Prawdziwa historia dramatycznej ucieczki

Piotr Galik z magazynu "Odkrywca" przybliża szerszy kontekst słynnej ucieczki ze Stalagu III Luft.

Dwóch uciekinierów ze Stalagu Luft III, od lewej lotnicy Jimmy James i Sydney Dowse w Londynie, marz
Dwóch uciekinierów ze Stalagu Luft III, od lewej lotnicy Jimmy James i Sydney Dowse w Londynie, marzAFP

Dawny etos kontra praktyka wyniszczania wrogów

W czasach, gdy w życiu społecznym pojęcie honor nie było wyłącznie terminem ze słownika archaizmów, żołnierzy - a szczególnie oficerów - w armiach państw cywilizowanych obowiązywał zbiór zasad etycznych, zwany często kodeksem honorowym.

Wiek dwudziesty boleśnie skonfrontował ten "przeżytek epoki rycerstwa" z brutalną rzeczywistością masowych partii, ideologii i totalitaryzmów. Skoro człowiek mógł być najwyżej "kolejną cegłą w murze", wszelkie "honorowe fanaberie", wynikające z wybujałego indywidualizmu i poczucia odrębności jednostki, były z natury rzeczy skazane na porażkę. Ale przemiany w sferze mentalności, obyczajowości i etyki dokonują się zwykle wolniej, niż rewolucje społeczne i polityczne. Dlatego jeszcze w trakcie II wojny dochodziło do dramatycznej konfrontacji dawnego, honorowego etosu wojownika z nowoczesną, amoralną pragmatyką wyniszczania wrogów.

Według uznanych wśród cywilizowanych państw świata norm prawnych, regulujących zasady postępowania podczas wojen, przyjęte było humanitarne traktowanie jeńców wojennych.

Strony toczące wojnę zobowiązane były do tego konwencjami międzynarodowymi, a szczególnie przepisami Regulaminu Haskiego, załącznika do IV Konwencji Haskiej z 1907 roku. Regulamin Haski jasno określał (art. 8, rozdział II), że: "Jeńcy zbiegli, którzy byliby ujęci, zanim zdołali połączyć się ze swą armią, albo zanim zdołali opuścić terytorium, zajęte przez armię, która ich wzięła do niewoli, podlegają karom dyscyplinarnym. Jeńcy wojenni, którzy po udanej ucieczce znowu dostaną się do niewoli, nie podlegają żadnej karze za poprzednią ucieczkę".

Dalsze regulacje prawne, czyli Konwencja Genewska z roku 1929 i uzupełniająca ją Konwencja Czerwonego Krzyża ustalały zasady zatrudniania jeńców do prac fizycznych, jednak przy zapewnieniu im wypoczynku oraz rozrywki intelektualnej i fizycznej.

Bolszewicy pierwsi odrzucili normy

Według oficerskiego kodeksu honorowego ucieczka z niewoli była moralnym obowiązkiem, a podjęcie jej próby - nawet w wypadku niepowodzenia - uznawano za czyn chwalebny, podkreślający zalety etyczne i patriotyczne jeńca wojennego. Zasady te były na ogół respektowane podczas Wielkiej Wojny lat 1914-1918. Inaczej wyglądała sytuacja w Europie Wschodniej. Bolszewicka, rewolucyjna Rosja odrzuciła "zbędne, burżuazyjne zobowiązania międzynarodowe", w tym także IV Konwencję Haską. Nie zaskakuje więc przeniesienie barbarzyńskich "norm" nieskrępowanej rzezi, praktykowanej podczas wojny domowej, na fronty zewnętrzne. Ofiarami tego regresu cywilizacyjnego padali także Polacy. Znane są wypadki mordowania jeńców i dobijania rannych, w czym celowały zwłaszcza oddziały kawaleryjskie Budionnego i Gaja-Brziszkiana.

Władze Rzeczypospolitej stanęły wobec pokusy zastosowania zasady wzajemności, jednak przeważyło poczucie obowiązku postępowania etycznego, dziedzictwo naszej odwiecznej przynależności do kręgu cywilizacji łacińskiej. Mimo tego faktu niedawne rosyjskie publikacje sugerowały, że Wojsko Polskie popełniało zbrodnie wojenne wobec sowieckich jeńców. Cóż, ponoć każdy mierzy własną miarką, a i mord katyński można by w takim razie wytłumaczyć jako zasłużony odwet.

Nasi u nazistów mieli "lepiej"

Agresja niemiecko-sowiecka przeciw Polsce w roku 1939 odsłoniła ohydne oblicze wojny nowoczesnej, czyli totalnej. O ile ZSRR formalnie nie był związany konwencjami, więc sposób traktowania wojska i cywilów okupowanego kraju raczej nie mógł zaskoczyć, o tyle nazistowska III Rzesza rozmyślnie odrzuciła dobrowolnie przyjęte i nigdy nie wypowiedziane zobowiązania. Od początku kampanii dochodziło do zbrodni wojennych, których ofiarami padała zarówno bezbronna ludność cywilna, jak i składający broń żołnierze polscy.

Na szczęście furor teutonicus nie zatriumfował w pełni, gdyż około 400 tysięcy obrońców Rzeczypospolitej trafiło do obozów jenieckich, osobno dla oficerów (Oflag) i żołnierzy niższych stopni (Stalag), zorganizowanych i prowadzonych na ogół zgodnie z prawem międzynarodowym, choć znane są przypadki rozmyślnych szykan, jakich nie stosowano wobec obywateli państw zachodnich. Los blisko ćwierci miliona naszych żołnierzy w niewoli sowieckiej był znacznie gorszy. Czekała ich wyniszczająca praca ponad siły, głód i wreszcie śmierć z wyczerpania lub rąk strażników.

Błyskotliwe zwycięstwa wojsk niemieckich w latach 1940-41 spowodowały konieczność szybkiej rozbudowy sieci obozów jenieckich, zapełnionych Belgami, Brytyjczykami, Francuzami, Grekami, Holendrami, Jugosłowianami i Norwegami, którzy dołączyli do swoich polskich towarzyszy niewoli.

Ucieczka formą obozowego życia

Życie obozowe, z natury rzeczy monotonne, umilały paczki Czerwonego Krzyża, kursy samokształceniowe, a nawet możliwości uprawiania sportów czy organizacji amatorskich przedstawień scenicznych i koncertów. Jeńcy podejmowali jednak liczne próby odzyskania wolności i przedarcia się "do swoich".

Jeszcze w roku 1939 okazało się, że konieczne jest stworzenie specjalnego obozu dla ujętych uciekinierów. Wybór padł na położony w Saksonii zamek Colditz, gdzie powstał Oflag IV C, z którego (teoretycznie) nie można było uciec. Pierwszymi "gośćmi na zamku" była grupa 140 polskich oficerów. Z czasem osadzono tam także naszych sojuszników. Wśród nich byli tak słynni oficerowie jak Douglas Bader, brytyjski as myśliwski, który mimo utraty obu nóg w wypadku lotniczym nie przerwał służby bojowej, czy Nowozelandczyk Charles Upham, dwukrotny kawaler Krzyża Wiktorii, najwyższego brytyjskiego odznaczenia za waleczność.

Wkrótce, wbrew wszelkim przeciwnościom, jeńcy rozpoczęli prawdziwy festiwal ucieczek. Pomyślnych prób było zaledwie (a może raczej aż?) 15. Większość usiłowań zakończyła się niepowodzeniem, a kolekcja przedmiotów skonfiskowanych ujętym zbiegom szybko przerodziła się w swoiste muzeum. Wśród zaskakujących kreatywnością pomysłów uciekinierów najbardziej zadziwia dwumiejscowy szybowiec, zbudowany konspiracyjnie na poddaszu zamkowej kaplicy z desek podłogowych, elementów mebli, drewnianych opakowań i pościeli.

Kogut z Colditz, jak nazwano ten improwizowany górnopłat, nigdy nie wystartował, zapewne na szczęście dla jego załogi...

Znacznie częściej wybierane były bardziej konwencjonalne metody, jak ucieczka przez kanały, wykorzystanie przebrania, czy zjazd z wieży na linach skręconych z prześcieradeł. Wobec faktu, że zasadniczo jedyną karą za próbę ucieczki było czasowe osadzenie w indywidualnej celi, można nabrać przekonania, że dla jeńców wojennych - w większości młodych, energicznych mężczyzn - ważny był nie tylko naturalny dla człowieka imperatyw wolności oraz wypływający z zasad honorowych obowiązek podejmowania prób jej odzyskania. Organizacja i przygotowania do ucieczki były także, jak się wydaje, pasjonującym sportem ekstremalnym i absorbującym wiele starań wysiłkiem, a więc swoistym sposobem na nudę obozowej egzystencji.

Zupełnie inaczej należy spojrzeć na próby ucieczek podejmowane z obozów zagłady, dokąd trafiali często wzięci do niewoli żołnierze armii sowieckiej. Przykładem może tu być zdarzenie z listopada 1942 roku, kiedy w obozie Birkenau (Brzezinka) kilkudziesięciu jeńców podjęło zbiorową ucieczkę. Większość desperatów ujęto i niezwłocznie stracono, jedynie garstce udało się uniknąć śmierci.

Najgorzej mieli jeńcy rosyjscy

Podobnie potoczyły się losy więźniów SS-Sonderkommando Sobibór, gdzie w październiku 1943 roku doszło do buntu i ucieczki około 300 z nich. Tak desperackie działanie było w pełni racjonalnym wyborem, gdyż pozostanie w obozie oznaczało pewną zagładę. Wybór śmierci w walce raczej, niż podczas rzezi bezbronnych, jest niewątpliwie najbardziej heroicznym wymiarem wolności.

Jeńcy sowieccy znajdowali się zresztą w podwójnej matni. Pod obłudnym pretekstem braku formalnej ochrony prawnej, traktowani byli z niesłychaną brutalnością przez wroga (w obozach niemieckich zmarło lub zostało zamordowanych blisko 2 miliony z nich), nie mogli nawet oczekiwać wyzwolenia, bo z woli Stalina żołnierz, który żywy wpadł w ręce Niemców, uważany był za dezertera, z wszelkimi konsekwencjami tego stanu rzeczy.

Nadzieję na ewentualną rehabilitację i ułaskawienie mogła dać nie tyle ucieczka z niewoli, co przyłączenie się do oddziałów partyzanckich i podjęcie dalszej walki zbrojnej. Trudno zatem dziwić się masowej kolaboracji eks-krasnoarmiejców. Przejście na służbę Hitlera wydawało się wielu z nich prawdziwą szansą przetrwania. Większą nawet, niż udana ucieczka, mogąca w najlepszym razie zaprowadzić do batalionu karnego lub obozu pracy na Syberii...

Z obozu w Żaganiu miało nie dać się uciec

Wielka Ucieczka ze Stalagu III Luft nie była pierwszym przejawem w pełni uzasadnionej niesubordynacji jeńców. Obóz żagański powstał wiosną roku 1942 i zbudowano go specjalnie z myślą o "niespokojnych duchach", jakimi są zwykle (a w każdym razie powinni być!) lotnicy. Był to więc na swój sposób "drugi Colditz".

Aby jak najbardziej utrudnić zamiary potencjalnym zbiegom, obiekt wzniesiono stosunkowo blisko Berlina (ok. 160 km), za to w znacznej odległości od neutralnej Szwajcarii (ok. 600 km), naturalnego azylu dla wielu uciekinierów. Z typowych kierunków ucieczki najbliżej ze Stalagu było do brzegów Bałtyku, dających nadzieję na uprowadzenie np. łodzi rybackiej i osiągnięcie bezpiecznej Szwecji. Pod uwagę brano nawet takie - wydawałoby się marginalne - szczegóły, jak charakter lokalnego profilu glebowego. Rzecz w tym, że pod warstwą powierzchniową znajduje się tam piaszczyste, sypkie podglebie, nie sprzyjające budowie tuneli, a ponadto demaskujące swoją jasną barwą miejsca ewentualnego wysypywania urobku wydobytego z podkopów.

Baraki zbudowano w osobliwy sposób - z wyraźnym prześwitem między podłogą a powierzchnią ziemi, co miało dodatkowo zapobiegać skrytym próbom "robót górniczych". Zastosowano także ówczesne środki inwigilacyjne wysokiej technologii, czyli system mikrofonów, zdolnych wykryć odgłosy towarzyszące wykonywaniu podkopów.

Pierwsza ucieczka w homerowskim stylu

Wszystkie te utrudnienia nie zapobiegły ucieczce, która powiodła się dzięki powszechnemu wówczas wykształceniu klasycznemu oficerów. Wykorzystano homerycki wątek konia trojańskiego, tyle że tym razem w postaci przyrządu do ćwiczeń sportowych, który miał posłużyć do wydostania się na zewnątrz, a nie infiltracji.

Drewniana skrzynia gimnastyczna oficjalnie służyła przez kilka miesięcy do intensywnych treningów, a w rzeczywistości, pod jej osłoną trzech brytyjskich oficerów mozolnie drążyło około 30-metrowy tunel prowadzący poza obozowe druty. Hałasy i wstrząsy towarzyszące skokom przez skrzynię skutecznie zagłuszały niemieckie czujniki. Wreszcie, 29 października 1943 roku, nadeszła wyczekiwana chwila. Trójka uciekinierów niepostrzeżenie wydostała się na wolność i po dramatycznej, obfitującej w przygody podróży zdołała drogą morską przedostać się do swoich. Stuprocentowy sukces!

Jak alianci tunel zbudowali

Powodzenie próby w skali mikro zachęciło wielu z ponad 10 tysięcy jeńców do zorganizowania czegoś większego. Aktywny udział w szeroko zakrojonych pracach wzięło około 600 spiskowców. Wspólnym wysiłkiem wykopano trzy odrębne tunele Dick, Tom i Harry, umiejętnie maskując wydobyte 130 ton piasku i stopniowo obudowując podkopy, prowadzone na głębokości aż 10 m i wyposażone w oświetlenie elektryczne, pompy powietrzne i mini-torowisko ułatwiające podróż w ciasnym tunelu.

Szczegółowy remanent, przeprowadzony przez Niemców już po ucieczce, wykazał brak około 4 tys. desek z umeblowania obozu, 90 prycz, 52 stołów, 34 krzeseł, 76 ławek, setek sztućców, 300 metrów kabla elektrycznego, blisko 3,5 tysiąca ręczników, ponad 1700 prześcieradeł i ponad 1400 blaszanych puszek po mleku skondensowanym. Nad ranem, 25 marca 1944 roku rozpoczęła się najtragiczniejsza z alianckich podróży ku wolności... Tunel okazał się zbyt krótki, kończył się na terenie odsłoniętym, jednak zanim straże spostrzegły co się dzieje, obóz opuściło 76 uciekinierów (wśród nich 6 Polaków; licznie uczestniczący w przygotowaniach Amerykanie nie wzięli udziału w ucieczce, ponieważ nieco wcześniej przeniesiono ich do innych obozów).

Rozkaz żagański - kulisy zbrodniczego odwetu

Jedynie trzem jeńcom udało się zmylić pogoń i dotrzeć w bezpieczne miejsce. Pozostałych 73 zbiegów ujęto. Los, jaki ich spotkał, zaskoczył i wstrząsnął opinią publiczną państw alianckich. Mocą osobistego rozkazu Adolfa Hitlera (tzw. Sagan-Befehl) wszyscy mieli zostać straceni. Ostatecznie (podobno za wstawiennictwem Göringa, który uważał się za "człowieka honoru") śmierć poniosło 50 jeńców.

Władzę życia i śmierci nad ujętymi zbiegami Gestapo powierzyło SS-Gruppenführerowi Arthurowi Nebe. Jak się wydaje, nie miał on rozterek co do Polaków (stracono wszystkich 6). Nebe podobnie nielitościwy był także wobec przedstawicieli narodów zachodnich, np. Australijczyków i Afrykanerów. Najłaskawiej potraktowani zostali Czesi (ocalało 2 z 3 uczestników ucieczki). Ciała 50 ofiar egzekucji spalono, by ukryć przyczynę zgonu. Pozostali przy życiu jeńcy zostali rozdzieleni. 17 odesłano do Stalagu Luft III, 2 do legendarnego już Oflagu IV C w Colditz, a 4 do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, skąd wkrótce wszyscy uciekli podkopem.

Wiadomość o masakrze zbiegów z Żagania nie przeszła bez echa. W lipcu 1944 r. brytyjski Minister Spraw Zagranicznych Anthony Eden zabrał głos w Izbie Gmin, zapowiadając karę dla sprawców zbrodni. Mord 50 lotników był jednym z punktów oskarżenia w Procesie Norymberskim. Arthur Nebe, twórca żagańskiej listy proskrypcyjnej, nie doczekał sądu zwycięzców. Za udział w spisku przeciw Hitlerowi został stracony przez powieszenie na strunie fortepianowej.

Dlaczego przywództwo III Rzeszy podjęło tak drastyczną, nieuzasadnioną decyzję, która w ówczesnej sytuacji wojennej mogła przynieść nieoszacowane szkody, łącznie z retorsjami ze strony mocarstw sprzymierzonych?

Wielka Ucieczka zbiegła się z falą bombardowań

Rozważając tę zagadkę warto zwrócić uwagę na fatalny zbieg okoliczności - Wielka Ucieczka nastąpiła niedługo po alianckiej ofensywie bombowej, nazwanej Wielkim Tygodniem (Big Week). W sześć dni i nocy wielkie naloty dotknęły ogromnymi zniszczeniami szereg miast niemieckich, w tym Lipsk, Brunszwik, Regensburg, Schweinfurt, Augsburg i Stuttgart. Na początku marca 1944 roku trzykrotnie silne naloty spadły na Berlin, a szczególnie ciężkie straty wyrządził czwarty atak, podjęty akurat nocą z 24 na 25 marca.

Trzeba pamiętać, że celność ówczesnych ataków bombowych była znikoma - nawet w oficjalnych raportach za "trafienia" uznawano upadek bomb w promieniu 5 mil od planowanego celu. Z natury rzeczy fabryki zbrojeniowe rzadko wznosi się w szczerym polu, więc nieuniknione były zniszczenia budynków mieszkalnych i straty wśród ludności cywilnej. Czy powodem furii Hitlera i kaźni jeńców były naloty alianckich bombowców? Czy ujęci lotnicy zapłacili życiem za niedawną śmierć pod bombami ich kolegów wielu niemieckich cywilów, w tym kobiet i dzieci?

Hipoteza taka pomogłaby wyjaśnić - choć oczywiście nie usprawiedliwić - motywy zbrodniczego rozkazu żagańskiego, podobnie jak wcześniejszego Kommandobefehl. Ten wydany w 1942 roku tajny rozkaz Hitlera nakazywał tracenie bez sądu i wyroku każdego ujętego członka brytyjskich sił specjalnych. Powodem tak drastycznej decyzji stał się fakt zgładzenia przez brytyjskich komandosów związanych uprzednio żołnierzy niemieckich podczas akcji na wyspie Sark (Operacja Bazalt). Co więcej, podczas operacji desantowej pod Dieppe w ręce niemieckie wpadła brytyjska instrukcja dla komandosów, zalecająca wiązanie rąk ujętym Niemcom, co pozostawało w sprzeczności z konwencjami międzynarodowymi.

Zasada "gwałt niech się gwałtem odciska" nie jest jednak godnym państw cywilizowanych sposobem odpowiedzi na zbrodnie wojenne.

Piotr Galik

Odkrywca
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas