Karabin, propaganda i świętość partii: Jak rządzi się w Chinach?
"Agencja informacyjna Xinhua wychwala 'państwo prawa' i tego samego dnia pisze, że 'całkowicie zabronione jest dyskutowanie o tym, czy wyżej w hierarchii stoi partia, czy konstytucja'. Jest to niemal blasfemia, bo oczywiście równa Bogu partia stoi ponad wszystkim." - tak o systemie rządzenia w dzisiejszych Chinach pisze autor książki "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura", Kai Strittmatter.
Jeszcze paręnaście lat temu stwierdzenie o rosnącej potędze Państwa Środka było zaledwie publicystyczną ciekawostką. Dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że Chiny stały się jednym z najważniejszych graczy na arenie międzynarodowej, zarówno pod względem ekonomicznym, jak i militarnym i politycznym. Są tacy, którzy twierdzą, że to najpotężniejszy obecnie kraj na świecie i choć może być to nieco przesadzone, coraz trudniej znaleźć kontrargumenty przeciwko tej tezie.
Sposób rządzenia chińskim imperium od zawsze budził ciekawość i kontrowersje. Z jednej strony nikt nie ukrywa faktu, iż jest to państwo o rządach totalitarnych, z drugiej większość wewnętrznych działań Komunistycznej Partii Chin pozostaje tajemnicą. Kai Strittmatter, autor książki "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura" stara się wyjaśnić, jak naprawdę wygląda życie polityczne w Państwie Środka.
Przeczytaj fragmenty książki "Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura" autorstwa Kaia Strittmattera, wydanej nakładem Wydawnictwa W.A.B.:
"Władza polityczna wyrasta z lufy karabinu". To jedno z najczęściej cytowanych powiedzeń Mao Zedonga. Często zapomina się, że obok "karabinu" (qiang ganzi), przedstawicieli armii, w pobliżu Mao i jego ludzi zawsze był też przedstawiciel propagandy ("pióro", bi ganzi). Maoiści mówili jednym tchem: "Rewolucja opiera się na karabinach i piórach".
Jedno stanowi groźbę przemocy fizycznej i terroru, drugie oznacza kontrolę myśli. Partia dowodzi karabinami w tej samej mierze co piórami - a po zwycięstwie w wojnie domowej pióro szybko stało się bronią najpowszechniejszą.
Jak już wspominałem, nawet Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza podlega nie państwu, tylko partii. W ten sposób partia ma monopol na władzę w ogóle i na władzę nad życiem każdego pojedynczego obywatela. Rządzący wciąż odświeżają ludziom świadomość tego stanu, choćby widokiem wielkich parad wojskowych. Tę, która odbyła się w sercu stolicy w roku 2015, różne media przypominały całymi miesiącami. Można ją było oglądać na przykład na ekranach we wszystkich wagonach metra w Pekinie od wczesnych godzin porannych aż do późnej nocy.
Rzeczywistej przemocy doświadczają przeciwnicy polityczni, osoby wyjątkowe: orędownicy praw obywatelskich i czołowi dysydenci, stosowana jest także w sytuacjach wyjątkowych, takich jak tłumienie niepokojów w prowincjach (np. Sinciang czy Tybet) czy masakra na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie - w 1989 roku przeciwko korupcji i nadużyciom władzy przez wiele miesięcy demonstrowały tam miliony studentów, robotników i obywateli wszystkich stanów, aż 4 czerwca przez ten plac przejechały czołgi.
Mao Zedong jak nikt inny potrafił terroryzować naród, a nawet partię. Szczytowym punktem jego polityki była rewolucja kulturalna. Chińczycy bali się wtedy nie tylko siepaczy Mao, ale także siebie nawzajem, ba, pilnowali się także wobec najbliższych: małżonka czy własnych dzieci. W dekadach reform i otwarcia, jakie nastąpiły później pod rządami Deng Xiaopinga, strach przed wszechwładzą i samowolą aparatu stopniowo ustępował.
Ludzie znowu głębiej odetchnęli i zaczęli cieszyć się nowymi swobodami. Partia troszczyła się jednak o to, żeby pamięć o jej władzy nie zanikła. Kiedy okazało się, że emancypacja społeczeństwa prowadzi do powstania niezależnego myślenia i działania, że również w Chinach kiełkuje coś na kształt pluralistycznego społeczeństwa, które zaczyna się organizować - tworzy grupy ochrony przyrody, stowarzyszenia dobroczynne, środowiska feministyczne czy ośrodki udzielające pomocy prawnej - wtedy w poczuciu zagrożenia partia znowu odkurzyła narzędzia represji i przymusu.
Ponowne wzmocnienie aparatu represji można było obserwować już kilka lat przed objęciem władzy przez Xi Jinpinga. (...)
Rozpalona na nowo histeria partii i państwa na temat bezpieczeństwa osiągnęła w czasach Xi Jinpinga całkowicie nowy wymiar. Zaraz po objęciu stanowiska Xi przystąpił do zniszczenia barwnych zalążków społeczeństwa obywatelskiego, które coraz prężniej rozwijały się w poprzednich, łaskawszych latach. Stłumił zarówno Internet, jak i prasę, która też stała się w minionych latach dość aktywna, za jego czasów umilkli blogerzy, pisarze, znakomita część intelektualistów, niektórzy z nich nie tylko ucichli, ale i zaginęli.
Xi zainicjował nowe drakońskie ustawy, równocześnie usuwając z bezlitosną skutecznością tych, którzy w ubiegłych latach próbowali stosować kodeksy prawne, także te mające chronić obywateli przed omnipotencją państwa. Obrońcy praw człowieka byli teraz w zmasowanej kampanii terroryzowani, oczerniani, zamykani, łamani i piętnowani na pokaz - ludowi ku przestrodze.
Za Xi Jinpinga powróciła władza strachu. Przed rokiem 2012 aparat represji często działał w ukryciu, natomiast od czasu objęcia urzędu przez Xi Jinpinga partia znowu pokazuje z dumą swoją broń. Xi wywołuje lęk również we własnych szeregach: z imponującą wytrwałością i surowością prowadzi kampanię przeciw korupcji - ale ostatecznie jest to tylko kampania. Nie idzie w parze z praworządnymi reformami, nie sięga do korzeni zła. W przyszłości również nie będzie żadnej niezależnej kontroli (przez media czy instytucje prawne) aparatu partyjnego, który traktuje kraj jak swój sklep samoobsługowy.
Tak więc do przeforsowania zamierzeń we własnych szeregach Xi Jinpingowi pozostaje tylko zastraszanie działaczy. Przez pewien czas to rzeczywiście działa, funkcjonariusze partyjni w całym kraju zastygają w trwożnym bezruchu przed siejącą postrach centralną komisją dyscyplinarną, jedną z najbardziej tajemniczych i potężnych organizacji w kraju. W pierwszym okresie rządów Xi podwaja się liczba samobójstw wśród funkcjonariuszy KPCh.
Według analizy Instytutu Psychologii Chińskiej Akademii Nauk Społecznych w latach 2009-2016 samobójstwo popełniło oficjalnie 243 funkcjonariuszy partyjnych (140 poniosło śmierć, skacząc z okna, 44 się powiesiło, 26 zażyło truciznę, 12 się utopiło, a 6 podcięło sobie żyły)4. Prawdopodobnie wielu podobnych przypadków statystyki nie obejmują, ponieważ nigdy ich nie ujawniono. (...)
"W całym kraju upowszechnimy państwo prawa" - zapowiedział Jingping. Tyle że KPCh rozumie pod pojęciem "państwa prawa" coś zupełnie innego niż większość ludzi poza granicami Chin. Fazhi, chińskie określenie praworządności, składa się z dwóch słów: fa - ustawa, i zhi - panowanie, władza. Obserwatorzy Chin wiele lat dyskutowali nad znaczeniem tego terminu: czy oznacza on powolną drogę do rule of law, a więc do państwa prawa w naszym rozumieniu, czy też może rule by law, a więc władzę, która instrumentalizuje prawo, dostosowując je do swoich potrzeb. Ta debata już dawno została rozstrzygnięta. Sam Xi Jinping porównywał rolę ustaw do "noża w rękach partii".
- Partia mówi ciągle o rządach prawa - powiedział mi latem 2015 roku Zhou Shifeng, szef kancelarii Fengrui, broniącej praw człowieka w Chinach. - Co w jej rozumieniu znaczy, że te ustawy będą dla partii narzędziem panowania.
Nie upłynęły cztery tygodnie, a Zhou sam już siedział w więzieniu, wkrótce potem pojawił się w tym osławionym programie państwowej telewizji jako herszt "przestępczej bandy", a rok później został skazany na siedem lat więzienia za "dywersję", która w Chinach często oznacza jedynie to, że ktoś próbuje poważnie traktować partię i jej ustawy.
Ci, którzy dzisiaj są jeszcze na wolności, mówią, że kiedyś w Chinach za kratki szli obrońcy praw obywatelskich. Potem łapano adwokatów tych obrońców. A teraz aresztuje się adwokatów tych adwokatów, którzy bronili obrońców. Za Xi Jinpinga podejmowane są działania zdecydowanie wykraczające poza próby trzymania adwokatów w ryzach, mające na celu całkowite zdyskredytowanie tego środowiska i ostateczne wygaszenie ruchu na rzecz obrony praw obywatelskich. Xi Jinping wysyła przy tym pozornie sprzeczne sygnały.
W swoich przemówieniach przyznaje, że nowoczesne społeczeństwo i gospodarka wymagają skutecznego wymiaru sprawiedliwości i planuje ograniczyć na poziomie lokalnym wpływ funkcjonariuszy partyjnych na sądy. Ponadto, po trwającej wiele lat kampanii tych właśnie adwokatów, których teraz prześladuje, zlikwidował laojiao - obozy reedukacyjne, w których ludzie przepadali nawet na cztery lata, nie oglądając na oczy ani
sędziego, ani adwokata. Równocześnie szef partii stał się jednak zakładnikiem systemu, którego przyrzekał bronić. Zamiast więc znikać w obozach reedukacyjnych, źle widziani obywatele giną w innych instytucjach. Prawdziwa niezawisłość wymiaru sprawiedliwości jest dla Xi zmorą. I tak agencja informacyjna Xinhua wychwala "państwo prawa" i tego samego dnia pisze, że "całkowicie zabronione jest dyskutowanie o tym, czy wyżej w hierarchii stoi partia, czy konstytucja". Jest to niemal blasfemia, bo oczywiście równa Bogu partia stoi ponad wszystkim.
No właśnie - konstytucja. Wspomniany dopiero artykuł 35. mówi: "Obywatele Chińskiej Republiki Ludowej cieszą się wolnością słowa, publikacji, zgromadzeń, zrzeszania się, przeprowadzania przemarszy i demonstracji ulicznych". W rzeczywistości jednak obowiązuje tylko artykuł 1, który stanowi: "Chińska Republika Ludowa jest państwem socjalistycznym, w którym panuje dyktatura ludu. [...] Sabotaż systemu socjalistycznego jest zabroniony. Dotyczy to zarówno organizacji, jak i każdego obywatela z osobna" (...)
W czasach Xi Jinpinga mamy do czynienia z zalewem nowych ustaw, jak choćby te o bezpieczeństwie narodowym, o "zarządzaniu organizacjami pozarządowymi" czy o bezpieczeństwie cybernetycznym. Wydaje się, że w rzeczywistości te ustawy zostały stworzone głównie po to, żeby podbudować paragrafami wcześniejsze akty samowoli.
- Kiedyś wychodziłem z biura z kolegą i nagle policjanci wciągnęli go do samochodu. Przesłuchiwali go siedem, może osiem godzin, pobili, a następnego dnia znowu wypuścili. I nawet słowem nie zdradzili mu, dlaczego to robią - opowiadał mi Li Xiongbing, adwokat z Pekinu i działacz na rzecz praw obywatelskich. - Dzisiaj takie rzeczy już się nie zdarzają. To znaczy zgarniają cię tak samo jak kiedyś, ale teraz muszą szukać jakiegoś wytłumaczenia, podać paragraf. Można powiedzieć, że jest to jakiś postęp.
Przypomina się Józef Stalin i jedno z jego haseł: "Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy stabilności prawa". Są to słowa z 1936 roku, z okresu szalejących czystek, które przeszły do historii jako wielki terror.
Fragmenty pochodzą z książki "Chiny 50. Jak powstaje cyfrowa dyktatura" autorstwa Kaia Strittmattera, wydanej nakładem Wydawnictwa W.A.B.