Najcięższa praca świata
Skrobią nożykiem w ziemi pod ostrzałem moździerzy, a potem jeszcze wysłuchują żalów kolegów, czemu akcja trwała tak długo. Bycie saperem na misji to ciężki kawałek chleba.
Hełm wbija w ziemię
Szybko jednak daje znać o sobie masa całości - kamizelka zaczyna ciążyć, a hełm wprost wbija w ziemię. Normalnie powinienem jeszcze słyszeć polecenia z głośnika i cichy szum wentylatorów, ale jedyne, co słyszę, to swój ciężki oddech.
Otwieram tylne drzwi samochodu. Problemem jest nawet wcelowanie w klamkę. Moja ręka działa teraz zupełnie inaczej. Pochylam się nieco, by zajrzeć pod siedzenie. Chwytam leżącą butelkę coli. Za pierwszym razem wypada, udaje się dopiero za drugim. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby to był prawdziwy ładunek.
Wycofuję się powoli i zamykam drzwi. Czas na przednią część auta. Rozglądam się, ale niewiele widzę, bo szybka zaparowała. Uspokajam oddech, próbuję otworzyć schowek. Ręce w końcu są mi posłuszne. Z przodu nie ma nic niebezpiecznego. Zamykam drzwi i wycofuję się tą samą ścieżką, którą przyszedłem.
Potem jeszcze kilka ruchów w kombinezonie i próba podejścia pod górkę.
Iluzoryczna ochrona
- W Afganistanie na takie przebieranki nie ma czasu. Tam trzeba jednocześnie rozbrajać ładunek i chronić się przed atakiem z moździerzy - wyjaśnia starszy plutonowy Chabros, misjonarz z 2008 i 2010 roku. Przyznaje, że na bojowo miał na sobie kombinezon raz - gdy wywrócił się robot i trzeba było go podnieść. Scena podobna do tej z obsypanego Oscarami filmu "The Hurt Locker. W pułapce wojny". Filmu, który zdaniem saperów tylko częściowo pokazuje ich prawdziwą pracę. Dobrze oddano w nim ogromne emocje, ale nierealne jest działanie sapera w pośpiechu i na własną rękę. Rutyna, zmęczenie, pójście na skróty - w tym zawodzie takie cechy zabijają.
Każdy zneutralizowany ładunek jest zabierany do laboratorium w celu ustalenia, jak bardzo wzrosły umiejętności talibów. Niestety, z roku na rok są one coraz większe. Ładunki nie są już naprędce montowane w wiadrach, lecz konstruuje się z ich użyciem wyrafinowane mechanizmy. Tutaj ujawnia się jeszcze jedna przewaga Amerykanów - cywile w armii. Najlepszymi specjalistami są często byli policyjni pirotechnicy, którzy z ładunkami wybuchowymi stykali się praktycznie każdego dnia. Szybko rozpoznają, jak zbudowany jest znaleziony ładunek i jak najszybciej go rozbroić. Nawet najlepsze ćwiczenia na poligonie nie zastąpią tych doświadczeń. W polskiej armii dopiero zaczyna się korzystać z wiedzy policyjnych pirotechników. Daleko nam jednak do tego, by dwie oddzielne ścieżki szkolenia kiedyś się zeszły.
Nie wszędzie da się wysłać robota
Saper jest dla talibów najcenniejszą zdobyczą. Za jego głowę płacą nawet 20 tysięcy dolarów. Nie wszędzie da się wysłać robota, więc bardzo często zadanie to zleca się człowiekowi. Pochylony nad dziurą w ziemi, z pomocą noża stara się dotrzeć do ukrytego ładunku. Nie może się przy tym śpieszyć, choć czasem ochraniający go żołnierze mają potem pretensje, że tak długo musieli przebywać na otwartym terenie, a tym samym być wystawieni na ostrzał. Cierpliwość, opanowanie i precyzja w pracy sapera są bezcenne, co nieraz niełatwo zrozumieć innym. Trud tej pracy widać też w statystykach - na 1,5 tysiąca żołnierzy, którzy zginęli w Iraku, ponad stu to saperzy.
- Szkolenie sapera to długi, żmudny proces, mający na celu wyeliminowanie żołnierzy, którzy nie mają predyspozycji do wykonywania tego zawodu - mówi kapitan Remigiusz Michoń, były dowódca kompanii rozminowania, a obecnie oficer prasowy 2 Mazowieckiej Brygady Saperów.
- Musimy mieć pewność, że nawet w warunkach silnego stresu, o który w Afganistanie nietrudno, żołnierz wykona powierzone mu zadanie - dodaje.
Pamięci poległych
Marek Pielach
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.