TECHNOLOGIA, KTÓRA UMARŁA

Gry z lat dziewięćdziesiątych - technologia, która nie zamierza umrzeć

Oferowały prostą grafikę i godziny wciągającej zabawy. Wydawałoby się, że konsole z lat 90. to technologia przeszłości. Tymczasem ona wcale nie chce odejść i nie chodzi tu o konsole PlayStation czy Xboxy.

Grasz w gry na PC, a może preferujesz współczesne konsole? Przesiadujesz godziny na rozgrywkach w sieci? To nic, przy tym co zaserwowały nam lata 90. na rynku gier. Te godziny spędzone przed kineskopem z konsolą. Powroty ze szkoły i spotykanie się ze znajomymi, żeby wspólnie pograć. Po przecież po godzinach grania na jednym padzie wykorzystać również ten drugi. Mario, Czołgi (Tank 1990), Contra, Prince of Persia, Dizzy, Tiny Toon Adventures czy nawet zwykły Tetris. Można by wymieniać w nieskończoność. Nie wspominając już o podłączeniu pistoletu i polowaniu na Kaczki (Duck Hunt). Mimo bardzo prostej grafiki w grach ówczesne konsole dawały więcej radości niż dzisiejsze Playstation 5 czy Xbox Series X. No i te spacery po targu, gdzie wzrokiem przeszukiwało się budkę czy stragan z kartridżami w poszukiwaniu nowych tytułów. Do tej pory pamiętam - można było kupić nowy za 5 złotych, albo wymienić za 1-2 złote (w zależności od gier).

Reklama

Później zaczęły się pojawiać nowsze konsole, nowsze tytuły, nowsza grafika, a ta stara zaczęła odchodzić do lamusa. Ale czy na pewno? Okazuje się, że (na szczęście) nie! Na rynku z powrotem można kupić konsole. Choć te mają już wgrany pokaźny zestaw gier to i tak przyjemnie odświeża się pamięć.

Lata 90. i... atak klonów!

Rozwój podróbek znanych konsol możliwy był dzięki transformacji ustrojowej. Liberalne przepisy sprzed ery praw autorskich sprzyjał pojawieniu się rozmaitych klonów znanych firm.

Miłośnicy wirtualnych rozgrywek na początku lat 90. XX wieku mogli spędzić wiele godzin z Rambo - chińską podróbką amerykańskiej konsoli Atari 2600. Choć to był technologiczny przeskok, to sama konsola nie była zbyt wytrzymała, ze względu na zastosowane materiały.

Ale tak naprawdę konsolą, która stała się prawdziwie kultowym sprzętem, był Pegasus, czyli klon Famicom (Nintendo). W 1991 roku powstało przedsiębiorstwo Bobmark, które zaczęło importować sprzęt. Pierwszym sprzedawanym modelem był Pegasus MT-777DX. Sam stałem się szczęśliwym posiadaczem Pegasusa IQ-502. Ależ to była radość i... pierwsze w życiu uzależnienie.

Co ważne, Pegasus nie miał z góry wgranych gier. Aby zagrać, należało włożyć odpowiedni kartridż, na którym zapisana była gra. Ile się ich mieściło? 1, 5, 99... Aby pobudzić zmysły polskich graczy, niektóre kartridże miały 999 czy nawet 999+ gier. Nie ważne, że większość była niemal taka sama, różniła się tylko tytułem. Cześć z nich różniło się np. zastąpieniem wyglądu głównego bohatera inną postacią i... już mieliśmy "inną grę". Trzeba przyznać, to był mistrzowski marketing.

A jeśli gra się znudziła? No cóż, jak wspomniałem na początku, można było wybrać się na targ i wymienić lub kupić nową grę. No ale cóż, wówczas 5 zł to było całkiem sporo, więc wiele osób zatrzymywało na dłużej tylko te najcenniejsze gry.

Czasy świetności Pegasusa przypadały na lata 1992 - 1996. Później silna konkurencja w postaci oryginalnych Nintendo i PlayStation zaczęła wypierać kultowego Pegaza.

Rozrywka kieszonkowa

Mówiąc o gamingu w latach 90., nie można zapomnieć o małej, przenośnej konsoli, na widok której w sklepie wielu dzieciom świeciły oczy. Chodzi oczywiście o Gameboya. Zdobył popularność na świecie, chociaż trzeba przyznać, że był dość drogi. Ale to żadne zmartwienie, przecież można było kupić "bazarowego Gameboya", czyli Brick Game. Dla przypomnienia to niewielka konsola, na której mogliśmy przede wszystkim pograć w Tetrisa czy pościgać się samochodami. Cała grafika opierała się na niewielkich klockach, stąd nazwa gry. No i ręka w górę, kto pamięta ruskie jajka? Niby prosta gra, która opierała się na tym, że postacią Wilka (Tak, tego z "Wilka i zająca") łapaliśmy do koszyka jajka.

A jeśli ktoś chciał mieć zwierzaka, a rodzice nie pozwalali? No cóż, po drugiej połowie lat 90. mógł kupić Tamagotchi lub jedno z podróbek i opiekować się swoim zwierzaczkiem, karmić go, bawić się z nim, znosić jego humory, a jak zbytnio o nim zapomnieliśmy, patrzeć jak jego dusza unosi się na skrzydełkach do wirtualnego japońskiego nieba. No i ten problem, co zrobić, jak w środku lekcji zwierzaczek nagle chciał się pobawić lub był głodny? No cóż, opieka to opieka, trzeba było nakarmić, bez względu na okoliczności.

Ta technologia nie chce umrzeć!

W porównaniu do zwierzaczka z japońskiego tamagotchi retro technologia nie chce definitywnie odejść w zapomnienie. Może i dobrze, bo młodsze pokolenie będzie mogło zobaczyć, czym się dawniej fascynowali ich rodzice. Patrząc na ceny retro-wersji popularnych konsoli, trzeba przyznać, że... są przystępne.

Oczywiście trzeba przełknąć (choć przechodzi jak ość) to, że najczęściej są to wersje mini popularnych konsol i z wgranymi grami. Ale przeglądając oferty na portalach zakupowych widać, że w sprzedaży są także wersje z kartridżami. Aż łezka się w oku kręci. Ale nie będę rozpaczał, w końcu po cierpliwym oczekiwaniu przez około ćwierć wieku, dostałem w prezencie swojego wymarzonego Gameboya (oczywiście z wgranymi grami, bez kartridży). Ale może kiedyś jeszcze skuszę się na Pegasusa.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: konsole
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy