Karabinek Grot. Cała prawda o nowej polskiej broni

Publikacja portalu Onet wywołała burzę w świecie wojskowości. W obronie karabinka Grot stanęli rzecznicy prasowi WOT i fabryki w Radomiu. Przeciwnicy wytykali kolejne błędy. Jaka jest prawda o nowej broni Sił Zbrojnych?

Jako pierwsze groty otrzymały Wojska Obrony Terytorialnej
Jako pierwsze groty otrzymały Wojska Obrony TerytorialnejWojska Obrony Terytorialnejdomena publiczna

Artykuł, który ukazał się w portalu Onet, został zaanonsowany jako "raport". Jednak można go porównać do testów konsumenckich, co wywołało burzę w środowisku wojskowym. Wypowiedzieli się niemal wszyscy specjaliści, eksperci, żołnierze w czynnej służbie i w rezerwie. Media społecznościowe wręcz kipiały. Jakub Link-Lenczowski z Militarnego Magazynu MILMAG i Sławek Zagórski z Interii, przyjrzeli się konstrukcji karabinku Grot i emocjom, jakie wywołuje ta broń. Pełen raport techniczny i specjalistyczną analizę możecie przeczytać na łamach portalu MILMAG.pl

Początki Grota sięgają przełomu XX i XXI wieku, a broń została poczęta w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. W głowach kilku naukowców i wykładowców w mundurach wykiełkował pomysł opracowania nowego polskiego systemu broni strzeleckiej, który miałby zastąpić broń opartą na "systemie Kałasznikowa".

Najpierw, w ramach projektu badawczego, przez trzy lata watowcy badali, czy bezkolbowiec na bazie beryla ma sens. Doszli do wniosku, że nie ma najmniejszego. Zwieńczeniem pracy było stwierdzenie, że "karabinki bazujące na »systemie Kałasznikowa« osiągnęły graniczny stan modernizacyjny, są konstrukcjami nierozwojowymi".

Naszym zdaniem to nie do końca prawda - czego dowiódł karabinek roboczo nazwany wz. 96D Beryl - ale wyniki położyły podwaliny do następnej pracy. Tym razem przełomowej.

Kolejny konkurs na dofinansowanie projektów z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju rozpoczął się w 2007 roku. Grupie pod silnym kierownictwem Ryszarda Woźniaka udało się uzyskać wsparcie państwa na dalsze prace nad nową polską bronią indywidualną. Prace rozpoczęły się na początku grudnia 2007 roku, w ścisłej współpracy z Fabryką Broni "Łucznik"- Radom.

Przedstawiciele WAT zabrali się do dzieła z rozmysłem i rozgłosem. Dobrym pomysłem było zaangażowanie w projekt grupy dziennikarzy prasy branżowej. Zapewniło to pracom od razu rozgłos, a większość osób z tej gromadki do tej pory czuje bliski związek z Modułowym Systemem Broni Strzeleckiej kalibru 5,56 mm (MSBS-5,56) i promuje go w mediach.

Spora rodzina

Efektem projektu MSBS-5,56 jest naprawdę niezwykła rodzina broni. Naukowcom z WAT i konstruktorom z Fabryki Broni "Łucznik"- Radom udało się stworzyć bardzo ciekawą, jedyną w swoim rodzaju, nowoczesną konstrukcję. Prawdziwie Modułowy System Broni Strzeleckiej. To pierwszy sekret tej konstrukcji.

Oznacza to, że można broń poskładać dowolnie do swoich potrzeb, korzystając z dostarczonych klocków. Czasy, kiedy żołnierz miał otrzymać karabinek w konfiguracji rodem z fabryki i niczego w nim nie zmieniać, miały odejść w niepamięć. Modułowość oznaczała, że wszystkie zespoły broni są wymienne i dostosowywalne do misji.

Nie podoba się zespół lufy długości 406 mm? Można go sobie natychmiast wymienić na taki z 256-mm lufą. Komuś nie pasuje kolba? Demontuje ją i w to miejsce zakłada obsadę i taki model, jak mają prawdziwi Amerykanie w swoich M4.

Nie odpowiada kaliber? Można wymienić zespół lufy i może też zamek na dopasowany do innego naboju. Łoże jest dla długorękiego strzelca za krótkie? Hop, siup, wysuń łącznik, zdemontuj, zamontuj dłuższe i po sprawie. Mechanizm spustowy się nie podoba, bo nacisk na spust jest za duży, zbyt twardy, za bardzo wojskowy? Strzelec wyborowy miał szansę go wysunąć i wstawić nowy, precyzyjny o leciutkim oporze.

Testy karabinka samopowtarzalnego Grot

Grot w kamasze

Wszystko udało się po prawie dziesięciu latach. Przynajmniej dwa zmarnowano na zaciekłą walkę z wojskową biurokracją. Po licznych perypetiach, zmianach połowy broni, po dołączeniu do programu Tytan, a później wyłączeniu MSBS-5,56 - decyzją ministra Obrony Narodowej - z polskiego "wojownika przyszłości". Po utworzeniu nowego rodzaju sił zbrojnych: Wojsk Obrony Terytorialnej. Złożenie się tych czynników pozwoliło na zamówienie broni poza zaawansowanym indywidualnym systemem walki. Wszystko miało być tak pięknie...

Na początku września 2017 roku podczas Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego zawarto umowę między Jednostką Wojskową Nil, czyli ówczesnym gestorem sprzętu dla Wojsk Obrony Terytorialnych, i Fabryką Broni "Łucznik"- Radom. Wówczas jej szczegóły były objęte tajemnicą, dzisiaj już wiadomo, że zamówiono, wraz z podpisanym później aneksem, 50 737 karabinków MSBS nazwanych "Grot". Miano to pochodzi od pseudonimu Stefana P. Roweckiego, generała dywizji i komendanta głównego Związku Walki Zbrojnej a później Armii Krajowej.

Wojsko tak naprawdę nie było gotowe na modułową rewolucję. Chciało "lepszego kałasznikowa" i na to się nastawiało. Wojsku zmodyfikowany Beryl wystarczyłby jeszcze na kilka dekad. Sprawdzony po Afganistanie i Iraku miał wszystko co potrzeba, a nawet więcej.

Szyny, półeczkę pod palec na bezpieczniku, wysuwaną kolbę i na dodatek podwieszany granatnik, gdy ktoś lubi nosić. Do tego celny. Miał też wersję skróconą dla tych, którzy na rozpisce mieli dostać wersję skróconą. Tylko za dużo celowników do niego nie kupiono.

Więc wojsko potraktowało MSBS jak takiego lepszego kałasznikowa. Modułowość? Jaka modułowość? Siły Zbrojne RP kupują jedną, gotową konfigurację. Na domiar złego, ponieważ wojsko było przekonane, że kupuje "lepszego kałasznikowa", do szkolenia nowego narybku skierowano ludzi, którzy bardzo dobrze znali starego AK.

Skoro znają Beryla, to muszą też wiedzieć, jak działa broń. I, jak myślano w wojsku - po prostu sobie poradzą. To był przepis na katastrofę, która rzeczywiście nastąpiła, tylko mniej w realnym świecie, a bardziej na poziomie myślenia o nowej polskiej broni.

Pierwsze tysiąc Grotów trafiło do nowo utworzonych, formowanych od podstaw Wojsk Obrony Terytorialnej. Wyznaczeni przed dowódców zawodowi instruktorzy z kadry przechodzą kursy prowadzone przez Fabrykę Broni "Łucznik"-Radom, zapoznają się z bronią, strzelając i rozkładając. Do tej pory fajnie. Większość myśli, że da sobie radę, na Berylu się zna, to z MSBS też sobie poradzi. Tylko że nowy karabinek to nie AK.

Grot: Pierwsze strzelania

Grzech pierwszy

Tutaj pojawia się grzech pierwszy. Broń kupiono bowiem bez przyrządów celowniczych. Teoretycznie ona te przyrządy miała, fajne takie, małe i składane. Tylko, że konstruowano je z myślą, że nikt ich nie będzie używał. Że to tylko rzecz awaryjna i zapasowa.

Problem zaczął się, kiedy awaryjne przyrządy zaczęto stosować jako główne. Po pierwsze, te podstawowe mają przecież być stałe i pancerne. Obudowane tak, aby upadek, czołganie, strzelanie, bicie przeciwnika nie wzruszało ich bardziej niż wiosenny deszczyk. Takie są podstawowe przyrządy celownicze każdej broni. Tymczasem zapasowe są delikatne - łamały się i odpadały przy byle stuknięciu.

Dowództwo WOT szybko się zorientowało, w czym rzecz, i zaczęło zamawiać celowniki optoelektroniczne - kolimatory.

Grzech drugi

Nie ma też granatnika jednostrzałowego GP, mimo że badania tej konstrukcji zakończyły się wraz z MSBS-5,56K pod koniec 2017 roku. Podwieszana wersja jest opracowana przez Fabrykę Broni "Łucznik"- Radom, gotowa i czeka jedynie na zamówienie.

Ale wojsko nie chce zamawiać, bo najpierw minister Obrony Narodowej musiałby granatnik wyciągnąć swoją decyzją z programu żołnierza przyszłości pod kryptonimem Tytan. Po drugie, w tymże programie żołnierza przyszłości musi najpierw zostać opracowana nowa polska amunicja o niskiej prędkości wylotowej. A do tego droga jest jeszcze dość długa.

Zatem Wojsko Polskie nie ma czym jeszcze zastąpić ani wiekowego karabinka-granatnika wz. 74, ani nowszego karabinka-granatnika systemu SBAO-40, czyli podwieszanego GPSO-40 produkowanego przez Zakłady Mechaniczne Dezamet.

Wojskowa elitaInteria.tv

Grzech trzeci

Grot trafia do WOT. Z jednej strony niedoświadczeni instruktorzy, z drugiej weekendowi ochotnicy. Wojsko pełne zapału i entuzjazmu, ale mające w głowach wzorce z amerykańskich filmów akcji i gier wideo. Nowo tworzony rodzaj sił zbrojnych. Tworzone w biegu procedury łatane zaangażowaniem. Zderzenie wojskowego świata z cywilnym podejściem.

Jak to wyglądało w praktyce? Na tej scenie występuje instruktor, który jedynie przekartkował instrukcję obsługi. Broń to broń, a to jest po prostu "lepszy kałasznikow". Pojawiają się też inni aktorzy: rekruci z różnych środowisk konfrontujący swoje wizje z wojskową rzeczywistością. I szesnaście dni napiętego do granic szkolenia.

Na zapoznanie się z nowym karabinkiem jest jeden dzień. Później się z nim chodzi, śpi, je i nosi go wszędzie. Tak, pod prysznic także. Grot widział wiele. Grot pamięta. Nie ma tutaj czasu na naukę działania mechanizmów. Tu naciskasz, tam wylatuje pocisk. A teraz biegiem do innych zadań.

Warto dodać, że szkolony żołnierz nie dostaje instrukcji. Ta bezpiecznie leży w skrzyni i czeka na niezapowiedzianą kontrolę. Gdy takowa się zjawi, będzie można z dumą oznajmić, że stan się zgadza i niczego nie brakuje. Instrukcja, nowiutka i śliczna, czeka. Po co ją komuś dawać? Jeszcze zniszczy lub zgubi.

Inna rzecz, że akurat na polu książeczek opisujących broń i jej użytkowanie, a także sposoby i zasady strzelania, Wojsko Polskie poddało się już dawno. Zamknęło komórki odpowiedzialne za ich tworzenie i od tego czasu instrukcję dostarcza producent. Co może pójść źle, gdy inżynier pisze zbiór zasad dla wojska?

Polskie instrukcje Fabryki Broni "Łucznik"- Radom do broni są świetne. Dla autora piszącego teksty o broni, dla znawcy tematu, dla kolekcjonera. Kochają je miłością pierwszą, zwłaszcza jeżeli znają zachodnie odpowiedniki. To połączenie wszystkiego, łącznie z poradnikiem rusznikarskim. Cudo. Tylko że nie do końca nadają się dla żołnierza.

Żołnierz ma dostać osiem stron najważniejszych informacji na papierze pergaminowym lub folii, złożone tak, aby mu się w kieszeni munduru mieściło. W dodatku z wyraźnie wyróżnionym fragmentem obsługowym: jak się zakłada pas oraz jak się czyści i konserwuje. To wszystko. Nie będzie się doktoryzował z każdej sprężyny, trzewika i kołka.

Broń chemicznaInteria.tv

Grzech czwarty

Zagubiony regulator gazowy w Grocie przeszedł już do legendy. Karabinek został wyposażony w zespół lufy z wyraźnie wystającym, dużym regulatorem gazowym. Zgodnie z zapisami instrukcji ma dwa położenia. Pierwsze służy do strzelania w umownych normalnych warunkach i z tłumikiem dźwięku. Drugie ma być wykorzystywane do prowadzenia ognia w trudnych warunkach.

Czy ma to sens, można polemizować, bo regulator w karabinku nie jest do końca potrzebny. Z pewnością służy jako nakrętka na komorę gazową i poruszający się w jej wnętrzu tłok. Konstrukcyjnie znalazłby się tam tak czy inaczej, więc wprowadzono dodatkową funkcję, aby uzasadnić jego istnienie.

Z regulatorem jest problem. Żeby go zrozumieć, trzeba cofnąć się nieco w czasie. Im bliżej przyglądać się sprawie, tym bardziej widoczne jest, że konstruktorzy z Wojskowej Akademii Technicznej i Fabryki Broni "Łucznik"-Radom stworzyli świetną broń do strzelania. Celną, niezawodną, ergonomiczną i funkcjonalną. Taką, której podczas prowadzenia ognia można w pełni zaufać.

MSBS jest niezawodny na dowolnej amunicji. A to nie jest proste i nie każda, nawet renomowana konstrukcja spełnia takie warunki. Bywa, że do wybranego karabinka trzeba kupować jedyną pasującą amunicję, dającą określone ciśnienie i czas deflagracji, czyli spalania się materiału miotającego. Na innej się po prostu zacina, o czym z zaskoczeniem przekonali się tacy czy inni komandosi. W Grocie tego problemu nie ma, jest wszystkożerny.

Ale właśnie - Grota stworzono do strzelania, a nie do noszenia. Kłopot w tym, że w wojsku przez 99 procent czasu broń się nosi. Dopiero ten jeden, ostatni procent stanowi strzelanie.

Podczas strzelania broń radzi sobie świetnie. Ale noszenie to kłopot. Wymaga wielokrotnego przerzucania broni na pasie przez pierś, ramię i jak tam jest użytkownikowi wygodnie. Jeżeli mamy zaś na konstrukcji duży, wyróżniający się element, który jest w dodatku czepliwy, to nieszczęście gotowe.

A żołnierz siedzi na jelczu, chodzi po lesie, zawadza bronią o krzaki, gałęzie i oporządzenie kolegów. Podczas tych wszystkich manipulacji karabinkiem czasami zdarzy się przestawić pozycję regulatora gazowego, utrzymywanego w miejscu siłą prostego zatrzasku, którego siła jest w jednym karabinku mniejsza, a w drugim większa.

Pal licho, jeżeli z położenia ze strzelania normalnego przestawi się do prowadzenia ognia w warunkach silnego zanieczyszczenia. Nic się wówczas nie stanie. Ale jeśli odpowiednio zahaczymy, to regulator przesunie się w położenie do demontażu. Może się wysunąć i wypaść, a za nim tłok z komory gazowej. Czasami to się działo samo, gdy broń spadała na strzelnicy z półeczki, a co za tym idzie - regulator ulegał przestawieniu.

Żołnierze radzili sobie z tym na kilka sposobów. Najbardziej znany to założenie plastikowej opaski samozaciskowej, czyli trytytki. Przekładano ją przez otwór w regulatorze, szczelinę technologiczna na łożu i już. Problem z głowy. Ale to pomysł z gatunku wyciągania gołymi rękami ciepłych ziemniaków z ogniska. Komora gazowa to najbardziej gorąca część broni, a tworzywo się topi.

Co bardziej zmyślni do zabezpieczenia regulatora używali drutu z kancelarii. To już miało większy sens. Stosowano też inne patenty - na przykład kadra zastępowała oryginalne regulatory własnymi wynalazkami, często bardzo zaawansowanymi. Szkoda skądinąd, że po prostu nie zastosowano ich seryjnie. No, ale w wojsku dokumentacji zmieniać nie można. Jest wykuta w kamieniu i przyniesiona przez proroków ze szczytu góry.

Grzech piąty

No właśnie, dlaczego nie zamieniono regulatora lub nie zmodyfikowano zespołu lufy? Wracamy do opowieści o konserwatyzmie wojska. Modułowość nie istnieje. Gdy występuje kłopot, należy zmienić wszystko, ale tak, jakby nic nie zmieniano. Kiedy się zmieni za dużo, to trzeba powtarzać badania. Z kolei obieg dokumentów rodem z XIX wieku zakłada, że zmieniać się nie powinno, chyba że w ostateczności.

Dlatego zamiast przekonstruować zespół lufy, który sprawiał żołnierzom problem, kłopot ominięto, zostawiając go na przyszłość. Po prostu wprowadzono dłuższe łoże, które zasłoniło wystający element. W bokach wycięto większe otwory do manualnego przestawiania położenia. Jest problem i nie ma problemu, a badań robić nie trzeba, bo karta zmian wystarczy.

Rzeczywiście, to rozwiązanie polepszy chwyt przez wydłużenie łoża. Wyeliminuje też zdecydowaną większość problemów z przypadkowym przestawieniem regulatora po uderzeniu. Powiedzmy: 98 procent wszystkich.

Mity

Grzechów było i jest więcej. Od rozpadającego się pasa nośnego, którego gniazda odpadają od kolby, odpadających okładzin rękojeści, pękających gniazd magazynków i samych magazynków. Jednak wedle statystyk zgłoszonych uszkodzeń nie jest to nawet promil awarii. Jednak zdjęcia pojawiające się w Internecie spowodowały, że awaryjność Grota obrosła w legendę.

Jakież to mity, bajki i legendy krążą o Grotach w wojsku, to trudno czasami uwierzyć. Od dawna bowiem wiadomo, że za taniec kiepskiej baletnicy winę ponoszą baletki. A zatem to broń jest zła. Nigdy użytkownik. Jest zła, bo czasami się zacina, trzeba ją czyścić i nie wykonano jej z adamantium. Czyli bez konserwacji zacznie pokrywać się rdzą. To, że dokładnie tak samo zachowują się wszystkie inne konstrukcje na świecie, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Przecież MSBS miał być doskonały. Samoczyszczący. Niezacinający. Ale nie jest, więc jest "gniotem", "gratem" i co tam ktoś jeszcze z poczuciem humoru rodem z Bawarii wymyśli.

A zatem legendy. Po pierwsze, że broni nie trzeba czyścić. Cóż, Amerykanie przerabiali to w latach sześćdziesiątych z M16. Nie zadziałało. Ludzie ginęli. W Polsce na szczęście nie giną, ale wiara pozostaje. Po drugie: nie można wyciągnąć lufy do czyszczenia, bo przekręci się śrubę i przestanie celnie strzelać. Osoba, która opowiada takie bajki, chyba nigdy nie zmieniała lufy w broni maszynowej. Podpowiedź - nie traci ona celności. A tak, w Grocie nawet po tysięcznej wymianie lufy żadna śruba się nie przekręca.

Materiały

Nieprawdą jest, jakoby to polską konstrukcję miano wykonać z rzekomo gorszych jakościowo materiałów. W rzeczywistości jest z identycznych, jak inne cenione konstrukcje, w tym Beryl czy AK. Dokładnie takich samych. I wykonana w takich samych normach wojskowych. Nie może być inaczej, gdyby pojawiły się odstępstwa, nie trafiłaby do sił zbrojnych.

To o co chodzi z tymi materiałami? To nawet ciekawe, bo do Wojsk Obrony Terytorialnej trafiają czasami posiadacze broni. Tacy, którzy wydają ciężko zarobione pieniądze na tani karabinek AR z napisem Made in USA oczywiście. I są przekonani, że skoro im broń nie rdzewieje po godzinie na strzelnicy, to żadna nie rdzewieje. Na pytania o to, ile oddali z niej strzałów amunicją ślepą, ile razy czołgali się, ile razy spędzali z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę w różnych temperaturach i wilgotności, nie pada żadna odpowiedź.

To samo tyczy się przegrzewania broni. Jak informuje producent i Siły Zbrojne, wyniki przeprowadzonych badań wykazały, że temperatura łoża karabinka uzyskana w wyniku intensywnego ognia, który daleko wykracza poza normy wynikające z przeznaczenia broni, nie odbiegała od temperatury łóż innych nowoczesnych karabinków o podobnej konstrukcji.

Dla przykładu łoże nowego karabinka nagrzewało się średnio do temperatury o 10 stopni C niższej niż w wypadku karabinka HK-416D, a w przypadku beryli ta różnica była niższa nawet o 50 stopni na korzyść grota. Powyższe jest podparte wynikami badań, w których brali udział eksperci FB Łucznik oraz WAT.

Niemiecki okręt podwodny z wizytą w PolsceInteria.tv

4 procent wadliwych

Artykuł portalu Onet wywołał lawinę komentarzy, dementi i sprostowań. Jedni podkreślali, że niemal wszystkie wyprodukowane egzemplarze to buble i nie można zwalać winy na użytkownika. Inni wspominali, że wina leży po stronie użytkownika i nieprawidłowej konserwacji oraz użytkowania. Jaka jest prawda o awaryjności Grota? Płk Marek Pietrzak, rzecznik Wojsk Obrony Terytorialnej, które są pierwszym i największym użytkownikiem grotów poinformował nas, jakie usterki i w jakiej skali były najczęstsze.

Obecnie Siły Zbrojne używają nieco ponad 40520 karabinków Grot. Do producenta z powodu reklamacji powróciło cztery procent, czyli nieco ponad 2000 sztuk. Głównie pierwszych serii produkcyjnych, które miały jeszcze różne choroby wieku dziecięcego.

Najwięcej napraw wiązało się z zerwaniem okładzin napinacza. Do tej pory naprawiono je w 579 egzemplarzach. Jak wspomnieliśmy wyżej, podatność na zerwanie okładki napinacza została już całkowicie wyeliminowania w nowych wersjach karabinka.

Słynne już wśród strzelców wypadanie regulatora gazowego, które spowodowane było jego konstrukcją, zostało już wyeliminowane w najnowszych wersjach. Jednak tej pory w ramach reklamacji w przypadku tej usterki zostało odesłanych zaledwie 0,44 procent karabinków, czyli nieco ponad 220 sztuk. Pozostałe nie wymagały naprawy.

Na trzecim miejscu znalazły się awarie iglicy. Było ich niespełna 100. Jak podkreśla producent i Wojska Obrony Terytorialnej, każda wykryta usterka i wada broni, są usuwane, a zmiany wprowadzone w kolejnych seriach produkcyjnych mają wyeliminować problemy, z którymi spotkali się użytkownicy.

Wiek dziecięcy

Do tego momentu obaj eksperci są zgodni, jednak mają odmienne zdanie co do etapu błędów wynikających z wejścia nowego produktu. Jakub Link-Lenczowski uważa, że produkt wyszedł już poza etap chorób wieku dziecięcego. Uważa on, że Grot jest sprawdzoną konstrukcją; gdyby była w jakimkolwiek stopniu wadliwa, nie przeszłaby badań i nie trafiła do wojska.

Sławek Zagórski twierdzi, że na pewno nie. Wprowadzenie nowego typu broni zawsze się wiąże z problemami. Zwłaszcza jeśli jest to zmiana pokoleniowa i oderwanie się od dawnych systemów, używanych od dziesięcioleci. Tak było podczas wprowadzania do służby F-16, które wówczas były produkowane w najnowszej wersji. Również pojawiło się masę krytycznych uwag na temat awarii, błędów i usterek. Po dwóch-trzech latach artykuły na ten temat zniknęły.

Można się jedynie dziwić, że takie artykuły nie pojawiają się w temacie niszczycieli min typu Kormoran. Przecież również pojawiły się problemy, m.in. z elektryką, wyposażeniem pokładowym, aranżacją rufy. Zauważone niedoskonałości poprawiono w kolejnych okrętach. Jednak nikt o tym nie pisał. Może dlatego, że Marynarka Wojenna nie jest taka medialna i niewielu interesuje. Zwłaszcza, że Bałtyk uważany jest powszechnie za kałużę. Co innego Wojska Obrony Terytorialnej, które przez swą medialność i otoczkę, jaka wokół nich została stworzona przez min. Macierewicza, znajdują się na świeczniku.

Ucierpiał na tym Grot, który został wprowadzony na szybko, z wielką pompą i otoczką medialną. Przez to każda usterka, jaka się pojawiła urastała to rangi dramatu i klęski. Czy jest to zła broń? Na pewno wymagała i wymaga wielu poprawek, lepszego wykonania i solidniejszych materiałów, a także przestawienia mentalności w wojsku i MON, które, zdaje się, nadal żyje w świecie "kodeksu betonido" i każda nowinka jest traktowana jako zagrożenie. Jednak na to potrzeba lat.

Z jednej strony polska armia zmarnowała ich już wiele, a patrząc z drugiej, na przeciągające się albo zamykane programy, jeszcze wiele zostanie zmarnowanych. Czy Grot powieli niektóre schematy? Oby nie, bo ma szansę być całkiem solidnym karabinkiem. Wystarczy sobie przypomnieć, jakie problemy mieli Amerykanie z M4.

Jakub Link-Lenczowski, Sławek Zagórski

Jordanki szturmowały samolot na polskich platformachINTERIA.PL
Milmag / Interia.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas