Pamiętają czasy Napoleona! Trzymał na strychu... kości zabitych w bitwie pod Waterloo

W bitwie pod Waterloo zginęło co najmniej 10 tys. żołnierzy, ale do tej pory udało nam się znaleźć szczątki dosłownie dwóch - to zagadka, którą naukowcy próbują rozwikłać od lat. I niespodziewanie dostali nowe wskazówki, bo pewien mieszkający w okolicy mężczyzna przyznał, że ma trochę kości na swoim strychu.

W bitwie pod Waterloo zginęło co najmniej 10 tys. żołnierzy, ale do tej pory udało nam się znaleźć szczątki dosłownie dwóch - to zagadka, którą naukowcy próbują rozwikłać od lat. I niespodziewanie dostali nowe wskazówki, bo pewien mieszkający w okolicy mężczyzna przyznał, że ma trochę kości na swoim strychu.
W bitwie pod Waterloo poległy tysiące żołnierzy, ale do tej pory udało się znaleźć szczątki zaledwie dwóch /chris van houts@me.com/Cover Images /East News

Bitwa pod Waterloo, do której doszło 18 czerwca 1815 roku, była ostatnią bitwą Napoleona Bonaparte i jedną z najważniejszych bitew w dziejach świata - to właśnie ona legła u podstaw nowego porządku, który na podstawie postanowień kongresu wiedeńskiego panował w Europie przez całe następne stulecie. Cesarz Francuzów został w niej pokonany przez liczącą 68 tys. żołnierzy połączoną armię aliancką księcia Wellingtona, wspomaganą przez 45 tys. Prusów pod dowództwem Gebharda von Blüchera.

Co się stało ze zwłokami poległych pod Waterloo? To zagadka!

Zdaniem badaczy co najmniej 10 tys. żołnierzy poległo pod Waterloo (są też szacunki mówiące o nawet 20 tys.), więc okolica powinna być dosłownie usłana zwłokami, o czym wspominają nawet różne zapisy historyczne, tymczasem udało się znaleźć dosłownie dwa ciała - jak to możliwe? Całkiem niedawno naukowcy przedstawili teorię, że okoliczni rolnicy wykopywali ciała i sprzedawali je do wykorzystania przemysłowego - kości można wykorzystać choćby w procesie oczyszczania cukru, a mączka kostna potrzebna jest też do produkcji nawozów (brytyjskie gazety z 1820 roku wspominają nawet o imporcie znacznych ilości ludzkich kości z pól bitew na kontynencie).

Reklama

Zainteresowany tematem Bernard Wilkin z belgijskich Archiwów Narodowych postanowił udać się do Waterloo, żeby opowiedzieć więcej o tym pierwszym procesie. Niespodziewanie po zakończonej prelekcji podszedł do niego mężczyzna, który przyznał, że ma trochę szczątków na swoim strychu, a na dowód pokazał zdjęcia i zaprosił badacza do osobistego obejrzenia "kolekcji". Na miejscu okazało się, że mężczyzna, który chce pozostać anonimowy, prowadzi "małe prywatne muzeum", ale nie mógł "etycznie" przełamać się do wystawienia pozyskanych od znajomego szczątków na widok publiczny.

Jak wyjaśnia Bernard Wilkin, kości zostały mu przekazane do analizy pod warunkiem, że później doczekają się "godnego pochówku". Odpowiednie zespoły próbują teraz wyodrębnić DNA (szanse oceniane są na 20-30 proc.), aby dowiedzieć się więcej o tożsamości poległych, a w planach jest też rekonstrukcja twarzy przynajmniej jednej z czaszek.

Wstępne badania wykazały, że szczątki należą do co najmniej czterech żołnierzy, a przedmioty znalezione w pobliżu kości, w tym skórzane i kościane guziki, a także miejsce, w którym zostały odkryte, sugerują, że przynajmniej część była żołnierzami pruskimi.

Co ciekawe, mężczyzna, który przekazał szczątki Bernardowi Wilkinowi, przyznał też, że jego przyjaciel również ma szczątki w swoim domu - najpewniej 4 brytyjskich żołnierzy, które znalazł za pomocą wykrywacza metalu. Wiele wskazuje więc na to, że hipoteza z wydobywaniem ciał przez okolicznych mieszkańców w różnych celach nie jest wcale chybiona i ludność Waterloo może mieć więcej "trupów w szafie".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama