Największy hit 2018 roku trafił na fizyczne nośniki. Jak prezentuje się domowe wydanie filmu "Avengers: Wojna bez granic" i czy przed telewizorem ogląda się go równie dobrze, jak w kinie?
O trzeciej już odsłonie cyklu "Avengers", będącej jednocześnie częścią Marvel Cinematic Universe i sequelem dla kilku innych produkcji, nie sposób pisać inaczej, niż w kontekście kinowej wersji komiksowego "eventu". W świecie papierowych przygód superbohaterów mianem tym określa się spektakularną historię, w której wielu herosów musi połączyć siły, by stawić czoła wspólnemu wrogowi.
"Wojna bez granic" nie tylko podąża tym tropem, ale i udowadnia, że przeniesienie tego konceptu do kina jest jak najbardziej możliwe. W filmie zobaczymy nie tylko dobrze znaną drużynę Avengers - a raczej to, co z niej zostało - z Iron Manem i Kapitanem Ameryką na czele. Kiedy światu zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo w postaci Thanosa, ogarniętego szaleńczą ideologią tytana, obrońcom Ziemi przyda się pomoc Spider-Mana, Czarnej Pantery, Strażników Galaktyki, Doktora Strange'a, a nawet Zimowego Żołnierza - film braci Russo to marvelowskie "The best of" w najlepszym wydaniu.
Twórcy nie tracą czasu na wyjaśnianie co się dzieje. To film od fanów dla fanów, aczkolwiek całość jest na tyle samodzielną produkcją, że nawet laik powinien zrozumieć co się dzieje i kto po czyjej stoi stronie. Nie zmienia to jednak faktu, że "Wojna bez granic" najlepiej "smakować" będzie tym, którzy śledzą kinowe losy herosów Marvela od dziesięciu lat. Chapeu bas dla scenarzystów, którzy z taką gracją połączyli aż tyle różnych wątków, dając jednocześnie "wybrzmieć" na ekranie każdej z kilkudziesięciu (serio!) postaci.
Poza "standardową", ale cieszącą oczy i uszy, nawalanką zapewnili oni także widzom festiwal niespodzianek i... wylanych łez. Nie ma co się oszukiwać: jeśli widzieliście już ten film, to drugi raz nie zapłaczecie na wbijającej w fotel końcówce. Za to jeszcze bardziej docenicie samego Thanosa granego przez Josha Brolina. I chociaż jego twarzy nie widać w gotowym dziele, to spod "makijażema" z grafiki komputerowej przebija się kawał dobrej gry aktorskiej.
Nie bez przyczyny określiłem "Wojnę bez granic" blockbusterem ostatecznym. To ukoronowanie dziesięciu lat pracy tysięcy ludzi zaangażowanych w jedyny w swoim rodzaju projekt filmowego uniwersum. Nie bez przyczyny film zarobił na świecie ponad dwa miliardy dolarów i z miejsca został okrzyknięty jedną z najlepszych produkcji o superbohaterach. Najważniejszy film początku XXI w.? Chyba jeszcze za wcześnie na takie osądy, ale trzecia część "Avengers" z pewnością będzie pojawiać się w przyszłości w podobnych rankingach. To tylko jeden z powodów, dla których warto mieć ją w swojej kolekcji.
"Wojna bez granic" to oczywiście topowa jakość obrazu i dźwięku, którą udało się bez strat zamknąć na płycie Blu-Ray. Ocena: celujący! Całość można obejrzeć z polskim dubbingiem oraz w wersji z napisami. Poza trwającym dwie i pół godziny filmem znalazło się tutaj także miejsce dla nieco ponad 30 minut dodatków specjalnych.
Nie napiszę, że byłem zawiedziony bonusami, ale... po prostu liczyłem na więcej. Zwłaszcza że materiały "zza kulis" dwóch przedstawionych na ekranie bitew są naprawdę bogate ciekawe dla fanów informacje.
Na krążku znalazły się także sceny usunięte, "słowo wstępu" od reżyserskiego duetu oraz komentarz do całego filmu w jego wykonaniu. Miłośnikom sztuki filmowej polecam kolejny seans właśnie w towarzystwie głosów braci Russo.
Świetny film, przyzwoita, ale pozostawiająca uczucie niedosytu porcja dodatków. Pytanie nie brzmi czy zakupicie "Wojnę bez granic" na fizycznym nośniku, tylko kiedy to zrobicie.