Syryjski lew

Reżim Bashara Al-Assada brutalnie rozprawia się z rewolucją. Świat podnosi larum, ale nikt nie wyobraża sobie Syrii w innych rękach.

Podobno Bashar Al-Assad nie garnął się do polityki. Pragnął zostać lekarzem okulistą, ale jego starszy brat Basil, którego Hafez Al-Assad namaścił na następcę, zginął w wypadku samochodowym. Dlatego Bashar nie miał wyjścia - musiał zadbać o rodzinny interes. W 2000 roku umarł główny budowniczy alawickiego reżimu partii Baas, a Bashar, który miał wówczas niecałe trzydzieści pięć lat, został prezydentem. Wszyscy wówczas myśleli, że nie będzie dyktatorem. Dziś okazuje się, że pod maską reformatora drzemie w nim lew (lew to po arabsku al-assad), który potrafi bezwzględnie chronić autorytarny reżim stworzony przez ojca ponad trzy dekady temu.

Reklama

Reżim Hafeza

Al-Assad ojciec przejął władzę w 1970 roku. Po latach chaosu i zamachów stanu wprowadził porządek. Socjalistyczną partię Baas (Partię Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego) oczyścił z radykalno-lewicowego elementu, po czym przeobraził ją w maszynę do mobilizacji mas i rządzenia. Wszelka opozycja była nie do pomyślenia - dysydenci, którzy przeżyli prześladowania, musieli uciekać. Partia miała komórki na każdym poziomie - od centrum w dół. Oprócz rozbudowanej struktury partyjnej powstawały instytucje pomocnicze, uczestniczące w mobilizacji i kontroli społeczeństwa.

Wszelkie związki oraz stowarzyszenia mogły istnieć tylko pod bacznym okiem aparatczyków partyjnych, oficerów wojskowych i funkcjonariuszy bezpieki.

Al-Assad uczynił z partii Baas organizację równoległą do państwa, przy czym to elita partyjno-wojskowa podejmowała decyzje, które następnie uprawomocniały konstytucyjne instytucje państwowe (na wzór systemu sowieckiego). Ponadto upolitycznił i rozbudował armię oraz służby bezpieczeństwa. Do dziś realna władza należy do partii, generałów i prominentów bezpieki. Nad wszystkim czuwał prezydent, który tak skonstruował system, by w poszczególnych ośrodkach nie wykształciła się konkurencja. Starannie dobierał ludzi. Najwyższe stanowiska zajmowali alawici (mniejszościowa grupa religijna wywodząca się z islamskiego szyizmu), którzy na zasadach pokrewieństwa i kumoterstwa związani byli z klanem Al-Assada.

Zbrojna opozycja

Oprócz lewicowej retoryki oraz socjalistycznej praktyki masy mobilizowano w jeszcze inny sposób. Wczesne rządy Hafeza przypadły na okres radykalizowania się Palestyńczyków i tworzenia przez nich ruchu narodowowyzwoleńczego. Jego reprezentantem została Organizacja Wyzwolenia Palestyny. Ruch palestyński stał się ważnym czynnikiem legitymizacji, ponieważ to reżim syryjski okazał się jego głównym sprzymierzeńcem. Izrael zaś był śmiertelnym wrogiem, z którym należy walczyć. Samym swym istnieniem kraj ten uzasadniał utrzymywanie rozbudowanej i uprzywilejowanej armii.

Pomimo incydentalnych spięć, do jakich dochodziło na wzgórzach Golan, żadne z tych państw nie odważyło się - po 1973 roku - na regularny atak na kraj nieprzyjaciela. Areną rywalizacji stał się po 1975 roku Liban, w którym wybuchła wojna domowa, trwająca z przerwami piętnaście lat. Kraj Cedrów został w tym czasie podzielony na strefy wpływów: wojsko izraelskie stacjonowało na południu (w strefie bezpieczeństwa przy granicy), gdzie udało mu się wytępić palestyńską partyzantkę, a Syryjczycy okupowali wschodnie partie kraju, co dawało syryjskim żołnierzom możliwość dorobienia się na interesach w bogatszym Libanie. Syryjczycy nigdy nie pogodzili się z tym, że Liban nie jest częścią tak zwanej Wielkiej Syrii. Dlatego też wycofali się z niego dopiero w 2005 roku - po tajemniczym zabójstwie prosaudyjskiego premiera Rafika Haririego, o które oskarża się syryjskie służby bezpieczeństwa. Wojska sąsiada zostały zmuszone do ewakuacji. W Libanie nieustannie bowiem organizowano manifestacje przeciwko ich obecności, którą można było postrzegać jako irańską agenturę w półszyickim kraju sąsiadującym z Izraelem.

Na syryjskim podwórku też się wiele działo. Reżim musiał zmierzyć się z poważnym zagrożeniem - zbrojną opozycją. Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku doszło do ostatecznego zdławienia sunnickiego ruchu dysydenckiego, skupiającego się wokół islamistów. Do historii przeszła masakra w Hamie, gdzie w 1982 roku zamordowano ponad dziesięć tysięcy ludzi, w większości cywilów (również kobiety i dzieci).

Bashar reformator

Ostatnia dekada rządów Hafeza to czas odprężenia. Damaszek stracił międzynarodowego patrona - Moskwę, i zaczął szukać sposobów na polepszenie relacji ze Stanami Zjednoczonymi. W tym celu nie tylko poparł Waszyngton w staraniach o ukaranie Saddama Husajna za inwazję na Kuwejt, lecz także rozpoczął pertraktacje z odwiecznym wrogiem - Izraelem. W takim klimacie władzę przejął Bashar.

Śmierć Hafeza rozbudziła nadzieje na polityczną zmianę. W czasie zaprzysiężenia młodego następcy syryjskiego "tronu" w kraju rozkręciła się ożywiona debata na temat przyszło ści Syrii, zwana damasceńską wiosną. Wkrótce jednak wszelki ferment został zażegnany - areszty, więzienia i tortury załatwiły sprawę. Bashar wie, że ludzie domagają się zmian i kreuje się na reformatora. Dba o wizerunek, w czym ważną rolę odgrywa jego piękna i wykształcona żona - Asma.

Następca Hafeza okazuje się utalentowanym przywódcą. Wprawdzie wprowadza reformy, ale mają one głównie charakter ekonomiczny. Otwarcie gospodarki na światowy kapitalizm pozwala bogacić się zaradnym i lepiej usytuowanym mieszkańcom Damaszku czy Aleppo. Reszta żyje, jak żyła, czyli biednie, ale większe miasta się rozwijają. Damaszek pięknieje, rozrasta się zależna od reżimu klasa średnia. Również na arenie międzynarodowej syryjski prezydent odnosi coraz większe sukcesy - szczególnie po ośmiolatce George'a W. Busha. Otwierają się przed nim drzwi kolejnych europejskich salonów. Nawet Amerykanie zaczynają pokładać w nim nadzieje. Także liderzy świata arabskiego traktują go coraz poważniej. On jednak nie zapomina o przyjaciołach. Serce Bashara nadal bije dla Teheranu, ale sposób, w jaki uprawia politykę zagraniczną, zadowala wszystkich. Różnica jest widoczna dla Europejczyków, Turków, Amerykanów, a nawet Izraelczyków. Światowi gracze widzą w nim gwaranta stabilności i - bądź co bądź - bufor przed zakusami Iranu.

Kiedy na początku 2011 roku zamieszki ogarnęły Tunezję, Egipt i inne arabskie państwa, w Syrii było spokojnie. Rozwarstwienie społeczne też nie jest tak głębokie jak w pozostałych państwach regionu. Większość Syryjczyków stara się wierzyć, że Bashar zreformuje kraj pomimo niechęci starych aparatczyków.

Patowa sytuacja

Tymczasem bariera strachu pękła. Niezadowoleni, sfrustrowani oraz wykluczeni wyszli na ulice. Do większych demonstracji doszło dopiero w połowie marca, nie tyle w Damaszku czy Aleppo, ile na prowincji - głównie w Darze, Dumie, Homsie czy Hamie. Reżim początkowo zareagował niepewnie - prezydent obiecał reformy, podniósł płace i próbował wyjść naprzeciw postulatom protestujących. Obiecał nawet wprowadzenie systemu wielopartyjnego. Zorganizował także kontrdemonstracje.

Taktyka pozornych ustępstw nie zdaje egzaminu. Kolejnym krokiem jest wprowadzenie do zbuntowanych miast sił militarnych, które wspomagają cywilni funkcjonariusze służb bezpieczeństwa, a właściwie bandyci na usługach władzy. Sposób, w jaki reżim rozprawia się z rebeliantami, odbiega od tego, w jaki próbowano wygasić rewoltę w Tunezji czy Egipcie. W Syrii strzela się do ludzi jak do kaczek. Ważne są pokaz siły i skuteczność. Po internecie krążą filmiki ukazujące brutalność, z jaką dławiony jest bunt. Giną tysiące ludzi, rannych nikt już nawet nie liczy.

Reżim syryjski wprawił społeczność międzynarodową w konsternację. Z jednej strony, nikt nie jest zainteresowany niepewną zmianą reżimu (Syria jest zbyt zróżnicowana, i pojawia się lęk o powtórkę sytuacji z Iraku), z drugiej zaś, nie można pozostać obojętnym. Rządy poszczególnych krajów krytykują więc sposób, w jaki Al-Assad rozprawia się z buntownikami, ale na groźbach i gestach potępienia się kończy.

Uwikłanie w konflikty w Afganistanie i Iraku, a także udział zachodnich sił zbrojnych w wojnie domowej w Libii nie pozwalają na interwencję w Syrii. Zaostrzyło się wprawdzie stanowisko Waszyngtonu, a Barack Obama, który powściągliwie reagował na terror państwowy, dziś używa mocniejszych słów. Nie wydaje się jednak, aby poza ostrą krytyką, gestami dyplomatycznymi oraz sankcjami uczyniono coś więcej.

Wojna w ramadanie

Rosja nadal dostarcza broń do Syrii, przyznał Anatolij Isajkin, dyrektor państwowej agencji do spraw obrotu bronią (Rosoboroneksport). Mimo że USA i państwa zachodnie naciskają na nałożenie na Damaszek sankcji, w tym wprowadzenie embarga na broń, dostawy mają być kontynuowane. Baszir Assad kupił w ostatnich latach między innymi zestawy przeciwlotnicze Pancir-S1, Mi-Gi-29SMT, pociski przeciwokrętowe i przeciwpancerne. Isajkin potwierdził, że do Syrii trafiły już pierwsze szkolno-bojowe Jaki-130.

Agencje donoszą, że od początku ramadanu siły prezydenta Assada nasiliły działania wobec protestujących przeciwko władzom. Według syryjskich obrońców praw człowieka, odkąd w połowie marca wybuchły antyrządowe manifestacje, zginęło około dwóch tysięcy ludzi.

Michał Lipa, doktorant na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zajmuje się systemami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi oraz procesami społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Publicysta portalu Mojeopinie.pl.

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: reżim | Lew | wojna | Bliski Wschód | akcja protestacyjna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy