Polska szykowała Zachodowi atomową zagładę
Zgodnie z zaakceptowanym w 1970 r. przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego planem, wojsko polskie było gotowe zaatakować Niemcy, Belgię, Holandię i Danię bronią atomową. Liczono się, że podczas walk z krajami NATO eksplodować mogło nawet 170 ładunków jądrowych. Do rozpętania atomowego Armagedonu wystarczył jeden rozkaz z Moskwy...
O zamiarach Ludowego Wojska Polskiego portalowi INTERIA.PL opowiada komandor porucznik rezerwy dr hab. Krzysztof Kubiak. Przez długie lata był on związany z Akademią Marynarki Wojennej w Gdyni, gdzie pełnił obowiązki szefa Katedry Działań Sił Morskich. Obecnie jest prorektorem Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Interesuje się wojnami i konfliktami toczonymi po II wojnie światowej oraz terroryzmem i piractwem morskim. Ponadto uczestniczy w pracach Międzynarodowej Komisji Historii Wojskowości.
Marcin Wójcik, INTERIA.PL: "Plan operacji zaczepnej frontu nadmorskiego" - brzmi jak przyczynek do najprawdziwszej wojny. Czy Polska rzeczywiście zamierzała zaatakować Zachód?
Krzysztof Kubiak: - Jeżeli przyjmiemy za pewnik, iż te części planów Układu Warszawskiego, w oparciu o które tworzono scenariusze ćwiczeń szczebla strategiczno-operacyjnego był rzeczywistymi planami, wówczas tak to miało wyglądać.
Czyli równie dobrze, ten - zatwierdzony przez ówczesnego ministra obrony generała broni Wojciecha Jaruzelskiego - plan mógł być tylko przejawem chorej fantazji wojskowych?
- Nasza wiedza odnośnie tego, jak wyglądał proces decyzyjny na najwyższych szczeblach państwa sowieckiego jest niesłychanie ułomna i szczątkowa. Wszystkie armie sojusznicze prowadził pod względem polityczno-wojskowym jeden z wydziałów sowieckiego sztabu generalnego. Nawet nasi przedstawiciele w sztabie w Moskwie, którzy oficjalnie sprawowali np. funkcję zastępcy połączonych sił zbrojnych państw Układu Warszawskiego do dużej części dokumentów nie mieli dostępu. Śledząc jednak rozwój sowieckiej nauki wojennej i zestawiając publikacje z tym, co działo się w trakcie ćwiczeń, możemy z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że plan dotarcia w przeciągu 14 dni operacji zaczepnej Układu Warszawskiego do wybrzeży atlantyckich był całkowicie realny.
Plan, który oglądamy został zatwierdzony 15 lutego 1970 r. Czy to właśnie w tym czasie został stworzony?
- Nie, plan stworzenia frontu nadmorskiego po raz pierwszy ukształtował się około roku 1955. Było to w trakcie ćwiczeń, którymi dowodził generał armii Stanisław Popławski. Na przełomie roku 1965/66 przyjęto jego pierwszą wersję ostateczną. Potem, w zasadzie do końca PRL, powstawały kolejne, zmodyfikowane, wersje planu.
Na planie widnieją nazwiska ówczesnego szefa sztabu generalnego generała dywizji Bolesława Chochy i zastępcy szefa sztabu ds. operacyjnych - generała brygady Wojciecha Barańskiego. Czy plan operacji frontu nadmorskiego rzeczywiście rysowali polscy stratedzy?
- Trudno tu mówić o polskich strategach. Ten plan na poziomie polskim był z pogranicza sztuki operacyjnej i strategii, a strategia powstawała w Moskwie. Myśmy byli jednymi z wykonawców. Trudno mówić o strategii, jeżeli kierunki i zadania były określone, a nasz koncept sprowadzał się jedynie do tego, jak te polecenia z Moskwy wypełniać. Była to rola służebna, żeby nie powiedzieć niewolnicza.
Jakie więc zadania Moskwa wyznaczyła polskiemu wojsku?
-Wojsko polskie sformowane zostałoby we front działający na kierunku zachodnim i północnym. A to dlatego, że był to kierunek peryferyjny. Front polski był słabszy od tego, co przewidywały normatywy Układu Warszawskiego. Według nich, front tworzyły dwie-trzy armie ogólnowojskowe i dwie armie pancerne. W 1975 roku, gdy front polski osiągnął maksymalny rozwój, tworzyły go trzy armie ogólnowojskowe. Była to więc struktura słabsza niż przewidywały normatywy.
Ilu polskich żołnierzy zostałoby zaangażowanych w wojnę?
- Wszyscy. I to nie tylko ci w służbie czynnej, ale również zmobilizowani rezerwiści. Byłoby to około 1 mln ludzi, zarówno bezpośrednio na froncie, jak i na zapleczu. Proszę pamiętać, że Polska była "pomostem" łączącym sowieckie zaplecze z Zachodnią Grupą Wojsk w Niemczech. Na Polakach spoczywałby więc ciężar utrzymania tej komunikacji w warunkach wojny - uderzeń bronią jądrową, a później także bronią precyzyjną.
Gdzie, według planu, walczyliby Polacy?
- Zadaniem frontu nadmorskiego było prowadzenie zadań zaczepnych na kierunku zachodnim, czyli najpierw żołnierze szliby na Hamburg, a następnie podzielili się. Jedna część kontynuowałaby działania zaczepne wzdłuż Morza Północnego w kierunku granicy holenderskiej. Natomiast druga kierowałaby się na północ z zadaniem zajęcia wysp duńskich. Około piątego dnia operacji, gałąź północna miała zostać wsparta desantem morskim na te wyspy.
Kto miał przeprowadzić ten desant?
- Desant miał być realizowany w ramach struktury nazywanej Zjednoczoną Flotą Bałtycką. Pierwszy rzut, rzut szturmowy, miała tworzyć polska brygada okrętów desantowych. Miały to być 23 okręty desantowe obsadzone przez 7. Łużycką Dywizję Desantową. W następnych rzutach byłyby to inne grupy i związki zorganizowane w oparciu o marynarkę i wojska lądowe NRD i sowiecką brygadę piechoty morskiej.
Krótko mówiąc, był to plan wojny totalnej.
- Na kierunku frontu polskiego liczono się z około 170 taktycznymi uderzeniami jądrowymi. Przy czym w ramach operacji desantowej planowano wykonanie do 18 taktycznych uderzeń jądrowych.
Skąd mieliśmy wziąć aż 18 ładunków jądrowych!?
- Wojsko polskie nie posiadało broni atomowej, ale posiadało środki jej przenoszenia w postaci rakiet operacyjno-taktycznych i samolotów szturmowych. Plany przewidywały, iż w momencie wybuchu wojny głowice dostarczy sowiecki sojusznik. Ale użyte miały być przez siły wojska polskie.
Czy NATO wiedziało o planach Układu Warszawskiego?
- Bez wątpienia NATO miało świadomość generalnych założeń planu przeciwnika. Świadczy o tym choćby analiza przebiegu ćwiczeń tamtej strony. NATO planowało wzmocnić obronę Jutlandii amerykańską brygadą piechoty morskiej wprowadzaną do walki metodą desantu na zachodnie wybrzeże półwyspu.
Kto wygrałby w tej hipotetycznej, na szczęście, wojnie?
- Nie przystępuje się do wojny bez wiary w zwycięstwo... Rosjanie, jak wynika z oficjalnych dokumentów, zakładali, że NATO nie utrzyma spójności. Liczyli, że w momencie rozpoczęcia wojny, słabsze państwa takie jak np. Dania czy Holandia wypadną z sojuszniczego wysiłku i ogłoszą neutralność, m.in. zastraszone groźbą zniszczenia terytorium ich kraju uderzeniami jądrowymi. Wobec tego, według twórców planu, nie doszłoby do konieczności użycia broni jądrowej na tak wielką skalę.
- Z drugiej strony, w wojnie atomowej nie można było zwyciężyć. Nie od razu rozpocząłby się atomowy Armagedon. Prawdopodobnie zaczęłoby się od uderzeń taktycznych, czyli po trzy-cztery kilotony, po to by uzyskać przewagę na linii frontu. Losy tej wojny zależałyby od determinacji i spójności atlantyckiej struktury obronnej. Nie chciałbym jednak budować hipotez, kto by zwyciężył, bo to nie jest już political fiction, tylko science fiction.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Kmdr por. rez. dr hab. Krzysztof Kubiak był jednym z prelegentów konferencji "Sojusznicza obrona w Europie: polsko-niemiecki Teamplay pomiędzy Wojskiem Polskim a Bundeswehrą" zorganizowanej w ramach projektu "Długa droga do sojuszu", realizowanego przez Wojskowy Instytut Wydawniczy i Europejską Akademię w Berlinie.
Dziękujemy Wojskowemu Instytutowi Wydawniczemu za udostępnienie cyfrowej wersji "Planu operacji zaczepnej frontu nadmorskiego".