Chupacabra, Nessie, Yeti: Polowanie na tajemnicze potwory
Wszyscy o nich słyszeli, a wielu twierdzi, że je widziało. Yeti, chupacabra, Nessie – tych zagadkowych stworzeń, które budzą grozę i ciekawość, poszukują tzw. kryptozoolodzy. Ile prawdy jest w ich odkryciach?
Wrzesień 1995 roku, portorykańskie miasteczko Campo Rico. Miejscowy policjant właśnie odpoczywał w swoim domu, gdy nagle w samochodzie włączył się alarm. Mężczyzna chwycił za służbową broń i wybiegł na zewnątrz. W pobliżu auta jego pies bronił się przed jakimś dużym, ciemno ubarwionym stworzeniem, które od razu zwęszyło zagrożenie i ruszyło w kierunku człowieka.
Funkcjonariusz wypalił z rewolweru. Strzał rzucił dziwną istotą o karoserię samochodu. Podobno pocisk .357 Magnum może powalić nawet słonia, ale agresywne zwierzę - niewątpliwie ranne - uciekło. Powyższy opis jest jedną z tysięcy relacji dotyczących spotkania z istotami nieznanymi nauce.
Opierając się na zeznaniach świadków, tzw. kryptozoolodzy próbują odkrywać nowe gatunki lub przedstawiać dowody na istnienie tych uznanych wcześniej za wymarłe.
Biolodzy na całym świecie kwestionują te ustalenia, choć przyznają, że wiele ich aspektów wymaga dokładniejszego wyjaśnienia. Przyjrzyjmy się więc bliżej stworzeniom zwanym w środowisku "łowców bestii" kryptydami.
Nocni krwiopijcy
Wielu znawców tematu uznaje, iż policjant był świadkiem spotkania z jedną z najsłynniejszych istot tego typu na świecie. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku na wyspie Portoryko doszło do niewytłumaczalnych zjawisk. Rolnicy masowo znajdowali tam martwe zwierzęta hodowlane.
Wszystkie przypadki miały pewną cechę wspólną: każda sztuka padła z powodu wykrwawienia przez wiele okrągłych nacięć ciała. Miejscowi początkowo oskarżali o to sektę satanistów, jednak gdy lokalna prasa doniosła o pierwszych spotkaniach z tajemniczym stworzeniem, zrodziła się opowieść o el chupacabra, czyli "wysysaczu kóz".
W relacjach świadków najczęściej jest to zwierzę wielkości małego niedźwiedzia, posiadające na grzbiecie szereg kolców. Według innych opisów jest niezwykle szybkie, a nawet lata. W zeznaniach niemal zawsze wspominano o jej czerwonych, złych oczach.
Ocenia się, że tylko do 1996 roku w Portoryko doszło do ponad 2000 ataków przypisywanych chupacabrze. Lokalne władze twierdzą, iż to ofiary bezpańskich psów, a przy okazji okazało się jeszcze jedno. Wielu rolników upuszczało krew swojemu bydłu! Pozorowali tym samym atak bestii - tylko po to, by znaleźć się w relacjach mediów...
W połowie lat 90. chupacabry znikły z Portoryko tak samo szybko, jak się pojawiły, natomiast zrobiło się o nich głośno w Meksyku. Na mieszkańców dotkniętych plagą rejonów padła trwoga - powszechnie zaczęto odprawiać rytuały wypędzające "demony". Głos w sprawie zabrała nawet Julia Carabias Lillo, sekretarz ds. środowiska, zasobów naturalnych i rybołówstwa, zapewniając, iż pogryzienia nie są niczym nadzwyczajnym oraz że nie mają nic wspólnego z siłami nieczystymi.
Wędrowny wampir
Z Meksyku chupacabra wyemigrowała do południowych stanów USA, następnie do Brazylii, Chile, Rosji, a nawet... dalekiej Polski. Większość doniesień to zwykłe oszustwa lub nadinterpretacje. Zdarzyły się jednak incydenty, które trudno w ten sposób wytłumaczyć.
W 2004 roku w Teksasie w okolicach Cuero odnotowano kilkadziesiąt przypadków tajemniczych śmierci kur - jakiś drapieżnik zabijał ptaki, wysysając z nich krew. Lokalnej myśliwej, Phylis Canion, udało się znaleźć szczątki domniemanego sprawcy i przetransportować je do pobliskiej miejscowości, gdzie zostały przebadane przez dr. Travisa S chaara ze szpitala weterynaryjnego.
- To, co ludzie nazywają chupacabrami, może okazać się nieznaną rasą psa - powiedział lekarz. - Nie twierdzę, że nie ma czegoś takiego jak chupa cabra. Myślę jednak, iż może to być mutacja wynikła z krzyżowania się zdziczałych bezpańskich psów i kojotów. Praktycznie to chyba nowy gatunek. Co do wampiryzmu tych zwierząt, to sądzę, że nie wysysają one dosłownie krwi ze swoich ofiar, ale w odróżnieniu od innych psowatych preferują krew jako pokarm.
Rok później Isaac Espinoza zorganizował ekspedycję, mającą schwytać chupacabrę. Wraz z zespołem przez osiem miesięcy przec zesywał dżunglę Ameryki Południowej. Sześć milionów dolarów, które Espinoza wydał na wyprawę, nie poszło całkowicie na marne.
W jej trakcie doszło do kilku spotkań z nieznanym stworzeniem, którego badacze nie mogli zidentyfikować. Część z tych zdarzeń udało się sfilmować, pobrano również próbki sierści. Materiały te zostały przekazane Uniwersytetowi Teksańskiemu. Profesor zoologii na tej uczelni, Hugo Mata, stwierdził, iż próbki nie pasują do żadnego znanego zwierzęcia zamieszkującego kontynent...
Potwór z głębin
Jezioro Loch Ness w północnej Szkocji za sprawą swego domniemanego lokatora przyciąga turystów z całego globu. Legenda wodnego potwora, zwanego zdrobniale Nessie, na stałe weszła do popkultury - nie tylko europejskiej, ale i światowej. Jak zaczęła się ta historia?
W 1933 roku pewien biznesmen i jego żona podróżowali wzdłuż brzegu. Nagle, przerażeni, spostrzegli, że spokojną dotąd taflę burzy nieznany obiekt. Coś, co według małżeństwa przypominało wielkością wieloryba i "baraszkowało", wyrzucając przy tym w powietrze fontanny wody.
Incydent opisała prasa i jeszcze tego samego roku pojawiło się ponad 50 relacji dotyczących zagadkowego stwora.
Zrodzona wówczas legenda żyje po dziś dzień - szacuje się, że Nessie widziało ponad 3000 świadków. Opisują go najczęściej jako zwierzę o dwu- lub jednogarbnym grzbiecie, ciemnej skórze i długiej szyi zakończonej paszczą.
Kąpiel z Nessie
Słynną kryptydę w szkockim jeziorze próbowali odnaleźć naukowcy, w tym eksperci z uniwersytetów w Birmingham oraz Cambridge. Za jej szukanie zabierały się również ekipy telewizyjne BBC i Discovery oraz niezliczone rzesze amatorów.
Aktualnie na stronie www. lochness.co.uk/livecam można oglądać obraz na żywo z kamer rejestrujących taflę jeziora. Pierwsza wyprawa, której celem było wytropienie potwora, została zorganizowana w 1934 roku przez sir Edwarda Mountaina. Według relacji uczestników spotkali oni bestię aż 17 razy!
Niestety, ich wiarygodność jest znikoma, biorąc pod uwagę, iż ekipa badawcza była złożona z bezrobotnych, którzy za dniówkę pracy otrzymywali dwa funty, natomiast za sprawozdanie ze spotkania z Nessie bądź jego fotografię - 10,5!
Monstrum na dachu świata
Człekokształtna tajemnicza istota o nienaturalnych rozmiarach, której domem jest jeden z najbardziej niedostępnych obszarów na ziemi - Himalaje. Wiara w istnienie tej formy życia jest dość powszechna wśród tubylców. Tybetańczycy to budzące strach stworzenie nazywają kanguli, natomiast Nepalczycy - yeti.
Było ono wielokrotnie widziane nie tylko przez miejscowych, ale i podróżników z całego świata. Znacznie częściej jednak odnajdywali oni tylko ślady rzekomo należące do yeti - odciski stóp na śniegu (o długości około 50 centymetrów), odchody oraz kępki sierści.
Zoolodzy po raz pierwszy dowiedzieli się o możliwości istnienia takiego zwierzęcia w 1832 roku, kiedy to Anglik Brian Houghton Hodgson doniósł, że wysoko w górach jego tragarze uciekli przed wielką istotą przypominającą małpę - jemu samemu jednak nie udało się jej zobaczyć.
Na tropie człowieka śniegu
Od XIX wieku powstało kilkanaście tysięcy relacji o rzekomych spotkaniach z yeti, lecz nawet część kryptozoologów zaprzecza jego istnieniu. Dlaczego? Ekipy poszukiwawcze wydały już fortunę, by odnaleźć człowieka śniegu, ale żadna z urządzanych w XX wieku dużych ekspedycji nie zdołała przedstawić dowodów na jego istnienie.
Jedną z lepiej zorganizowanych i najbardziej znanych była wyprawa sir Edmunda Hillary’ego w 1960 roku. Dziesięć miesięcy poszukiwań z wykorzystaniem nowoczesnego sprzętu obserwacyjnego i działań na szeroką skalę nie dostarczyło nawet poszlak dających nadzieję na odnalezienie yeti.
Brak jest również przekonujących dowodów w postaci fotografii czy zwłok (o schwytaniu żywego osobnika nie wspominając!). A co ze śladami w śniegu? Badacze wskazują, że najprawdopodobniej są to odciski łap niedźwiedzia, które rozszerzyły się wskutek topnienia plastycznego podłoża. Wielokrotnie przeprowadzano również analizy genetyczne próbek domniemanych włosów yeti - wszystkie wykazały, że należą one do znanych już zwierząt, najczęściej niedźwiedzi.
Skłania to do racjonalnej próby wyjaśnienia tego fenomenu. Wielu badaczy uważa więc, iż sprawcą całego zamieszania jest rzadko spotykany niedźwiedź himalajski. Zachodni podróżnicy pod wpływem opowieści tubylców oraz ekstremalnych warunków mogli w nim rzeczywiście zobaczyć legendarną istotę.
Nazywany ojcem kryptozoologii belgijski profesor, Bernard Heuvelmans, uważał, że stwór z Himalajów jest gatunkiem małp człekokształtnych Gigantopithecus, które - według oficjalnej nauki - wyginęły około miliona lat temu. Nie jest to niemożliwe. Do dziś zdarza się odkrywać przedstawicieli gatunków uznanych za wymarłe - zjawisko to określane jest mianem efektu Łazarza.
Halucynacje
Brak przekonujących dowodów, liczne ekspedycje uczonych, którym nie udało się znaleźć choćby śladów istnienia poszukiwanego monstrum... Skąd w takim razie dziesiątki tysięcy relacji naocznych obserwatorów? Wielu specjalistów dopatruje się odpowiedzi na to pytanie w ludzkiej psychice. Spotkania z yeti czy innymi kryptydami mogą być objawem zbiorowej histerii.
Współczesne badania wielokrotnie wykazały, że od 10 do 25 procent osób co najmniej raz w życiu doświadczyło omamów albo halucynacji. Wielki wpływ na nasze postrzeganie ma również medialna popularność tematu.
Gonimy za sensacją - co bardzo często może prowadzić do zjawiska znanego jako pareidolia. Jest to naturalne dla człowieka dostrzeganie znajomych elementów (najczęściej twarzy) w otaczających go obiektach. Osoba, która obserwuje taflę Loch Ness w celu odnalezienia potwora, najprawdopodobniej uzna za niego każdą gałąź majaczącą pod wodą. Spotkany nocą bezp ański, groźny pies będzie dla poszukiwacza chupacabry oczywistym dowodem na istnienie bestii.
Na odkrycie czeka jeszcze wiele gatunków
Współczesna nauka pokazuje, iż powyższy tytuł pierwszego rozdziału swego rodzaju biblii kryptozoologii, czyli Na tropie nieznanych zwierząt pióra Bernarda Heuvelmansa, jest nadal aktualny. - Tylko w 2012 roku uczeni odkryli i opisali 18 000 nieznanych wcześniej gatunków - mówi dr Mateusz Ciechanowski z Uniwersytetu Gdańskiego.
- Oczywiście, większość z nich to zwierzęta niewielkich rozmiarów: pająki, owady, wije. Ale trafiła się też spora ryba, płaszczka z Brazylii i pokaźnych rozmiarów gryzoń spokrewniony ze szczurami, odkryty na indonezyjskiej wyspie Celebes. Żaden z badaczy opisujących te gatunki nie nazwał się jednak kryptozoologiem, tylko po prostu zoologiem. Dlaczego? - Samo wyróżnianie kryptozoologii jako odrębnej dziedziny wiedzy wydaje się przerostem formy nad treścią - dodaje dr Ciechanowski.
- Celem systematyki zwierząt jest przecież między innymi opisywanie nowych (czyli nieznanych wcześniej nauce) gatunków. Zoologia robi to cały czas, i to bardzo efektywnie. Nieznane gatunki zwierząt, w tym dużych kręgowców, z pewnością istnieją i są stopniowo odkrywane. Niektóre były wcześniej znane tubylcom, a dzięki opisaniu przez naukowców przestają być uważane jedynie za element miejscowego folkloru. Z pewnością ich poszukiwania mają więc sens.
Francuski uczony Georges Cuvier w 1812 roku stwierdził, iż "mało jest nadziei, by udało się jeszcze odkryć nowe gatunki dużych czworonogów". Początkowo ta opinia uznawanego autorytetu nie wywołała sprzeciwów, jednak kolejne lata - m.in. dzięki tapirowi malajskiemu czy okapi - pokazały, jak bardzo się mylił.
Czy kryptozoloogia jest potrzebna? Według naukowców nie, choć sprawdziły się pewne jej teorie: kałamarnica olbrzymia czy szympansy z lasu Bili są przykładami zwierząt, które ze sfery legend trafiły wprost do podręczników zoologii. Czy już niedługo dołączą do nich następne okazy?