Podniesienie
Wyciągnięcie z dna morza wraku kutra rybackiego CHY-8 było majstersztykiem. I pierwszą tego typu akcją Marynarki Wojennej.
Piekło
Kiedy CHY-8 był kilka mil od brzegu, siła wiatru dochodziła już do 11 w skali Beauforta. Przy takim wichrze wysokość fal może przekraczać 11 metrów. Mały rybacki kuter w starciu z nimi nie miał szans. Zginęli wszyscy znajdujący się na jego pokładzie rybacy.
To nie ćwiczenia
Do akcji podniesienia zatopionego kutra wyznaczony został ORP "Piast". - Ta sprawa chyba nie ma precedensu - ocenia komandor porucznik Grzegorz Zięba, dowódca jednostki. - Nie słyszałem o tym, by marynarki wojenne innych krajów wykonywały tego typu zadania. Wydobywanie wraków wymaga specjalistycznego sprzętu, świetnego wyszkolenia i jest kosztowne. Takich zleceń podejmują się wyspecjalizowane firmy. My potraktowaliśmy to jak wyzwanie. W jakimś sensie jest to działanie w warunkach bojowych. Wszyscy mieliśmy świadomość tego, że nie będą to ćwiczenia - dodaje.
- Nie było go tam, gdzie zatonął - wyjaśnia kapitan marynarki Marcin Plichta, zastępca dowódcy ORP "Piast". - Odszukanie wraku zajęło nam dwie godziny. Znaleźliśmy go ponad kilometr od miejsca katastrofy - dodaje. Przez niecały rok prądy morskie przesunęły ważący 18 ton kuter na taką odległość.
Po zlokalizowaniu wraku załoga opuściła pod wodę sonar MS 1000. To bardzo precyzyjne urządzenie, które pozwoliło określić położenie zatopionej jednostki z dokładnością do jednego metra. Dzięki temu "Piast", używając trzech kotwic, mógł precyzyjnie ustawić się nad wrakiem, co bardzo ułatwiło pracę nurkom.
Zdradliwe sieci
Obraz, który pojawił się na monitorze, nie pozostawiał złudzeń co do tego, że nie będzie łatwo. - Część rufowa była całkowicie zaplątana w sieci - opowiada komandor podporucznik Przemysław Gielniak, jeden z dwóch kierowników prac nurkowych na OPR "Piast" w czasie akcji wydobywania CHY-8. - Sieci są ogromnym zagrożeniem dla każdego, kto przebywa pod wodą. Łatwo się w nie zaplątać, a uwolnić się z nich bardzo trudno - wyjaśnia. Nurek musiał jednak zejść pod wodę, by ocenić, czy na wraku można zamocować liny, do których przyczepiono by pontony wydobywcze.
Pontony na pokładzie
Ta technologia ma jednak pewien mankament. Pontony nie są w stanie wydobyć zatopionej rzeczy całkowicie na powierzchnię. Sam balon ma bowiem 5 metrów wysokości. Stropy to dodatkowe 1,5 metra długości. Wrak leżący na dnie morza można zatem podnieść maksymalnie do wysokości 6,5 metra od powierzchni wody. Potem trzeba go zaholować jak najbliżej brzegu, by później wydobyć z wykorzystaniem dostępnych urządzeń dźwigowych, zamkniętych pontonów wydobywczych lub specjalną wyciągarką.
Sprawę utrudniało to, że poler na dziobie był jedynym widocznym elementem, do którego można było zamocować stropy. Marynarze uznali, że kutra nie uda się wydobyć. - Opracowaliśmy jednak nowy wariant wydobycia - mówi komandor porucznik Grzegorz Zięba. - Plan był taki: pierwszy ponton podnosi dziób kutra na jakieś trzy metry, co pozwala nam zamontować pod pokładem na śródokręciu kolejne stropy z drugim balonem - wyjaśnia.
Nurek ogląda wrak
- Istotą akcji było to, by CHY-8 bezpiecznie podnieść i zaholować do brzegu - wyjaśnia komandor podporucznik Przemysław Gielniak. - Oznaczało to równe oderwanie od dna całego kadłuba. Tymczasem po pierwszej próbie podniesienia okazało się, że dziób jest wyżej niż rufa. Trzeba było go więc z powrotem położyć na dnie - wyjaśnia.
Sprawa znów wyglądała na beznadziejną. Kiedy kolejny nurek zszedł pod wodę, żeby obejrzeć wrak, zauważył jednak, że wcześniejsza próba podniesienia kutra spowodowała, iż powstała szczelina w sieciach na rufie wraku. Przez nią można było przeciągnąć stropy.
Gigantyczna igła
Teraz trzeba było bezpiecznie zaholować kuter jak najbliżej brzegu. Okazało się to niełatwe. Pierwszą przeszkodą był wiatr, który mógł zerwać olinowanie mocujące pontony do burty, a drugą sieci rybackie, które podczas holowania mogły zaplątać się w śruby okrętu. Jedynym wyjściem rozwiązującym oba te problemy było ustawienie okrętu rufą do brzegu i płynięcie tyłem, czyli mówiąc językiem kierowców, na wstecznym biegu. Przy takim ustawieniu "Piast" osłaniał kadłubem pontony od wiatru i zmniejszał niemal do zera ryzyko zaplątania sieci w śruby okrętowe.
Następnego dnia rano rybacy za pomocą specjalnej wyciągarki wydobyli wrak na brzeg. Dzięki pracy wykonanej przez "Piasta" gdyński urząd morski będzie mógł dalej wyjaśniać okoliczności, w jakich zatonęła jednostka.
Ratownik
Okręt ma cztery duże kotwice przeznaczone do dokładnego pozycjonowania jednostki oraz pokład dla śmigłowca. Posiada urządzenia manewrowe ze sterami strumieniowymi na dziobie i rufie. Na pokładzie dziobowym znajduje się dźwig mogący podnieść z dna morza obiekty o masie do 10 ton. W wyposażeniu są także łodzie hybrydowe, dzwon nurkowy, pojazd podwodny oraz systemy hydrolokacyjne. ORP "Piast" służy w Marynarce Wojennej od 1974 roku. W latach 1997-1998 został zmodernizowany. Uczestniczył w misji w rejonie Zatoki Perskiej ("Pustynna burza"), w międzynarodowych manewrach "Baltops" (sześciokrotnie), w największych ćwiczeniach NATO "Strong Resolve", w manewrach okrętów podwodnych "Baltic Porpoise", w serii ćwiczeń typu "Passex" oraz w ćwiczeniach ratowniczych, na przykład "Crown Eagle", "Smer-Medex" oraz "Sarex".
Tomasz Gos
Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.