Gdyby alianci nie wyladowali w Normandii...

Ze względów politycznych alianci zaplanowali wielką operację desantową we Francji. Problem polegał na tym, że dowództwo niemieckie także wyciągnęło podobne wnioski. Dziś prezentujemy drugą część tekstu pt.: "II wojna mogła potoczyć się inaczej...".

Wał Atlantycki, jak nazistowska propaganda nazywała gigantyczny pas umocnień, budowanych wzdłuż wybrzeży francuskich, mógł rzeczywiście poważnie zagrozić próbie desantu na większą skalę. System betonowych fortyfikacji, nadbrzeżnych baterii, pól minowych i przeszkód przeciwdesantowych ("szparagi Rommla"), obsadzony przez kilkadziesiąt dywizji, wymagał od aliantów nie tylko koncentracji wielkich ilości sprzętu bojowego, ale także milczącej zgody na wysokie, własne straty w ludziach.

Aby jakoś zniwelować przewagę obrony, postanowiono wykorzystać strategiczną dezinformację (operacja kontrwywiadowcza Bodyguard - "Ochroniarz") i przekonać Hitlera, że celem desantu będzie zupełnie inny sektor wybrzeża, niż zaplanowano to w rzeczywistości.

Wybór padł na niegościnne wybrzeża Normandii, odstraszające planistów sztabowych labiryntem bagien, rozlewisk, zagajników i pól rozdzielonych kamiennymi, wysokimi miedzami (bocage). Jeśli dodać do tego słabo rozwiniętą sieć dróg i brak dogodnych portów rozładunkowych, okolice Arromanches i Carentan sprawiały wrażenie strategicznego i logistycznego piekła.

Reklama

Niemcy przyjęli zatem racjonalnie, że nikt nie ryzykowałby ataku w tak niekorzystnym położeniu i uwierzyli w pozorowane przygotowania do desantu na Pas-de Calais, w najbardziej oczywistym i obiecującym powodzenie atakującym sektorze wybrzeża. Tam też skoncentrowali swoje najlepsze oddziały, by zepchnąć nieprzyjaciela do morza. Ich rachuby okazały się jednak mylne.

Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword, czyli drugi front po raz trzeci

Nocą z 5 na 6 czerwca 1944 roku rozpoczął się desant dwóch amerykańskich i jednej brytyjskiej dywizji spadochronowej na flankach planowanego obszaru operacji. O ile "czerwonym beretom" sprzyjało wojenne szczęście, ich amerykańscy koledzy mogli mówić o pechu. Chaos i dezorganizację pierwszych godzin walk znakomicie ukazano w telewizyjnym serialu "Kompania braci", powstałym na podstawie relacji uczestników desantu.

Rankiem na francuski brzeg dotarli żołnierze pięciu dywizji piechoty, tworzących pierwsza falę ataku z morza. Amerykanie atakowali odcinki wybrzeża nazwane Omaha i Utah, Brytyjczycy i Kanadyjczycy - Juno, Gold i Sword. Potężne wsparcie ogniowe sojuszniczej floty i lotnictwa przyczyniło się do sukcesu desantu, jednak niektóre sektory stały się areną makabrycznej rzezi nacierających. Było tak np. na plaży Omaha. Przejmujący obraz tych tragicznych chwil prezentuje znany film "Szeregowiec Ryan". Nie mniejsze straty ponieśli Kanadyjczycy na plaży Juno (50 proc. pierwszej fali desantu).

Podobną masakrę przeszli w poprzedniej wojnie światowej uczestnicy sojuszniczego desantu na tureckie umocnienia w Gallipoli. Jeden z brytyjskich oficerów nazwał tamtą operację "atakiem przez najgęstsze miejsce w płocie", zakończonym niechlubnym odwrotem wobec braku perspektyw sukcesu. Jednak desant w Normandii mimo nieuniknionych strat zakończył się pomyślnie.

Gdy wieczorem 6 czerwca "najdłuższy dzień" dobiegał końca, jasne było, że Niemcom nie udało się odeprzeć szturmu z morza i powietrza. Całkowite panowanie w powietrzu pozwoliło Aliantom na skuteczne powstrzymywanie marszu nieprzyjacielskich wojsk pancernych, które mogłyby poważnie zagrozić normandzkiemu przyczółkowi. Hitler zresztą nie wierzył, że akcja w Normandii to coś więcej niż pozoracja odciągająca uwagę od "rzeczywistego" celu ataku...

Warszawa miała mniej szczęścia...

W ciągu pierwszego tygodnia walk Alianci zdołali połączyć wszystkie sektory desantowe we wspólny przyczółek, pozostający pod osłoną dział okrętowych i setek samolotów. Nie udało się jednak opanować miasteczka Caen, bronionego desperacko przez elitarne oddziały Waffen SS. Niemcy twardo trzymali także Cherbourg, ważny port atlantycki. Aby móc zaopatrywać kolejne dywizje kierowane do Francji, Alianci zbudowali sztuczny port Mulberry, wykorzystując w charakterze falochronów zatopione statki i okręty. Jednym z nich stał się walczący pod polską banderą krążownik lekki ORP "Dragon", uszkodzony przez niemiecką torpedę i "spisany na straty" przez sojuszniczą admiralicję.

Nie był to oczywiście jedyny polski wkład w inwazję na Starym Kontynencie. Nasi lotnicy i marynarze od pierwszego dnia uczestniczyli w bojach o normandzkie plaże. Na lądzie do akcji przystąpiła 1. Dywizja Pancerna gen. Maczka, jednak stało się to dopiero w dwa miesiące po rozpoczęciu operacji, z początkiem sierpnia. Polscy pancerniacy przyczynili się - kosztem poważnych strat - do okrążenia i zniszczenia w "kotle Falais" poważnej części niemieckich wojsk w Normandii. Droga na Paryż stanęła otworem. Stolica Francji została wyzwolona 25 sierpnia 1944 roku. Warszawa miała mniej szczęścia...

Wyścig po łupy, czyli rysy na fasadzie sojuszu

Gdy Paryżanie szaleli z radości, świętując wyzwolenie spod okupacji, Sowieci stali nad Wisłą czekając aż Hitler rozprawi się z Powstaniem Warszawskim. Sami zresztą bez żadnego wahania rozgromili "sojusznicze" oddziały AK, współdziałające z Armią Czerwoną w wypieraniu Niemców z Wilna i Lwowa. Stalin przywrócił, a nawet poszerzył swój stan posiadania z roku 1940.

Jednak "apetyt rośnie w miarę jedzenia", więc celem Kremla stało się opanowanie kolejnych prowincji dla "czerwonego imperium". Obietnicą sukcesów politycznych był także masowy ruch komunistyczny we Francji i Włoszech, a także w Jugosławii, Albanii i Grecji. Wielka Brytania świadoma, że Polski nie da się już ocalić, zdołała przeciwstawić się zaborczym planom Sowietów w Grecji.

W listopadzie 1944 r. Niemcy zmuszeni byli opuścić ten kraj, gdzie niemal natychmiast wybuchły bratobójcze walki między zwolennikami powrotu króla Jerzego a miejscowymi komunistami, zachęconymi do akcji bliskością ideowych pobratymców w Jugosławii i sukcesami wojsk sowieckich w Rumunii oraz Bułgarii. W grudniu desant brytyjski udaremnił "czerwonym" plany zajęcia Aten. Po raz pierwszy pojawiły się rysy na gładkiej dotąd fasadzie niezłomnego przymierza z wujkiem Joe. Niestety, Churchill zdołał uratować tylko Grecję. W orbitę wpływów Stalina wpadły pozostałe kraje regionu.

Największy wódz wszystkich czasów

Niemcy tymczasem trwały w desperackiej walce na trzech frontach - francuskim, włoskim i wschodnim. Hitler, który przeżył zamach bombowy w lipcu 1944 r., coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości. Jesienią nakazał przygotowania do "decydującego ciosu" na zachodzie. Skazany na niepowodzenie od samego początku atak w Ardenach, choć "napędził stracha" Amerykanom, nie spowodował klęski Aliantów. Przeciwnie, ostatecznie osłabił obronę Niemiec na najtrudniejszym, wschodnim odcinku.

W wyniku tej nierozsądnej decyzji Führera (w pozbawionych już złudzeń kręgach wojskowych nazywanego ironicznie Grofaz, czyli "największy wódz wszystkich czasów") Sowieci podczas swojej zimowej ofensywy opanowali pozostałe ziemie polskie i wdarli się w głąb Rzeszy, zdobywając Berlin i docierając w maju 1945 roku nad Łabę.

Zaślepienie Amerykanów było jednak tak wielkie, że mimo wyzwoleńczego pochodu wojsk generała Pattona w Saksonii i Czechach nakazano mu odwrót i oddanie sojusznikom kolejnych terenów, zgodnie z ustaleniami o rozgraniczeniu stref okupacyjnych. W wyniku tej krótkowzrocznej polityki Europę na pół wieku podzieliła "żelazna kurtyna", a my znaleźliśmy się po jej gorszej, wschodniej stronie, co jeszcze długo będzie odbijać się na naszej ekonomii i społeczeństwie...

Mniejsze zło, czyli Overlord zbawcą Europy

Choć z punktu widzenia globalnej strategii uległość Aliantów wobec żądań Stalina, przejawiająca się w rezygnacji z ataku na kierunku bałkańskim, okazała się ciężkim błędem, to desant (a właściwie desanty - oprócz operacji w Normandii było jeszcze lądowanie w Prowansji w sierpniu 1944 r.) we Francji zapewne zapobiegł opanowaniu całości Niemiec przez wojska sowieckie, a następnie triumfalnego pochodu wojsk Stalina aż do Atlantyku.

Gdyby Europa zachodnia stała się łupem Sowietów, zapewne czerwone Imperium Zła istniałoby wciąż w najlepsze, a dla nas raczej w najgorsze...

Piotr Galik

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: W.E. | II wojna światowa | Adolf Hitler | oddziały | Niemcy | wojsko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy