Król sycylijskiej mafii

Charles "Lucky" Luciano nie był mężem stanu, wybitnym strategiem, pisarzem ani naukowcem. Był za to gangsterem, który potrafił wpłynąć na kształt i dzieje Ameryki.

Choć podobno nie wszyscy mafiozi pochodzą z Sycylii, Charles Luciano (właściwie Salvatore Lucania) urodził się właśnie na tej wyspie, w zapadłej dziurze niedaleko Palermo, 24 listopada 1897 roku. Jego ojciec, robotnik w kopalni siarki, skuszony wizją lepszego życia, dziewięć lat później jak wielu innych rodaków zapakował rodzinę na statek do Ameryki.

Dziecko ulicy

Państwo Lucania z czworgiem dzieci osiedli w Nowym Jorku na Brooklynie. Salvatore wychowywał się tak jak wszystkie dzieciaki z dzielnicy - chodził do szkoły, wagarował, ganiał po okolicy, szukając guza, był jednak przedsiębiorczy i miał świeże pomysły. Jako dziesięciolatek został po raz pierwszy aresztowany za kradzież w sklepie - skończyło się na pouczeniu i praniu tyłka pasem przez wkurzonego ojca.

Reklama

Rok później mały Lucania miał już inne metody dorabiania do kieszonkowego. Wędrującym do szkoły żydowskim chłopcom za kilka centów dziennie oferował "ochronę" przed biciem. Jeśli nie płacili, osobiście spuszczał im lanie. Ci, co widzieli film "Dawno temu w Ameryce", wiedzą, że prawdziwych przyjaciół i partnerów w lewych interesach poznaje się w dzieciństwie. Jeden z nagabywanych wyrostków, drobny i chudy Meyer Lansky, odmówił płacenia haraczu i sam zbił zaskoczonego Salvatore, zaskarbiając sobie jego sympatię i szacunek na resztę życia. Wkrótce dołączył do nich trzeci "muszkieter" - osiłkowaty Bugsy Siegel i odtąd już wspólnie rządzili ulicą.

Początkujący rekieter

Podczas gdy nad Europą przetaczała się I wojna światowa, Nowy Jork był prężnie rozwijającą się metropolią, największą w Stanach Zjednoczonych. Trwał boom budowlany, pod niebo pięły się nieprzeszklone jeszcze, lecz kamienne drapacze chmur, wśród których podziw budził najwyższy na świecie 57-piętrowy Woolworth Building. Po rzece Hudson dostojnie sunęły parowce, alejami mknęły z zawrotną prędkością 30 km na godzinę podobne do pudełek fordy t. Każdego dnia tysiące osób spieszyło się do fabryk, doków, sklepów, biur, knajp i kościołów. W tym morzu ludzi zasilanym stale nowymi falami imigrantów z Europy istniały niezliczone możliwości legalnych i nielegalnych biznesów.

W 1915 roku Salvatore pracował jako goniec w żydowskiej pracowni kapeluszniczej za siedem dolarów tygodniowo, przy okazji handlując na boku narkotykami. Wedle niektórych źródeł to właśnie w niebudzących podejrzeń pudłach na kapelusze Lucania rozprowadzał towar. Przykrywka okazała się jednak nie dość dobra, rzecz się w końcu wydała, a młodzian za handel heroiną i morfiną odsiedział sześć miesięcy w poprawczaku.

Po wyjściu, jako pełnoletni, oficjalnie zmienił imię i nazwisko z Salvatore Lucania na Charles Luciano. Z jednej strony po to, żeby nie kalać już więcej imienia rodziny (rodzice mocno przeżyli jego kryminalne wyskoki), z drugiej - aby pozbyć się wreszcie dziewczyńskiego przezwiska "Sally", zupełnie nie na miejscu dla ambitnego rekietera. Mniej więcej w tym czasie, po awanturze w teatrze we wschodnim Harlemie, z którego wyrzucono go wraz z kompanami za niestosowne zachowanie, Charles zyskał jeszcze jednego przyjaciela - obrotnego młodego gangstera Franka Costello z Five Points Gang. Dzięki niemu wkrótce pozawierał wiele przydatnych znajomości w kryminalnym podziemiu Nowego Jorku. W 1916 roku Luciano przystał do Five Points Gang i jego kariera w półświatku zaczęła się na dobre.

W owym czasie środowisko przestępcze składało się z etnicznych gangów (irlandzkich, żydowskich, włoskich) - każdy z własnym kodeksem honorowym, rytuałami i specjalizacją) zwalczających się nawzajem z dużym zacięciem. Wśród nich prym wiodło "pięć rodzin" udatnie przeszczepiających na grunt amerykański wzorce Cosa Nostry. Na czele każdej rodziny stał don ze współpracownikami - sottocapo - zastępcą dona (było to stanowisko czysto symboliczne), bossem - prawą ręką dona, załatwiającym jego sprawy i consigliere - doradcą i głównym "księgowym" rodziny.

Poniżej w hierarchii był capo, czyli kapitan dowodzący grupą 20-30 osób "od czarnej roboty". W skład familii wchodziło na ogół pięć czy sześć takich zespołów. Kapitan po każdej akcji odpalał procent donowi, poza tym on i jego ludzie stanowili jakby małą rodzinę. Na samym dole tej drabiny znajdowali się soldati, zwykli żołnierze mafii, którzy za zasługi mieli szanse awansować na "oficerów". Złożoność mafijnej struktury, niejasny, zwłaszcza na górze, podział kompetencji, skostniałe reguły - wszystko to powodowało, że wśród intryg i kłótni skuteczność rodzin spadała. A tymczasem pojawiały się nowe wyzwania?

Wiwat prohibicja!

W 1919 roku rząd amerykański sprawił mafii najpiękniejszy prezent, jaki można sobie wyobrazić: wprowadził prohibicję. Zakaz obejmował spożywanie, sprzedaż i produkcję alkoholu i miał przeobrazić obywateli Stanów Zjednoczonych w chodzące anioły. Dla każdego zdrowo myślącego człowieka było jednak jasne, że Amerykanie pić nie przestaną i że ten, kto zapełni nowo powstałą lukę na rynku, stanie się bardzo bogaty.

Już po roku od wprowadzenia zakazu Luciano z Meyerem Lanskym zaopatrywali w alkohol wszystkie knajpy na Manhattanie. Lucky zaprosił do współpracy paru innych gangsterów młodego pokolenia. Jego grupa pod szyldem firmy transportowej kontrolowała plantacje i destylarnie na prowincji, dystrybucję i sprzedaż gorzały. Pięć lat później Luciano zarabiał już około miliona dolarów rocznie (choć sporą część zysku pochłaniały łapówki dla gliniarzy i polityków, bez których, co uświadomił mu Lansky, nie mogła się udać żadna większa nielegalna operacja), jego siatka sięgała aż do Filadelfii. Sprowadzał szkocką bezpośrednio ze Szkocji, rum z Karaibów i whisky z Kanady.

Gangster "inwestował" też w hazard, lichwę i wymuszenia. W tym czasie, na marginesie własnej działalności, został prawą ręką Joego Masserii, szefa największej nowojorskiej rodziny mafijnej, znanego też jako Wąsaty Pete. Współpraca szła opornie. Masseria reprezentował "starą szkołę", dość tradycyjną, trzymającą się ściśle reguł Cosa Nostry - nie wchodził w handel narkotykami i nie pracował z nikim, kto nie był Sycylijczykiem. Większość czasu i energii, zamiast robieniu pieniędzy, poświęcał roztrząsaniu odwiecznych waśni zależnych od tego, kto z jakiej wsi na Sycylii pochodził oraz tępieniu gangsterów, z którymi mógłby robić interesy.

Stary mafioso już na wstępie zażądał od Luciano, aby ten nie zadawał się z Frankiem Costello, tym "brudnym Kalabryjczykiem" i innymi "śmieciami", jak określał kooperantów Lucky'ego z alkoholowego szmuglu. Luciano rzecz jasna puścił tę sugestię mimo uszu. Był do bólu pragmatyczny i uważał, że jeśli biznes się opłaca, pochodzenie partnerów nie ma najmniejszego znaczenia, a współdziałanie z innymi gangami pozwoliłoby rozszerzyć wpływy, obciąć koszty związane z korumpowaniem władz oraz ukrócić wzajemne podprowadzanie towaru. Za swoje niezależne poglądy przyszło mu wkrótce zapłacić.

Wojna castellammarese

W 1928 roku wybuchła wojna o władzę między dwiema najsilniejszymi organizacjami mafijnymi w Nowym Jorku, słynna "Castellammarese War". Wąsaty Pete z jednej strony i wpływowy Sal Maranzano z drugiej starali się wzajemnie wykończyć i uzyskać tytuł capo di tutti capi. W ciągu dwóch następnych lat w zamachach i strzelaninach ginęło codziennie wielu "żołnierzy", lecz końca tej jatki wciąż nie było widać. Luciano unikał konfliktu jak tylko mógł, dbał za to o utrzymanie dobrych stosunków z młodszymi gangsterami obu obozów. Wszyscy oni rozumieli, że przedłużający się rozlew krwi psuje interesy i ściąga niepotrzebną uwagę władz. Pozostawało mieć nadzieję, że szefowie zabiją jeden drugiego, czego młode wilki z całego serca im życzyły. Jednak starzy Sycylijczycy nie byli całkiem ślepi. Rosnący w siłę, ugodowy Luciano stawał się niewygodny dla zwaśnionych bossów.

Pewnego wieczoru wiosną 1929 roku trzech nieznanych sprawców wepchnęło Luciano siłą do samochodu. Wywieźli go w nieznane, pobili, poczęstowali nożem i sądząc, że jest martwy, wrzucili do rzeki. Wbrew przewidywaniom napadnięty gangster przeżył. Jako pamiątka po przygodzie została mu blizna na policzku, o której lubił później opowiadać anegdoty, demonicznie opadająca jedna powieka i ksywka "Lucky". Kiedy niedoszły nieboszczyk wylizywał się z ran, Meyer Lansky przeprowadził dyskretne rozpoznanie i dostarczył Lucky'emu nazwisko zleceniodawcy zamachu. Był nim jego własny padrone, Joe Masseria.

Wobec takiego obrotu sprawy Luciano postanowił nie czekać dłużej i na własną rękę rozstrzygnąć Castellammarese War. Umówił się ze swym bossem w restauracji na Coney Island, żeby omówić plany sprzątnięcia tego wstrętnego Maranzano. Panowie zasiedli przy zarezerwowanym stoliku, zdążyli zamówić napoje, po czym Luciano grzecznie przeprosił i oddalił się do toalety.

W tym momencie do lokalu wpadli uzbrojeni faceci: Bugsy Siegel i trzech ludzi Lucky'ego, dyskretnie kierowani przez Meyera. Zastrzelili Wąsatego Pete'a i znikli, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Kiedy Luciano wrócił z toalety, było już po wszystkim, krew plamiła obrus, kobiety piszczały, a przybyła na miejsce policja nie miała kogo aresztować.

Na kłopot rewolwer

Sal Maranzano tryumfował. Z wdzięczności za usunięcie konkurenta uczynił Luciano swoim "Numerem drugim". Zebrał też wszystkich co ważniejszych gangsterów w mieście i mianował się "Szefem szefów", co w praktyce oznaczało, że pięć nowojorskich rodzin i pomniejsze grupy miały mu płacić procent od każdej operacji. Stopniowo starał się zresztą ograniczać działalność konkurencyjnych familii i promować własną, co w efekcie nie przysporzyło mu popularności.

Luciano cierpliwie znosił uszczuplenie swoich lukratywnych interesów i czekał na odpowiedni moment, wiedział bowiem coś, o czym Maranzano nie miał pojęcia - że większość kapitanów i bossów Sala złożyła już przysięgę lojalności jego "Numerowi drugiemu". Nieświadomy i upojony sukcesem "Szef szefów" snuł tymczasem ambitne plany. Nowy Jork już mu nie wystarczał, zamierzał zostać przywódcą mafijnych struktur w całych Stanach Zjednoczonych. Żeby tego dokonać, musiał pozbyć się jeszcze dwóch ludzi: Ala Capone

w Chicago i Lucky'ego Luciano w Nowym Jorku.

Szef wszystkich szefów

Maranzano zamierzał wezwać swojego zastępcę do biura na naradę. Uprzednio wynajął irlandzkiego rewolwerowca o wdzięcznym imieniu Mad Dog Coll, którego zadaniem miało być usunięcie Lucky'ego z tego padołu tuż po opuszczeniu budynku albo jeszcze wewnątrz. Tymczasem Luciano z wiernym Meyerem Lanskym przejrzeli intrygę i wykonali własny ruch.

"Numer dwa" na spotkanie z Salem w ogóle się nie stawił, natomiast tuż przed umówioną godziną do biura mafioza wkroczyło czterech gości podających się za urzędników skarbowych. Maranzano miał pewne kłopoty z uiszczaniem podatków, nikogo zatem ta wizyta nie zdziwiła. Co więcej, panów z teczkami od razu doprowadzono do gabinetu bossa. Tam panowie wyciągnęli z teczek spluwy i na oczach zaskoczonych ochroniarzy przenieśli ich szefa w stan wiecznego spoczynku. Wychodząc minęli się z Mad Dogiem, który błyskawicznie pojął, że zlecenie jest nieaktualne. Był rok 1931, Charles Luciano został capo di tutti capi, głową nowojorskiego świata przestępczego.

Czasy się zmieniły. Ach, gdzie się podziali piękni gangsterzy ze starych filmów? Ci eleganccy mordercy w kapeluszach i garniturach, romantyczni przemytnicy fetujący udane akcje szampanem w towarzystwie pięknych kobiet? Zamiast nich mamy dziś ogolonych na łyso dresiarzy obwieszonych łańcuchami i tlenione na blond cizie po solarium...

W latach 30. Charles Luciano przekształcił swoją organizację w potężne i wpływowe imperium. Robił interesy w całym kraju, w Nowym Jorku miał pod swym zarządem hazard, zakłady bukmacherskie, lichwę (pożyczki wysokoprocentowe), przemyt, wymuszenia i handel narkotykami. Ponadto kontrolował wybrzeże Manhattanu, wywóz śmieci, budownictwo, przemysł odzieżowy i transport, czyli praktycznie rządził miastem. Był osobą popularną, częstym bohaterem plotkarkich rubryk w gazetach, widywanym w towarzystwie gwiazd Hollywood, znanych polityków czy innych celebrities w teatrach lub na bankietach w luksusowych restauracjach. Czarujący mimo zeszpeconej twarzy, żartował, że bliznę na policzku zostawił mu ojciec dziewczęcia, które podobno niechcący zapłodnił.

Choć osiągnął szczyt przestępczej kariery i mógłby właściwie już nic nie robić i żyć spokojnie z odcinania kuponów, bo w tamtym czasie nie zagrażała mu żadna konkurencja, zamiast porastać tłuszczem, Luciano zabrał się za reformę organizacji mafijnej. Z pomocą Meyera Lansky'ego, którego rad nigdy nie lekceważył, stworzył syndykat zbrodni, którego schemat obowiązuje do dziś. Uprościł odziedziczoną po Cosa Nostrze zawikłaną hierarchiczną strukturę, pozostawiając jednak kluczowe stanowiska: bossa, zastępcy, kapitana, żołnierza. Lucky chciał przy okazji zlikwidować ceremonię pasowania na żołnierza, ale Meyer odradził mu to, tłumacząc, że młodzież potrzebuje rytuałów.

Syndykat zbrodni

Luciano zniósł za to tytuł capo di tutti capi jako budzący niezdrowe emocje i przynoszący więcej szkody niż pożytku. Zamiast jednoosobowego przewodnictwa powołał ciało kolegialne, tzw. komisję, w której zasiadały mafijne tuzy z pięciu nowojorskich rodzin oraz z Buffalo, Chicago, Cleveland, Kalifornii i Kansas City (teoretycznie wszyscy reprezentanci mieli równe prawa głosu, lecz w praktyce ostatnie zdanie miał zawsze Luciano). Komisja decydowała o przyznawaniu terytoriów i zakresu działania, omawiała ważniejsze operacje. Była też odpowiednikiem Sądu Najwyższego, przed którym łamiący zasady musieli się tłumaczyć.

Powołano też siły porządkowe, rodzaj oddziału do zadań specjalnych: grupę operacyjną nazywaną przez prasę Murder Inc., dowodzoną pierwotnie przez Louisa Lepke (kontrolującego też związki zawodowe), a gdy ten skończył na krześle elektrycznym, przez Alberta Anastasię, o budzącym grozę przezwisku Lord High Executioner. Do śmierci tego drugiego w 1957 roku Murder Inc. miało na koncie pół tysiąca egzekucji.

Co istotne, zabójcom nie wolno było usuwać polityków, dziennikarzy czy innych osób publicznych, komando powołano wyłącznie do robienia porządku we własnych szeregach. Syndykat obowiązywała bowiem zasada "zabijamy tylko siebie nawzajem", bo, jak uważał Luciano, mordowanie cywili ściąga niepotrzebną uwagę władz i szkodzi w interesach. Poza tym mogło sprowokować odwet ze strony organów ścigania. Jednym z pierwszych, który zapłacił za złamanie tej reguły, był niejaki Dutch Schulz, interesująco sportretowany w filmie Francisa Forda Coppoli "Cotton Club".

Skazany za dziwki

W 1936 roku młody, ambitny prokurator okręgowy Thomas E. Dewey postanowił ukrócić działalność panoszącej się po mieście mafii i coraz bardziej deptał chłopakom po piętach. Krewki Schulz, zwolennik bezpośrednich rozwiązań, zażądał od komisji wyeliminowania prokuratora, grożąc, że inaczej zajmie się tym sam. Komisja jednak wolała wyeliminować Schulza. Morderstwo prokuratora okręgowego, urzędnika wysokiego szczebla, mogłoby wybić z miłego letargu uśpione korupcją władze.

Przewrotny los spowodował, że kilka miesięcy później, zamiast być wdzięcznym za uratowanie życia, Dewey aresztował Luciano pod zarzutem stręczycielstwa. Mimo zapewnień Lucky'ego, że nigdy nie inwestował w różowy biznes i nie ma z prostytucją nic wspólnego, wobec licznych zeznań świadków, dziwek i alfonsów (zdaniem mafii - przekupionych) w atmosferze skandalu skazano Luciano na niespotykanie wysoki wyrok: 30 do 50 lat więzienia.

Metodyczny i uporządkowany gangster pozałatwiał ostatnie interesy, przekazał swoje plenipotencje Frankowi Costello, osobne dyspozycje zostawił Meyerowi

i z pełnym spokojem udał się do Clinton Prison w Dannemora, najcięższego więzienia USA.

W pudle, o którym do dziś krążą mroczne legendy, został przyjęty z honorami. W rewanżu Lucky załatwił dostawę materiałów budowlanych na budowę kościoła. Przybytek ten stał się słynny w całych Stanach, po pierwsze dlatego, że była to jedyna świątynia na terenie zakładu karnego, po drugie ze względu na zawartość: w ołtarzu umieszczono, bagatela, parę oryginalnych drzwi z okrętu Magellana.

Nic zatem dziwnego, że kierownictwo więzienia nie dawało mu się we znaki. Nikt go nie chłostał, nie przykuwał do ściany ani, broń Boże, nie wysyłał do pracy w kamieniołomach. Miał osobną, przestronną celę, najlepsze jedzenie, stały dostęp do prasy, książek i telefonu. Siedział sobie i odpoczywał, zarządzał zdalnie swoją rodziną, a tymczasem nad światem zbierały się ciemne chmury...

Gangster i patriota

Wrzesień 1939 był dla Luciano, podobnie jak dla innych Amerykanów, pozornie takim samym miesiącem jak poprzednie, choć wieści zza oceanu nie traktował w kategoriach niepokojącej abstrakcji. Jego najbliższy przyjaciel, Żyd Meyer Lansky, pochodził z Grodna... Trudno też przypuszczać, aby Lucky'emu, człowiekowi mimo wszystko finezyjnemu i obdarzonemu inteligencją, przypadł do gustu taki cham, jak Mussolini. Poza tym wojna psuła mafii interesy.

Kiedy w grudniu 1941 roku Stany Zjednoczone oficjalnie włączyły się do działań wojennych, sfrustrowany bezczynnością Luciano intensywnie myślał, jak by tu spełnić patriotyczny obowiązek, a przy okazji zyskać coś dla siebie. No i wymyślił. Dwa miesiące później stojący w nowojorskich dokach francuski liniowiec "Normandie", uznawany za najpiękniejszy statek świata, w ciągu kilku godzin został dymiącym wrakiem.

Okręt zatrzymano jeszcze w 1939, a teraz, z racji pewnego uszczuplenia sił marynarki po Pearl Harbour, był w trakcie przerabiania na wojskowy transportowiec. Wersja oficjalna głosiła, że ogień zaprószył nieostrożny spawacz, krążyły jednak pogłoski, że podpalenie było dziełem szefa Murder Inc., Ala Anastasii. Zmartwione stratą i niespokojne o los innych statków władze przypomniały sobie, kto tak naprawdę rządzi w Nowym Jorku.

W efekcie rząd USA zawarł tajny układ z osadzonym w Dannemora dżentelmenem. Wysłani do więzienia z gałązką oliwną agenci usłyszeli od Luciano deklarację, że ten jest lojalnym Amerykaninem, całym sercem oddanym Sycylii, mafii i Stanom Zjednoczonym - w równym stopniu. I jako lojalny obywatel gotów jest pomóc państwu w tej trudnej sytuacji. I tak gangsterzy Luciano zajęli się wzmacnianiem ochrony wschodniego wybrzeża i nowojorskich portów, wyręczając w tym zajęciu wojsko, a kontrolujący doki Anastasia zobowiązał się nie dopuścić do jakichkolwiek strajków.

Korzystając ze swoich dobrych kontaktów z włoską i sycylijską mafią, Lucky ułatwił też armii amerykańskiej infiltrację i późniejsze zdobycie Sycylii. Ponadto w czasie wojny i po jej zakończeniu agencje wywiadowcze posługiwały się gangsterami, aby nie dopuścić do rozplenienia się komunistycznej zarazy.

Co zrobić z Bugsym?

W zamian za tak wydatną pomoc w 1946 roku władze w osobie gubernatora Thomasa Deweya (tak, tak - tego samego!) zwolniły Luciano z więzienia pod warunkiem, że opuści Stany i wróci na Sycylię. Lucky zgodził się na deportację, lecz wcale nie zamierzał przyjeżdżać do zasypanej gruzami Europy. Zamiast tego potajemnie osiadł na Kubie.

Świat po wojnie znacznie różnił się od tego, który żegnał Luciano, idąc w 1936 roku za kratki. Pomijając takie oczywistości, że samochody były szybsze, kobiety pewne siebie, a trawa bardziej zielona, zmianom uległ też rynek nielegalnych interesów. Niektóre dotychczas dochodowe gałęzie mafijnego przemysłu stały się nieopłacalne, inne czekały na inwestorów. Część rodzin jeszcze do lat 60. trzymała się tradycyjnych branż, takich jak wymuszenia czy hazard, inne przerzuciły się na handel bronią i narkotykami.

Urządziwszy się wygodnie na Kubie, Luciano zaczął odbudowywać swoje wpływy w kryminalnym imperium, otworzył też sieć kasyn pod patronatem kubańskiego prezydenta Batisty, który rzecz jasna otrzymywał z nich stosowny procent. Wszystko układało się dobrze, turystyka kwitła, hazard też, a Meyer Lansky zaczął inwestować w hotele na wyspie. Wkrótce pod pretekstem wspólnego obejrzenia koncertu Franka Sinatry Luciano wezwał mafijnych tuzów na tzw. konferencję kubańską. Główne punkty obrad były trzy: inwestycje na Kubie, narkotyki i przede wszystkim co zrobić z Bugsym Siegelem.

Osobnik ten nie miał szczęścia w interesach. Za nie swoje pieniądze wybudował hotel i kasyno w Las Vegas, jednak inwestycja się przeciągała, nie przynosząc zysków. Otwarty bez rozgłosu lokal świecił pustkami i został zamknięty po dwóch tygodniach. Wściekli bossowie domagali się zwrotu forsy i jako premii głowy Siegela. W każdym gangsterskim filmie prędzej czy później wraca ten motyw - przyjaciel z dzieciństwa i trudne decyzje. Nie inaczej działo się w rzeczywistości. Meyer Lansky, któremu Bugsy nieraz uratował tyłek w czasach, gdy jeszcze obaj nosili krótkie spodenki, był przeciwny wyrokowi. Luciano go poparł i konsylium zdecydowało dać Siegelowi jeszcze jedną szansę.

Kilka miesięcy później kasyno otwarto ponownie w nowych dekoracjach i już wydawało się, że cała sprawa skończy się dobrze. Goście krążyli, pobrzękiwały żetony, recepcjonista wydawał klucze, lała się strumieniami whisky, ludzie obstawiali - lecz z dnia na dzień klientela topniała, a Bugsy Siegel nieuchronnie zbliżał się do katastrofy. Kiedy wiosną 1947 roku wkurzeni bossowie ponownie zjechali się na Kubę, nie pomogły interwencje Meyera. Luciano z kamienną twarzą zgodził się na śmierć przyjaciela.

W tym okresie pięćdziesięcioletniego Lucky'ego po raz pierwszy zawiódł instynkt. Złamał ustanowioną przez samego siebie zasadę, za co wkrótce musiał zapłacić. Kiedy pytał zgromadzonych gangsterów, czy zgodzą się, by przybrał tytuł capo di tutti capi, najwyraźniej zapomniał, dlaczego niegdyś go zlikwidował, już nie pamiętał o wojnie Castellammarese, o zawiści i chorych ambicjach. Naturalnie bossowie zgodzili się na nominację, z wyjątkiem jednego, niejakiego Vito Genovese, który pragnął tytułu dla siebie. Rozczarowany i zazdrosny gangster podał władzom amerykańskim miejsce pobytu Luciano. Tym razem deportacji nie dało się powstrzymać. Lucky'ego wsadzono pod eskortą do samolotu i odesłano do Włoch. Nigdy już nie zobaczył Nowego Jorku.

W tym miejscu warto odrobinę pospekulować. Czy gdyby Luciano trzymał się własnych zasad, dożyłby w spokoju końca swych dni na Kubie? A jeśli tak, to czy doszłoby tam w ogóle do obalenia dyktatora Batisty i rewolucji? Może skuteczna w tropieniu komunistów mafia poradziłaby sobie z bojówkami Castro i historia potoczyłaby się inaczej??

Włoskie wakacje

Na zesłaniu Luciano bynajmniej nie przeszedł na emeryturę. Za pośrednictwem Meyera nadal prowadził interesy za oceanem (m.in. import heroiny z Turcji), co jakiś czas przedstawiciele amerykańskiego syndykatu przylatywali na narady do Włoch. Próbował też sił w lokalnym biznesie, kupując na przykład fabrykę konfetti w Rzymie - przedsiębiorstwo bardzo przydatne do szmuglu narkotyków.

Stopniowo jednak jego pozycja słabła. W Nowym Jorku zdrajca Genovese, któremu Lucky zawdzięczał te włoskie wakacje, próbował przejąć władzę nad jego rodziną i zamierzał wystąpić do komisji o pozbawienie Luciano tytułu capo di tutti capi. Jednak stary mafioso wciąż miał jeszcze lojalnych przyjaciół. Wspólnie uradzili, że najlepszym sposobem powstrzymania uzurpatora będzie wsadzenie go za kratki. Szepnięto co trzeba ludziom z policji antynarkotykowej, szmugler powędrował do pudła i nastał spokój.

We Włoszech miało miejsce jeszcze jedno znamienne wydarzenie: Luciano po raz pierwszy i ostatni się zakochał. Kobieta jego życia nazywała się Igea Lusconi, była piękna i młodsza o dziesięć lat. Żyli razem w luksusowym rzymskim apartamencie, udzielali się w salonach włoskiej śmietanki towarzyskiej, lecz sielanka trwała zaledwie kilka lat. Ukochana gangstera zmarła na raka.

Przygnębiony Luciano porzucił Rzym i wyprowadził się do Neapolu. Sam schorowany, po kilku zawałach, machnął ręką na interesy w Ameryce i swoje włoskie projekty. Na koniec jeszcze pokłócił się z Lanskym, zarzucając mu oszustwa w rozliczeniach. Trudno powiedzieć, czy miał rację, Meyer też żywił pretensje o wiele spraw - przyjaciele z dzieciństwa nigdy się już nie spotkali.

Odejście króla

Emerytowany mafioso zamieszkał w willi z widokiem na morze, został filantropem i tęsknił za Nowym Jorkiem. Dziwny starszy pan, z pokancerowaną twarzą i astmatycznym oddechem, często zagadywał w restauracjach amerykańskich turystów, dla samej przyjemności posłuchania angielskiego. Pod koniec życia złamał jeszcze jedną swoją zasadę - pozostawania w cieniu. Po wielu namowach producentów, którzy w jego biografii widzieli materiał na hit kinowy, zgodził się wreszcie spotkać ze scenarzystą. Nie zdążył z nim jednak porozmawiać.

Wielki mafioso umarł na serce na neapolitańskim lotnisku 26 stycznia 1962 roku, tuż po odebraniu filmowca z samolotu. Pochowano go tak, jak by sobie tego życzył - w Nowym Jorku, na St. John's Cemetery, nieopodal Brooklynu.

Film o Luckym Luciano mimo wszystko powstał i to niejeden. Mario Puzo sportretował go, tworząc sylwetkę Michaela Corleone w "Ojcu chrzestnym", graną później przez Ala Pacino, postać ta wraca w powieściach i raperskich piosenkach. Bez mafijnych pieniędzy i mafijnych klubów w latach 20., 30. i 40. nie byłoby Duke'a Ellingtona, Elli Fitzgerald, Franka Sinatry? W Polsce nie mamy tak "wybitnych" przestępców, np. jaki wkład w kulturę światową wniósł taki, dajmy na to, "Baranina"?

Natalia Karnecka-Michalak

Rys. Włodzimierz Bludnik

Śledztwo
Dowiedz się więcej na temat: procent | hazard | handel | wojna | kara więzienia | gangsterzy | król | mafia | interesy | Lucky
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy