Cudowne właściwości świnki morskiej
W Peru codziennie ginie 275 tysięcy świnek morskich. Leczą dolegliwości, odstraszają złe moce, a przede wszystkim są cenionym przysmakiem i... narodowymi maskotkami.
Przeczytaj fragment książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki. Reportaże z Ameryki Łacińskiej"- Marii Hawranek i Szymona Opryszka:
Pierwsza świnka morska poleciała w kosmos w towarzystwie psa Czernuszki, myszy i żaby 9 marca 1961 roku.
- Trzydzieści cztery dni przed Jurijem Gagarinem! - zachwyca się Nino García, pięćdziesięcioletni alpinista, który prowadzi firmę informatyczną i nałogowo gości couchsurferów z całego świata. W apartamencie w Limie ma tylko jedną szafę. W środku trzyma puchowy śpiwór na -40 stopni i raki, w których wszedł na ośmiotysięcznik.
Nigdy nie choruje, osiągnął bowiem stan duchowej równowagi. Również dzięki temu w wysokich górach może się żywić jedynie energią z gwiazd i wodą. Starszy brat Nina nie miał tyle szczęścia. Dializy, szpital, konieczna operacja. W oczekiwaniu na przeszczep nerek nikł w oczach. Uratowała go szamanka z peruwiańskiego miasteczka Chosica.
- Cierpisz na apatię i brak apetytu? Ona wyleczy cię cuyem - zapewnia Nino. - Czym? - Świnką morską.
Gdyby przyszły pacjent urodził się na innej szerokości geograficznej, dajmy na to gdzieś w Andach, po Pierwszej Komunii Świętej zamiast książeczki Szkolnej Kasy Oszczędności dostałby świnkę. To byłby - jak dla każdego małego Indianina - pierwszy test odpowiedzialności i zaradności. Od sąsiadów pożyczyłby samiczkę, pierwszy biznes zacząłby się kręcić. Tymczasem z pomiętej książeczki SKO nie starczało nawet na lizaki.
Kiedy znalazłby swoją drugą połowę, jego niziutcy rodzice w ponczach zaprosiliby familię przyszłej panny młodej na shimi kichay, ceremoniał "otwierania ust". Na stole wylądowałyby: chicha, czyli alkohol z kukurydzy, i gulasz ze świnki. Dopiero po spałaszowaniu cuya można byłoby rozpocząć rozmowy o ślubie. Później wesele, a wśród stosu prezentów tradycyjnie parka heteroseksualnych gryzoni, które rozmnażałyby się, zwiastując powodzenie państwu młodym.
Przyszły pacjent wychował się jednak w zachodniej kulturze tuczonego drobiu i obrońców praw zwierząt. Jego świat od zawsze miał problem ze świnką. W Polsce nazywana jest morską, w USA i Wielkiej Brytanii świnką z Gujany (która dawniej była synonimem egzotycznych stron), a w Hiszpanii królikiem z Indii.
Bez świnki nie byłoby niczego
Snujemy się po ulicach Chosiki. Taki Radom, tylko pełen Indian. Tranzytowe miasteczko wciśnięte potulnie między piaskowce przyciąga głównie kierowców TIR-ów. Ktoś z wyobraźnią postawił na głównym placu budkę z informacją turystyczną.
Chosiki strzeże kamienny Jezus. Po jego prawicy hotel typu łóżko-plazma-180 kanałów. Po lewicy wynajmują pokoje tylko na godziny. Miny właścicieli wskazują, że całonocny pobyt w hotelu to pomysł do cuya niepodobny.
Świnka to początek wszystkiego. Dzięki niej Inkowie, a potem Indianie pod panowaniem konkwistadorów, mogli łączyć się z bogami, składać im ofiary, prosić o deszcz, powodzenie, lepsze życie. Całe stada gryzoni eksterminowano w rytualnym uboju.
Gdy w XVI wieku do Ameryki Południowej zawitali hiszpańscy misjonarze, chcieli zakazać masowych ofiar ze świnek, ale Gerónimo de Loayza, pierwszy biskup Limy, w obawie przed buntem Indian zgodził się na kultywowanie tradycji.
Do dziś dawne rytuały szamańskie łączą się z chrześcijańskimi. W katedrze w Cuzco wisi obraz Ostatnia Wieczerza pędzla Marcosa Zapaty. Przed dwunastoma apostołami leży półmisek ze świeżo upieczoną świnką morską.
Stara Indianka wyprzedza nas na ostatniej prostej i dobiega do gabinetu z rozczulającą niezgrabnością. W jednej ręce trzyma jajko. Drugą uczepia się dzwonka. Po chwili z okna wychyla się papieros, a zza zasłony dymu wyłania się pani doktor.
- Señora, leczycie jajkiem? - w głosie starej Indianki słychać desperację.
- Jajkiem nie. U mnie tylko cuy.
- A jajkiem to gdzie?
- Dwa bloki dalej, a potem w prawo.
Indianka nie wysłuchuje całej odpowiedzi i rusza w dalszą drogę.
Lepsze od rentgena
Na czarnych wrotach do gabinetu znachorki napis "Medycyna tradycyjna". Obok dzwonek. Żadnych zbędnych informacji. Koło nas upadają rzucone przez szamankę klucze. Jest zbyt zmęczona leczeniem, by schodzić na dół i otwierać drzwi. To pierwszy etap rejestracji. Drugi - w drzwiach do gabinetu - przypomina już formuły ze szpitala.
- Gnuśność, marazm - powtarza Betty, bo tak zwie się szamanka, której sława sięga aż po Limę.
- Ile lat ma?
Jednym tchem recytuję imię, wzrost, wagę, grupę krwi i dziesiątki innych szczegółowych danych, na przekonaniach religijnych kończąc.
- To nie może być byle jaki cuy. Trzeba wybrać go rozsądnie, potem ochrzcić imieniem pacjenta.
Jutro, godzina piętnasta, cuy będzie gotowy. Przed nami limpieza, oczyszczenie.
- Jak to działa?
- Pacjent słyszał o promieniach rentgenowskich?
Niezdecydowanie potakuję.
- Cuy prześwietla jeszcze lepiej - odpowiada Betty dumna z siebie, jakby właśnie obaliła sens przyznania Wilhelmowi Roentgenowi Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Można by sądzić, że znachorka jest spadkobierczynią indiańskich przodków, potomkinią głęboko skrywanej tajemnicy, która spływała jak łaska z dziada i ojca na synów, a w tym jednym przypadku los spłatał figla i trafiło na wnuczkę. Nic bardziej mylnego.
Jak to bywa z wiedzą niedostępną dla śmiertelników, Betty nabyła swoich umiejętności drogą wymiany ze starą indiańską szamanką. Transakcja bezgotówkowa: swatanie za dar leczenia cuyem. Wydarzyło się to na targu w Chosice, dokładnie jednego męża i ćwierć miliona papierosów temu.
Wtedy Betty zajmowała się zawodowo swataniem. Z Indianami nie ma wiele wspólnego, no może poza szkolnymi flirtami. W jej żyłach płynie podobno krew afrykańskich niewolników. Może dlatego w kolorowej podomce wygląda jak nieznana ciotka rodzinki Huxtable’ów z Bill Cosby Show.
- Jeśli cuy zdycha podczas limpiezy, pacjent nie ma wielkich szans - rzuca Betty. Trzyma małą świnkę, ochrzczoną imieniem petenta. Gryzoń utyskuje po cichu, jakby wiedział, że czeka go promieniowanie grzechem i chorobami XXI wieku.
Lek i leczony przeczuwają zagładę
- Pisać testament?
- Może, może. Ręce do góry. Zaczynamy!
Posłusznie wykonuję rozkaz. Betty rzuca niezrozumiałe zaklęcia. Szczerzy zęby pożółkłe od czerwonych marlboro. Wyrywa sobie kołtuny siwych loków. Głos drapie ją po gardle, a potem wzbija się w przestrzeń gabinetu.
W wyłożonym lastriko salonie stoi stół dla czterech osób, duże lustro, kanapa. Na parapecie paprotka, obok niej popielniczka pełna petów. W głębi widać kuchnię i stertę niepozmywanych naczyń.
Znachorka, jak w transie, walczy z niewidzialnym przeciwnikiem. Przesuwa świnką po głowie pacjenta. Ściska ją jak gąbkę. Szyja, ramiona, kręgosłup. Wciąż niżej i niżej. Betty wzywa chrześcijańskiego Boga. Pacjent też żarliwie się do niego modli - o zdrowie świnki.
Lek, jak i leczony, przeczuwają zagładę. Na wysokości kolan gryzoń ma już wyraźnie dość. Piski dziurawią dach. Znachorka ostatni raz wywraca oczami, bierze nóż i jednym szybkim ruchem obcina głowę cuya. Krew tryska na stół, a Betty zapala papierosa.
- Źle, źle. Rzuciła urok - mruczy. Ogląda plamę krwi, która - czego pacjent, choćby wzbił się na wyżyny abstrakcji, nie może zobaczyć - ułożyła się podobno w postać szczupłej i niskiej blondynki o obfitym biuście i figlarnie zadartym nosku.
Znachorka rozbebesza świnkę. Wymachuje głową ofiary, patrzy jej w zęby, szarpie za nos.
- Katar! - skrzeczy. - To znaczy mamy alergię!
275 tys. ofiar ze świnek rocznie
W Peru codziennie ginie 275 tysięcy świnek morskich. W mieście Huacho, 180 kilometrów od Chosiki, co roku urządzają festiwal cuya. Przebrane w piękne sukienki, gorseciki i kapelusze świnki najpierw paradują ulicami miasta z właścicielami, a potem lądują na talerzu. Statystycznie co roku każdy Peruwiańczyk, a jest ich prawie 30 milionów, zjada dwa gryzonie. Szacuje się, że kolejnych 10 milionów cuyów ginie w trakcie rytuałów. To oznaczałoby z kolei, że co trzeci mieszkaniec Peru ufa mocy curanderos, znachorów.
Leczący świnkami to jednak niewielki odsetek, do wyboru są jeszcze: zielarze, wróżki, energoterapeuci i szamani, którzy używają soków kaktusa San Pedro i innych substancji halucynogennych. Wszyscy korzystają z komputerów i komórek, a leczą jak ich przodkowie.
To nie tylko biznes w ramach modnej wśród gringos turystyki spirytualnej. Najsłynniejszy peruwiański "magiczny cuy" w reklamach banku śpiewa jak gwiazda rocka, tańczy z seksownymi Mulatkami, jeździ taksówką, a przede wszystkim rozdaje kredyty. Człowiekowi z pokolenia umów śmieciowych trudno uwierzyć w moc kredytową świnek.
Szamanka wyciąga płuca cuya, obmacuje serce, pociąga za stawy, nerwowo się uśmiecha. Czarno na białym widać życie badanego. Kłucie w płucach - "wszystko przez ten wasz smog". Kolana? "Do roboty, to już nie są stawy młodzieniaszka".
Stół, przy którym szamanka wraz z mężem zaraz zasiądą do obiadu, jest umazany krwią. Znachorka potrząsa serduszkiem świnki, przykłada je do ucha, marszczy brwi. Następuje cisza. Chwyta noże, z wprawą odziera trupa ze skóry, w milczeniu grzebie w narządach świnki. Sytuacja jest na tyle poważna, że znachorka sięga po drugą paczkę czerwonych marlboro.
Z beznadziejnym westchnieniem przechodzi do jelit.
- Widzi, jakie pokręcone - skrzeczy Betty.
- A zwykle takie nie są?
- Nie aż tak. Ale spokojnie, odkręcimy. Czuje ulgę w brzuchu?
Teraz pacjent przytyje. Trzeba przytyć, jesteśmy o krok od anemii.
Znachorka łapie wszystko, co należało do świnki, obkłada ziołami, zawija w starą gazetę i wrzuca do reklamówki. Świnka zostanie pochowana pod górą z piaskowca na obrzeżach Chosiki, a wraz z nią wszystkie bóle pacjenta. Rachunek za wizytę opiewa na 100 soli - niewiele ponad 100 złotych. Gratis recepta na lek na pasożyty i witaminy, do nabycia w aptece. I pożegnalne słowa szamanki:
- Uważać na siusiaczka!
---
"Tańczymy już tylko w Zaduszki" to mozaikowy portret innej, mniej znanej Ameryki, którą tworzą małe społeczności egzystujące na peryferiach świata i czasu.
"Z premedytacją zatrzymywaliśmy się w miejscach, które w ogóle nie kojarzą się z Ameryką Łacińską. U boliwijskich menonitów, którzy z wyboru obywają się bez prądu i innych zdobyczy cywilizacji. U Kolumbijczyków, którzy tłoczą się na najgęściej zaludnionej wyspie świata. U ostatniego lodziarza w Ekwadorze, którego ojciec wypowiedział wojnę lodówkom. U nielegalnych górników, którzy szukają nadziei w błotach tropikalnych lasów" - piszą autorzy: Maria Hawranek i Szymon Opryszek.
Szymon Opryszek, Maja Hawranek. "Tańczymy już tylko w Zaduszki. Reportaże z Ameryki Południowej". Wydawnictwo Znak. Premiera: 2 marca 2016.
Śródtytuły pochodzą od redakcji