Tajemnice zamachu na Hitlera, cz. II
Na wodza III Rzeszy polowali niemieccy opozycjoniści, brytyjski wywiad i polskie podziemie. O działaniach naszych partyzantów pisaliśmy wczoraj - dziś publikujemy kolejną część tekstu.
Koło wioski Strych między Zblewem i Kaliską doszło nie tylko do wykolejenia pociągu pospiesznego, ale do czegoś więcej. Oto bowiem ponad dwa lata później, 27 września 1944 roku, do inspektora Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa SS na okręg Rzeszy Danzig-Westpreussen (Gdańsk-Prusy Zachodnie) wpłynęło pismo oficera Abwehry informujące, że za dezercję z Wehrmachtu i udział w zamachu na życie Führera skazano na śmierć i powieszono kolejarza Maksymiliana Drobińskiego. Podczas przesłuchania, najprawdopodobniej połączonego z torturami, Drobiński przyznał, że uczestniczył w akcji pod Strychem, co Niemcy zaliczyli do próby zamachu na życie Hitlera. I całkiem słusznie, ponieważ zamiarem partyzantów było właśnie zniszczenie pociągu Führera i zabicie wodza Trzeciej Rzeszy. Niezbyt wyraźną kopię odpisu tego dokumentu (jego oryginał znajduje się w Archiwum Państwowym w Gdańsku) można zobaczyć w Internecie na forum głównym "Odkrywcy" w części poświęconej zamachowi pod Zblewem.
"Gryf Pomorski" wyparł się tej akcji?
Do jakiej organizacji należeli partyzanci, którzy przeprowadzili ten zamach? W grę wchodzą dwie: Armia Krajowa lub ideowo zbliżony do Narodowej Demokracji "Gryf Pomorski". O tym, że była to ta druga, przekonany był Stanisław Majewski, który - jak napisał w "Polityce" - przyjaźnił się z dowódcą "Szyszek", podczas wojny kapitanem, a po wojnie majorem Wojska Polskiego Janem Szalewskim. Tymczasem na fachowo wykonanych stronach internetowych poświęconych "Gryfowi Pomorskiemu" nie tylko nie ma mowy o akcji pod Strychem, ale również w spisach konspiratorów tej organizacji nie pojawiają się nazwiska oficerów wymienionych przez Liegmanna i Majewskiego. Czyżby "Gryf Pomorski" wyparł się tej akcji?
Jeśli tak, to nie tylko tej, która zaowocowała wykolejeniem pociągu Königsberg-Berlin. Bo oto w "Szlakach pomorskich kolejarzy" czytamy również: "Podobną akcję przeprowadzono 21 czerwca koło miejscowości Kaliska. W czasie ostrzeliwania wykolejonego transportu wojskowego zginęło sporo hitlerowskich żołnierzy, zniszczono sprzęt. Poległo też 4 partyzantów".
Niemcy podnieśli nagrodę do 250 tys. marek
O tej akcji mowa jest także we wspomnianym ogłoszeniu oferującym ćwierć miliona marek za wskazanie sprawców wykolejenia pociągu pospiesznego. Zrazu było to 100 tys. marek, ale gdy w nocy z 20 na 21 czerwca 1943 roku o godzinie 2.10, na tej samej linii kolejowej i niemal w tym samym miejscu co dwa tygodnie wcześniej, wykolejono transport wojskowy, Niemcy podnieśli nagrodę do 250 tys. marek uważając, że w tym rejonie okręgu Danzig-Westpreussen mogli tego dokonać ci sami sprawcy. Melchior Wańkowicz w reportażu historycznym "Walczący GRYF" uznał, że byli to żołnierze Armii Krajowej, chociaż wiemy, że "Gryf Pomorski" w 1942 roku nie był częścią AK.
W literaturze wspomnieniowej funkcjonuje relacja o innej jeszcze próbie zniszczenia pociągu specjalnego Hitlera, podjętej w 1943 roku. I tu nie ma już wątpliwości. Za przedstawioną niżej próbą zamachu stała AK.
Zamach na zakręcie
W ciemnościach tamtej wiosennej nocy zauważyli najpierw przyćmione światła parowozu. Chwilę później usłyszeli pisk kół zwalniającego przed zakrętem pociągu. Nie było jednak umówionego sygnału. Co robić? - zastanawiał się dowodzący akcją Józef Lewandowski ("Jur"). Przez głowę przebiegła mu zapewne myśl, że akcja musi przebiegać tak, jak została zaplanowana. Jeśli wtajemniczony w sprawę dróżnik nie dał umówionego sygnału, to najprawdopodobniej przed pociągiem specjalnym Hitlera skierowano na tę trasę inny. Rzeczywiście, po kilkunastu sekundach przed ukrytymi w zagajniku zamachowcami przetoczył się pociąg towarowy. Czekamy! - rozkazał "Jur". Ten zamach na pociąg "Brandenburg" przygotował zespół bydgoskiego "Zagra-linu", specjalnego oddziału dywersyjnego Komendy Głównej Armii Krajowej. W skład tego elitarnego oddziału, którego celem było dokonywanie aktów sabotażu i dywersji w Niemczech i na ziemiach polskich włączonych do Rzeszy, wchodzili żołnierze doskonale władający językiem niemieckim i zdecydowani na wszystko.
Zamachy właściwie terrorystyczne
"Zagra-lin" zasłynął zwłaszcza z trzech akcji dywersyjnych, a właściwie terrorystycznych, które odbiły się głośnym echem w prasie hitlerowskiej. Były to zamachy bombowe przeprowadzone późną zimą i wczesną wiosną 1943 roku na dwóch berlińskich dworcach: S-Bahnhof Friedrichstrasse obsługującym ruch miejski i podmiejski oraz na głównym dworcu kolejowym Friedrichstrasse Bahnhof, a także na dworcu głównym we Wrocławiu (Breslau Hauptbahnhof). W tych trzech zamachach bombowych zginęło w sumie 54 Niemców, a ponad stu odniosło cięższe lub lżejsze obrażenia. Uczestniczący w tych akcjach otrzymali wysokie odznaczenia bojowe, w tym krzyże Virtuti Militari. Wśród odznaczonych tym krzyżem był Józef Lewandowski, zastępca dowódcy "Zagra-linu" Bernarda Drzyzgi. "Jur" uczestniczył we wszystkich trzech zamachach bombowych na niemieckie dworce kolejowe i w kilku innych akcjach "Zagra-linu". Urodził się bowiem w Berlinie i znakomicie znał język niemiecki. Mieszkał zaś w Bydgoszczy, gdzie utrzymywał wiele towarzyskich kontaktów z Niemcami, w tym również z tymi, którzy zajmowali eksponowane stanowiska we władzach hitlerowskich. I właśnie późną wiosną 1943 roku "Jur" dowiedział się od oficera SS Rudolfa Teschkego, że za dwa dni ma przyjechać do Brombergu (Bydgoszczy) lub tylko przejeżdżać przez to miasto Adolf Hitler.
Wtajemniczono najbardziej zaufanych kolejarzy
Decyzja o przeprowadzeniu zamachu zapadła błyskawicznie. Nie było czasu na konsultacje z przełożonymi z Komendy Głównej AK. Zresztą "Zagra-lin" dysponował dużą samodzielnością w przeprowadzaniu różnych akcji dywersyjnych. Nie wiemy, czy "Jur" pomyślał, że zabicie Hitlera w zamachu na jego pociąg spowoduje krwawą zemstę Niemców. W każdym razie pociąg Führera postanowiono wysadzić w powietrze dwoma silnymi ładunkami wybuchowymi, zakopanymi pod torami na głębokości około 40 centymetrów w odległości około 20 metrów jeden od drugiego. Ładunki te wraz z zapalnikami zostały połączone przewodem elektrycznym. Wybrano również miejsce zamachu, znajdujące się w odległości 8 kilometrów od Bydgoszczy, a właściwie od dworca Bromberg Hauptbahnhof. Na tym odcinku linia kolejowa, wiodąca w pobliżu gęstego zagajnika, skręcała. W przygotowania do tej akcji wtajemniczono także najbardziej zaufanych kolejarzy, będących członkami konspiracji, w tym polskiego dróżnika pełniącego służbę na przejeździe kolejowym w odległości 9 kilometrów od Bydgoszczy, a więc kilometr od przewidywanego miejsca zamachu. To on miał dać umówiony sygnał, gdy pociąg specjalny minie ten przejazd.
W ostatniej chwili Hitler zmienił plany...
Co było dalej, już wiemy. Około godziny 22 zamachowcu zauważyli światła nadjeżdżającego pociągu, ale nie było sygnału od dróżnika. Przepuścili więc pociąg towarowy i pełni napięcia czekali jeszcze prawie godzinę. Ale pociąg specjalny się nie pojawił. "Jur" odwołał zatem stan alarmowy i zamachowcy wycofali się. Wkrótce Lewandowski dowiedział się od bydgoskich Niemców, że w ostatniej chwili Hitler zmienił plany...
Józef Lewandowski, który zmarł 1 września 1976 roku, nie zostawił w swej relacji dokładnej daty próby zamachu pod Bydgoszczą. Z kontekstu wynika tylko, że było to na krótko przed rozwiązaniem "Zagra-linu", co nastąpiło latem 1943 roku. Nie jest więc dzisiaj możliwe ustalenie, czy w tym właśnie dniu pociąg specjalny Hitlera pojawił się na którejś z tras łączących Berlin z Prusami Wschodnimi. Również w 1976 roku zmarł Jan Szalewski, dowódca "Szyszek". Natomiast końca wojny nie doczekał Stanisław Lesikowski. Zginął na szubienicy w Stutthofie w połowie 1944 roku.
Leszek Adamczewski