Samolot wylądował w morzu. Katastrofę nagrali smartfonem

Dawid Szafraniak

Dawid Szafraniak

Aktualizacja

Katastrofy lotnicze co do zasady, są tragicznymi wydarzeniami. Niektóre z nich mogą być przy okazji niezwykle zaskakujące. Przykładem jest lot Air Niugini 73 z 2018 roku. Wówczas samolot Boeing 737 wylądował w morzu - ponad 100 metrów od płyty lotniska.

Samolot Air Niugini, który wylądował w wodzie.
Samolot Air Niugini, który wylądował w wodzie.James Yaingeluo/Associated Press/East NewsEast News

Technologia i błąd ludzki

Historia lotu Air Niugini 73 z 28 września 2018 roku idealnie pokazuje, jak bardzo istotny jest czynnik ludzki w świecie technologii. Nawet zaawansowane maszyny i procedury nie będą w stanie działać, jeżeli w którymś momencie łańcucha decyzji zostanie popełniony ludzki błąd.

A tak się składa, że w omawianej katastrofie błędu nie zabrakło. Został popełniony przez pilotów, którzy mimo prowadzenia sprawnej i zaawansowanej technologicznie maszyny, wylądowali samolotem w morzu. I to zaledwie 140 metrów od pasa lotniska, na którym mieli posadzić pojazd z pasażerami na pokładzie. Jak to w ogóle możliwe?

Zwyczajny lot między wyspami

28 września samolot linii Air Niugini (Papua-Nowa Gwinea) miał wykonać trasę z wyspy Pohnpei (Mikronezja) do Port Moresby - stolicy swojego kraju, czyli Papui. Była to rozkładowa trasa, choć na pokładzie maszyny panowały dość nietypowe warunki. Głównie za sprawą dużej liczby pracowników linii i obsługi. Za lot odpowiadał 52-letni kapitan z Papui-Nowej Gwinei i 35-letni pierwszy oficer z Australii.

Poza nimi na pokładzie znalazło się sporo osób z załogi. Były 4 stewardessy, naziemny mechanik, kierownik załadunku, stażystka wraz z instruktorem, osoba kontrolująca proces szkolenia i jej bezpośredni przełożony. Dodatkowo na pokładzie znalazło się 35 pasażerów, którzy 28 września o 9 rano mieli wyruszyć w kierunku Port Moresby, wcześniej zaliczając międzylądowanie na wyspie Chuuk (Mikronezja).

Lotnisko w zasięgu wzroku

Lot samolotu Boeing 737 przebiegał bezproblemowo. Nic nie wskazywało na awarie systemów czy inne problemy pilotów. Słowem, wszystko działało tak, jak powinno. Po czasie lot zmierzał w kierunku Chuuk, gdzie miało nastąpić międzylądowanie. Piloci zaczęli przygotowywać się do posadzenia maszyny na płycie lotniska - co ciekawe, kapitan do obliczenia konfiguracji lądowania wykorzystał nieautoryzowaną aplikację na iPadzie

Podejście rozpoczęto na wysokości około 1250 metrów. Piloci ustalili kąt nachylenia klap samolotu i kontynuowali procedurę bez przeszkód - do czasu. Radar zaczął pokazywać małą, ale bardzo intensywną komórkę burzową. Nie wzbudziło to jednak dużego zainteresowania pilotów, którzy sądzili, że ta najpewniej po prostu minie. Poza tym mieli lotnisko w zasięgu wzroku. Gdy przebijali się przez chmury na wysokości około 270 metrów, pilot wyłączył autopilota i postanowił sprowadzić samolot ręcznie.

James Yaingeluo/Associated Press/East NewsEast News

Krótko później dała o sobie znać komórka burzowa, a intensywny i nagły deszcz znacząco ograniczył widoczność pilotów. Lotniska nie było już w zasięgu wzroku, a komunikaty przyrządów samolotu wyraźnie i wielokrotnie sugerowały, że maszyna jest nisko. Zgodnie z przepisami, piloci powinni zrezygnować z lądowania. Mimo powtarzania przez system komunikatu "PULL UP" piloci nie zaniechali podejścia.

W kokpicie pojawiły się nawet pytania "Czy widzisz pas startowy?" - bez odpowiedzi. Piloci zdali sobie sprawę, że nie kontrolują sytuacji, a ta stała się skrajnie niebezpieczna. Było jednak za późno na działanie, gdy komunikat z samolotu poinformował o wysokości 30 metrów. Skrajnie niski pułap i prędkość sprawiły, że samolot uderzył o... wodę.

Myśleli, że to pas startowy

Pasażerowie początkowo myśleli, że zaliczyli twarde lądowanie na płycie lotniska. Szybko zmienili zdanie, gdy mniej więcej w połowie kadłuba pojawiło się pęknięcie, a do środka zaczęła wlewać się woda. W okolicy lotniska nie znajdowało się wiele osób, jednak okoliczni obserwatorzy zdarzenia szybko ruszyli na pomoc. Wśród nich byli rybacy, a nawet grupa nurków z USA. Samolot znalazł się w morzu około 140 metrów od lotniska.

U.S. Navy/Associated Press/East NewsEast News

Akcja ratunkowa przebiegała bardzo chaotycznie, głównie z uwagi na brak służb i procedur ewakuacyjnych na lotnisku w Chuuk. Ostatecznie udało się przetransportować na brzeg pasażerów i załogę samolotu. Początkowo brakowało jednego z podróżnych. Podejrzewano, że zagubił się gdzieś na wyspie, ale po kilku dniach odnaleziono jego ciało. Indonezyjczyk był jedyną ofiarą śmiertelną katastrofy. Najpewniej nie miał zapiętych pasów, przez co jego ciało uderzyło o element samolotu podczas lądowania, a obrażenia doprowadziły do śmierci.

Katastrofa nagrana telefonem

Co ciekawe, inżynier będący w kabinie pilotów nagrał całe zajście telefonem. Uruchomił kamerę zaraz po rozpoczęciu procedury lądowania, aby uchwycić malownicze widoki wybrzeża. Tym samym dość dokładnie zarejestrował to, co działo się podczas ostatnich minut pilotowania maszyny. Wideo możecie zobaczyć poniżej:

Dlaczego doszło do tego wypadku? Po latach wiemy, że była to wina pilotów. Ci zignorowali kilkanaście ostrzeżeń wydawanych przez systemu samolotu. Jak sami przyznali, nie sądzili, że są istotne. Eksperci ocenili ich postępowanie jako tzw. widzenie tunelowe (za onet.pl). Co to oznacza?

Do momentu, gdy pas był w zasięgu wzroku, wszystko szło dobrze. Piloci mieli już w głowach przygotowany plan działania, ale postanowili trzymać się go również po utracie kontaktu wzrokowego - a to błąd, bo wówczas należało zmienić taktykę i polegać na przyrządach. Te informowały o zbliżających się problemach, o wysokości samolotu i konieczności zwiększenia pułapu. Piloci liczyli jednak, że zaraz pas znowu pojawi się w zasięgu widzenia, a podejście może przebiegać bez zmian.

Mentalne trzymanie się pierwotnej wizji lądowania i brak dostosowania procedur sprawiły, że samolot wylądował w morzu. Nie przerwali podejścia, gdy osiągnięto pułap minimalny przy braku widoczności i czekali na moment ponownego zobaczenia lotniska. Tak się jednak nie stało.

***

Bądź na bieżąco i zostań jednym z 90 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Geekweek na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

***

Co myślisz o pracy redakcji Geekweeka? Oceń nas! Twoje zdanie ma dla nas znaczenie.

SpaceX "Polaris Dawn": Jared Isaacman pierwszym prywatnym obywatelem w przestrzeni kosmicznejAFP
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas