platformie umieszczonej na dziobie oraz armata kalibru 20 milimetrów - na dachu nadbudówki. W zależności od potrzeb i możliwości uzbrojenie ulegało zmianom. Okręt przenosił także od sześciu do ośmiu bomb głębinowych.

Jednostki te operowały praktycznie na wszystkich akwenach, na których były zaangażowane siły Kriegsmarine. Po wojnie, już pod banderą Bundesmarine, kilka z nich służyło aż do lat sześćdziesiątych.

Zajęty przez Polaków kuter to najprawdopodobniej KFK-52, według źródeł niemieckich uznany za utracony w okolicach terneuzen w wyniku ognia artylerii lądowej.

Szlak bojowy

W 1938 roku 10 psk brał udział w zajęciu Zaolzia. We wrześniu 1939 roku, w składzie 10 Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej, walczył na Podkarpaciu oraz bronił Łańcuta i Lwowa.

19 września 1,5 tysiąca żołnierzy brygady przekroczyło granicę polsko-węgierską. W krótkim czasie z obozów internowania na Węgrzech i w Rumunii przedostali się do Francji, a po jej upadku w 1940 roku - do Wielkiej Brytanii. W składzie 10 Brygady Kawalerii Pancernej, stanowiącej część 1 Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka, 10 psk przystąpił w 1944 roku do walk na froncie zachodnim. Wyposażenie pułku stanowiły czołgi Cromwell. Szlak bojowy jednostka zakończyła 4 maja 1945 roku. Po wojnie przez ponad rok pułk brał udział w okupacji Niemiec. W marcu 1947 roku wrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie został rozwiązany. Jego ostatnim dowódcą (od 25 sierpnia 1944 roku aż do końca istnienia) był rotmistrz (później major) Jerzy Wasilewski.

Zdzisław Kryger

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL

Polska Zbrojna
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas